[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tylko ryzykowalas gniew twoich rodzicow i stryja? Po to, zeby siedziec w pracowni i gapic
sie na mapy oraz przesiewac probki gruntu?
Teraz za wzrokiem Reilly'ego poszedl jego palec, ktory delikatnie muskal piers Brenny.
-No, niezupelnie.
Miala trudnosci z doborem slow, poniewaz palec Reilly'ego podazal teraz w gore, wzdluz
ud, ktore Brenna mocno zacisnela, na wypadek gdyby chcial zawedrowac jeszcze dalej,
burzac wszelka nadzieje na racjonalne wyperswadowanie malzenstwa jego wlascicielowi...
-Reilly - powiedziala, starajac sie nie zwracac uwagi na dlon, ktora znalazla sie tuz obok
wlosow, porastajacych miejsce u zbiegu jej ud. - Naprawde musimy...
Lecz wtedy Reilly zsunal sie z taboretu i, wraz z przypadajaca mu czescia koldry, pochylil
sie, jakby chcial cos podniesc z podlogi.
-Reilly - powiedziala, lekko poirytowana. Jakze maja omawiac drazliwy temat, skoro on w
ogole jej nie slucha? - Slyszysz mnie? Musimy porozmawiac o naszym dalszym
postepowaniu...
-Doskonale wiem, co teraz zrobimy.
Co rzeklszy, z duzym znawstwem rozsunal jej kolana.
-Oto - powiedzial - nasz nastepny krok.
Zanim sie zorientowala, wtulil twarz pomiedzy jej uda.
Tego sie nie spodziewala. Podczas spedzonych wspolnie dlugich godzin jeszcze tego nie
probowal.
Dlatego, poczuwszy wargi doktora Stantona na najbardziej intymnym miejscu swego ciala,
zesztywniala i chwycila sie reka blatu biurka, podczas gdy druga dlon wsunela we wlosy
Reilly'ego.
-R...Reilly... - wyjakala. Na nic. Odrosniety w ciagu nocy zarost laskotal wewnetrzna strone
jej ud. - Co robisz?
-Myslalem - odparl glosem cokolwiek zduszonym, poniewaz wydobywajacym sie spod
koldry - ze to w pelni oczywiste.
I w sekunde pozniej takim sie stalo. Sztywne plecy Brenny staly sie wiotkie, a ona poczula,
ze zsuwa sie z taboretu, poniewaz wilgotny jezyk Reilly'ego sprawil, ze jej kosci zmienily
konsystencje ze stalej na plynna. Gdyby nie jego ramiona, ktorymi obejmowal nogi Brenny,
asekurujac ja, spadlaby na podloge.
Zamiast niej znalazla sie tam koldra. Brenna czula, jak nakrycie zsuwa sie z jej ramion, ale
nie byla w stanie temu przeciwdzialac.
Poza tym teraz nie bylo jej ani troche zimno. Reilly wydzielal z siebie takie ilosci ciepla, ze
moglby ogrzac wielka komnate w zamku Glendenninga. A dzieki temu, co wyprawialy wargi
Reilly'ego, ona sama omal nie splonela, zmieniwszy sie w piorun kulisty.
Gdy wydawalo jej sie, ze eksploduje z rozkoszy, ktora dawaly jej utalentowane wargi
Reilly'ego, uniosl twarz. Tam, gdzie przed chwila znajdowaly sie jego usta i jezyk, dotarlo
chlodne powietrze.
Gwaltownie uniosla powieki i spojrzala na niego zaskoczona, podczas gdy ta jej czesc,
ktorej poswiecil tyle wytrwalej uwagi, wciaz pulsowala.
Wtedy spostrzegla, ze Reilly takze pulsuje. I wlasnie dlatego przerwal pieszczote i stanal
przed nia, prezentujac swoja, bijaca w oczy, zadze... Konieczne bylo natychmiastowe jej
zaspokojenie, totez nie mieli czasu na powrot do lozka. Przyciagnal ku sobie Brenne,
otoczyl ja ramionami i podsunawszy dlonie pod jej posladki, uniosl i nasadzil na trzon,
mruczac do ucha slowa...
Slowa, ktorych nie miala czasu sluchac, bo calkowicie skupila sie na odczuwaniu.
Doznawala wrazen podobnych jak minionej nocy, z jedna tylko roznica: bylo jej jeszcze
lepiej. Jak to mozliwe, ze za kazdym razem doprowadzal ja do granicy wytrzymalosci, do
najwyzszej ekstazy, a potem udawalo mu sie zaprowadzic ja jeszcze dalej? Od tego
blogostanu byla bliska szalenstwa. Teraz takze balansowala na krawedzi, na skraju niebios.
Jeszcze jedno pchniecie, jeszcze jedno natarcie, a bedzie stracona...
A potem rzeczywiscie sie zatracila. Cale jej opanowanie rozlecialo sie na tysiace
czasteczek, z ktorych kazda migotala niczym kropelka deszczu w promieniach slonca.
Krystaliczne odlamki resztek jej rozsadku ulatywaly wokol, calujac jej skore, zanim opadly
na podloge.
I podczas gdy ona wtulila sie w Reilly'ego, on bez wytchnienia zaglebial sie w niej coraz
bardziej, az wreszcie doznal ulgi... ale stalo sie to dopiero wtedy, gdy przyparl plecy Brenny
do biurka, az jej rude loki rozsypaly sie po nieczytelnej mapie, na ktora opadlo czolo
Reilly'ego, a on sam zwalil sie na Brenne.
-No - powiedzial i, ciezko dyszac, uniosl glowe. - Co chcialas mi powiedziec?
Lecz ona nie pamietala. A zreszta to niewazne, pomyslala. Nie teraz, kiedy maja do
przedyskutowania znacznie ciekawsze sprawy. Na przyklad, ile czasu musi minac, zanim
znow to zrobia.
21
Okazalo sie, ze niewiele. Wlasnie przychodzili do siebie po nastepnym podobnym wysilku,
gdy rozleglo sie stukanie do drzwi domku.Po wczorajszym deszczu dzien wstal jasny i
bezchmurny. W miare wedrowki slonca po niebie robilo sie coraz cieplej, wiec Brenna i
Reilly lezeli w lozku niczym nie przykryci. Uslyszawszy walenie do drzwi, Brenna usiadla.
-To lord Glendenning - powiedziala. - O moj Boze, musisz sie ukryc!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]