[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyjedzie i zabierze was do Warszawy.
Duduś zbladł i jęknął:
101
To mój tatuś.
Ja również zbladłem, ale nie jęknąłem, tylko powiedziałem:
Aadna historia.
Chłopcy, którzy mieszkali razem z nami, zawołali:
To wy jednak zwialiście z domu.
A Marta zapytała:
Co chcecie robić?
Chwilowo nic nie chcieliśmy robić. Byliśmy tak przejęci nagłą wiadomością, że
wszystko nam się poplątało. Wnet jednak zrozumiałem, dlaczego kierownik tak ser-
decznie zajął się nami i tak szczegółowo wypytywał o wszystko. Oczywiście, żeby po-
tem wykorzystać naszą szczerość i numer telefonu. I proszę, będziemy mieli wujaszka
na karku.
Duduś trząsł się z przejęcia.
Wiedziałem, że tak się skończy. Ty masz zawsze genialne pomysły. Musiałeś nas
skompromitować, a mojego ojca narazić na koszty.
A czy ja mu każę tu przyjeżdżać?
102
I odrywasz go od pracy. Nie wiesz, że ma pełne ręce roboty? Aadnie będziemy
wyglądali! Jak aresztanci, których odwożą do więzienia.
Ja wcale nie będę wyglądał. Nie ma głupich. Myślisz, że będę czekał na twoje-
go ojca? Znam twojego tatulka. Straszny nerwus. Jak się, bracie, rozgniewa, to może
rozszarpać na kawałki.
Mylisz się. Mój tata jest taktowny. . .
Phi parsknąłem śmiechem co mi za różnica, czy mnie rozszarpie taktownie,
czy zwyczajnie. Pamiętasz, jak w ubiegłym roku na Jeziorach Augustowskich potłukł
w drobny mak trzy talerze i jeszcze nocniczek małej Basi za to tylko, że mu ktoś pędzel
do golenia wsadził do śmietany? Z nim nie ma żartów.
Ja jednak zostaję.
Zostań powiedziałem z pogardą. Możesz zostać. Chciałbym widzieć tę
scenę, jak wujek Waldek wpadnie tutaj rozjuszony i jak przy wszystkich zacznie cię
tłuc. Ciebie i mnie. A ja ci za to dziękuję. Nie mam ochoty oberwać od twojego tatulka.
Honor mi nie pozwala.
Ty tylko wtedy masz honor, kiedy ci potrzeba zauważył Duduś.
103
I w ogóle dodałem nie masz litości nad swym ojcem. Wiesz dobrze, że
ojciec ma nerwicę i każde zdenerwowanie może mu zaszkodzić.
To powiedziawszy, zacząłem znanym sposobem wrzucać do plecaka swoje rzeczy.
Duduś tymczasem łamał się, a chłopcy i Marta patrzyli na mnie z uznaniem. Kiedy
byłem już gotów, Marta powiedziała:
Zdaje mi się, że drzwi wejściowe są zamknięte.
Drzwi istotnie były zamknięte. Pozostawała jednak droga przez okno. Spojrzałem
więc na okno i wszyscy zrozumieli, że jestem zdecydowany uciec nawet przez komin.
Tylko Duduś nie zrozumiał. Myślał, że udaję.
Może byśmy jednak przespali jedną noc powiedział płaczliwie i z utęsknie-
niem spojrzał na lśniące bielą łóżko.
Nie ma głupich. A jak wujek przyjedzie w nocy, to będzie jeszcze większa draka,
bo wszystkich pobudzi.
Duduś zaczął się wyraznie łamać. Wiedziałem, że chętnie by przespał się w higie-
nicznych warunkach, a jednocześnie obawiał się wybuchowego charakteru ojca. Przy-
kro było na niego patrzeć. Pożałowałem go, powiedziałem łagodnie:
104
Zrozum, nie możesz dopuścić do awantury.
Nie rozumiem odparł. Przecież jeżeli zwiejemy, to będzie jeszcze większa
awantura.
Kiedy i gdzie? Chyba w Międzywodziu, a do Międzywodzia wujek nie pojedzie,
bo mu szkoda będzie pieniędzy. Zresztą przez ten czas na pewno mu przejdzie.
Przy chłopcach i przy Marcie Duduś nie chciał przyznać mi słuszności, ale po cichu,
we własnym sumieniu zgodził się ze mną. Poznałem to po jego świętoszkowatej minie
i po tym, że zaczął pakować walizkę, przedmiot, który już tyle razy przekląłem i od
którego obaj mieliśmy bąble na dłoniach.
