[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nosem.
Wysoko na Piaście komandor Norton poruszył się trochę niespokojnie. No, ale
Mercer wie, co robi. Dosyć przeprowadził prób, żeby sprawić sobie tę satysfakcję.
Mercer wyrównał ciśnienie, odpiął zatrzask na hełmie i odetchnął przez szczelinę,
najpierw ostrożnie, potem głębiej.
Powietrze Ramy było nieruchome i zatęchłe jak w grobowcu tak pradawnym, że
wszelkie ślady rozkładu zniknęły przed wiekami. Nawet on sam swym świetnym powo-
nieniem, wyrobionym wskutek wieloletniego próbowania różnych systemów ochrony życia, i
to nieraz w chwilach krytycznych, nie poczuł żadnych dających się rozpoznać zapachów.
Tyle że wykrył jakiś słaby metaliczny zapach i nagle coś sobie przypomniał: pierwsi ludzie
na Księżycu meldowali o lekkim zapachu spalonego prochu, gdy ponownie uszczelnili swoją
kapsułę księżycową. Może w ich zanieczyszczonej pyłem księżycowym kabinie na Eagle za-
latywało czymś podobnym do zapachu Ramy.
Znów zacisnął szczelnie hełm i wypuścił z płuc to obce powietrze. Nie dało mu ono
nic ożywczego: nawet alpinista zaaklimatyzowany na szczycie Everestu szybko by tu umarł.
Ale o kilka kilometrów niżej sytuacja będzie lepsza.
Co jeszcze należy zrobić? Nie mógł wpaść na żaden pomysł, tylko napawał się
łagodnym przyciąganiem, do którego nie był przyzwyczajony. Zresztą po cóż się przy-
zwyczajać, kiedy mają zaraz wrócić do stanu nieważkości na Piaście?
- Wracamy, kapitanie - zameldował. - Nie ma powodu, żeby iść dalej, dopóki nie
przygotujemy się do przebycia całej drogi.
- Słusznie. Będziemy obliczali wasz czas, ale nie musicie się spieszyć.
Skacząc po kilka stopni naraz, Mercer przyznawał Calvertowi zupełną rację: to były
schody do wchodzenia, a nie do schodzenia. Byleby się człowiek nie oglądał i nie myślał o
ich zawrotnej wysokości, taka wspinaczka jest rozkosznym przeżyciem. A przecież gdy
przebył może dwieście stopni, zaczął odczuwać bóle w mięśniach łydek, więc zdecydował się
zwolnić tempo. Jego towarzysze też zwolnili. Odważając się zerknąć szybko przez ramię,
zobaczył ich daleko za sobą.
W sumie wchodzenie było monotonne. Szereg stopni, zdawałoby się, nie miał końca.
Ale dotarli do drabiny na najwyższym podeście prawie nie zmęczeni i okazało się, że zajęło
im to tylko dziesięć minut. Odpoczywali przez następne dziesięć i teraz czekał ich ostatni
pionowy kilometr.
Podskok - chwycić się szczebla - podskok - chwycić się - podskok - chwycić się...
Szło to łatwo, ale nudziło, aż istniało niebezpieczeństwo nieostrożności. W połowie drabiny
zatrzymali się na pięć minut: ręce już bolały ich tak jak nogi. Znowu Mercer był rad, że widzi
niewielki odcinek pionowej ściany, do której przywierał: mógł przynajmniej wmawiać sobie,
że drabina wznosi się tylko kilka metrów powyżej zasięgu ich świateł i że wkrótce się
skończy.
Podskok - chwycić się szczebla - podskok - a potem nagle drabina rzeczywiście się
skończyła. Byli z powrotem na osi w świecie nieważkości wśród zaniepokojonych przyjaciół.
Cała ta wyprawa trwała niespełna godzinę i mieli pewne skromne osiągnięcia.
Ale jeszcze za wcześnie na zadowolenie z siebie. Pomimo wszystkich wysiłków
przebyli mniej niż jedną ósmą tych cyklopowych schodów.
11. Mężczyzni, kobiety i małpy
Niektórym kobietom - doszedł do wniosku komandor Norton już przed laty - wstęp na
pokład statku kosmicznego powinien być wzbroniony. Nieważkość czyni różne rzeczy z ich
piersiami, a to diabelnie odciąga uwagę od spraw ważniejszych. Bywa dostatecznie zle, kiedy
piersi kobiece są nieruchome, a co dopiero, kiedy zaczynają pląsać i miarowo drgać; trudno
wymagać, żeby nawet najmocniejszy duchem mężczyzna to wytrzymał. Norton nie wątpił, że
co najmniej jedną wielką katastrofę kosmiczną spowodowało dogłębne roztargnienie załogi
przejętej widokiem biuściastej pani oficer w centrali.
Raz o tej swojej teorii napomknął lekarzowi pokładowemu, pani chirurg komandor
Laurze Ernst, nie wyjawiając, dlaczego mu się to przypomniało. Nie było zresztą potrzeby: ci
dwoje znali się aż nazbyt dobrze. Na Ziemi, wiele lat przedtem, w chwili gdy im obojgu
dokuczyła samotność, poszli razem do łóżka. Prawdopodobnie już nigdy nie mieli powtórzyć
tego doświadczenia (chociaż czy to kiedykolwiek wiadomo?), ponieważ od tamtego czasu
wiele się zmieniło tak w jego, jak w jej życiu. Jednakże ilekroć dobrze zbudowana pani
doktor, falując biustem, wchodziła do kabiny dowódcy, Norton odczuwał przelotne
muśnięcie dawnej namiętności, a ona wiedziała, że on to odczuwa, i byli z siebie zadowoleni.
- Bill - zaczęła teraz - zbadałam naszych alpinistów i oto moje orzeczenie: Karl i Joe
są w dobrej formie, wszystkie objawy normalne po pracy, jaką wykonali. Will jednak, jak
stwierdziłem, jest wyczerpany, a co do utraty wagi... no, nie będę się wdawała w szczegóły.
Chyba nie ćwiczy tyle, ile powinien, i to nie tylko on. Wszyscy coś mi kręcą z ćwiczeniami w
wirówce. Jeżeli tak, uprzedzam, że potoczą się głowy. Proszę, przekaż to im.
- Dobrze, pani doktor. Ja bym jednak ich usprawiedliwił. Ci ludzie bardzo ciężko
pracują.
- Mózgiem i palcami, oczywiście. Ale nie ciałem. To nie jest prawdziwa praca
przeliczona na kilogramy i metry. A przecież taka właśnie praca nas czeka, skoro mamy
penetrować Ramę.
- Tak, tylko czy podołamy?
- Podołamy, bylebyśmy postępowali rozsądnie. Opracowałam z Karlem plan bardzo
konserwatywny, oparty na założeniu, że poniżej Poziomu Numer Dwa możemy uwolnić się
od sprzętu do oddychania. Naturalnie to niewiarygodne szczęście dla nas zmienia cały obraz
logistyczny. Wciąż jeszcze nie potrafimy oswoić się z koncepcją świata bez tlenu... No więc
wystarczą dostawy żywności i wody oraz kombinezonów termicznych, i można działać.
Schodzić będzie łatwo: wygląda na to, że przez większość drogi da się zjeżdżać po tej bardzo
wygodnej poręczy.
- Już poleciłem Chipsowi opracować model sań wyposażonych w spadochron do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]