Ja tymczasem posłałem Martę na zwiady, żeby się dowiedziała, co piszczy w trawie,
to znaczy, jaka jest sytuacja w domu. Marta była bardzo smutna, że tak nieoczekiwanie
opuszczam kolonię, i bardzo przejęta tym, co się stało.
Czy musicie dzisiaj uciekać? zapytała.
Nie możemy ryzykować odparłem, a chłopcy potwierdzili moje zdanie.
Dziewczyna poszła więc zbadać sytuację, a ja tymczasem pomogłem Dudusiowi
zamknąć walizkę. Usiedliśmy na wierzchu i z okrzykiem hej, hop! domknęliśmy wieko.
105
Tymczasem wróciła Marta z wiadomością, że sytuacja jest pomyślna: pan kierownik
wyszedł, a jego żona robi przepierkę.
Nie było sensu dłużej czekać. Uścisnęliśmy sobie dłonie, zgasiliśmy światło i ja
pierwszy wyskoczyłem przez okno, za mną wyskoczył Duduś, chłopcy podali nam na-
sze rzeczy, a Marta szepnęła na pożegnanie:
Pamiętasz, coś przyrzekł? Pisz!
Nie martw się, napiszę powiedziałem i w tej chwili byłem tak wzruszony, że
zapomniałem zapytać, jak się nazywa. I już nigdy nie zdążyłem się dowiedzieć. A szko-
da, bo Marta była bardzo morowa dziewczyna i nawet mi się podobała.
3
Szliśmy tą samą ścieżką, którą niedawno prowadziła mnie Marta. Było tak ciemno,
że ja nie widziałem Dudusia, a Duduś nie widział mnie. Bylibyśmy na pewno zgubili
się w tych egipskich ciemnościach, gdyby nie walizka, którą nieśliśmy na patyku mię-
106
dzy sobą. Nie mówiliśmy nic do siebie, bo cóż można mówić w takiej sytuacji. Duduś
miał jeszcze jeden powód obraził się na mnie śmiertelnie za to, że wyciągnąłem go
z czystego łóżka. Teraz przynajmniej mógł wdychać tyle tlenu, ile tylko zapragnął. Nie
trzeba było otwierać okna.
Zastanawiałem się, dlaczego właściwie taszczę ze sobą Dudusia? Przecież mogłem
go zupełnie spokojnie zostawić na kolonii i rzucić na pożarcie wujowi Waldemaro-
wi. A jednak zabrałem go ze sobą. Widocznie człowiek najbardziej przywiązuje się do
swego nieszczęścia. A może nie chciałem zostać jedyną parszywą owcą w rodzinie?
Pragnąłem dzielić ten zaszczyt z Dudusiem Fąferskim. Niech wiedzą, że on też potrafi
stanąć na uszach i postawić się sztorcem. A może chciałem z niego zrobić porządnego
chłopca? Nie mogłem znalezć odpowiedzi, bo było strasznie ciemno i chciało mi się
spać.
Nie wiem, jak daleko uszliśmy tego wieczora. Gdy jest ciemno, to właściwie nic nie
wiadomo. Zatrzymaliśmy się dopiero wtedy, gdy Duduś jęknął żałośnie i upuścił kij, na
którym nieśliśmy walizkę.
Nie mogę dalej, ręka mi zdrętwiała.
107
Nie szkodzi pocieszyłem go i tak nie wiemy, dokąd idziemy.
A gdzie my właściwie jesteśmy? zapytał płaczliwie.
Ba, gdybym wiedział. Zdaje mi się, że wciąż jeszcze nad jeziorem. Ale czy to
takie ważne. Biwakujemy.
Tutaj? zdumiał się.
Możemy gdzie indziej.
Nie boisz się?
Tomek Sawyer i Huck nocowali raz w grocie, gdzie byli bandyci, i też się nie
bali.
To co innego, to było w powieści.
Myślisz, że w życiu nie jest tak, jak w powieści?
Nie zawsze.
To raz może być.
Zrzuciłem na ziemię plecak, naciągnąłem na siebie sweter i dwie pary skarpetek,
znalazłem suche miejsce i nie czekając na Dudusia, położyłem się wygodnie. Duduś
tym razem nie spał w piżamie. Uczynił to samo co ja. Nie mógł jedynie włożyć nóg do
108
walizki, boby się nie domknęła. Pozwoliłem mu włożyć nogi do mego plecaka. Naresz-
cie nauczył się czegoś pożytecznego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]