[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chwycił mnie za ramię i ściągnął z taboretu z
mniejszym wysiłkiem, niż powinno go to kosztować.
Przywykłam do dużych mężczyzn - Samuel miał
ponad metr osiemdziesiąt - ale przy tym czułam się
naprawdę mała. Nie potrafił jednak walczyć,
ponieważ wywinęłam się z jego uścisku bez trudu.
Cofnęłam się dwa kroki, a Naomi stanęła pomiędzy
nami.
- Daniel odszedł - powiedziałam. - Widziałam jego
ducha. Warren, jeden z wilkołaków, który był ze
Stefanem, został poważnie ranny. Nie wiem, co z
naszym drugim wilkołakiem ani ze Stefanem. Za-
mierzam się dowiedzieć.
Naomi zbliżyła się do mężczyzny i poklepała go po
piersi.
- Ciii. Już dobrze. - Jej kojący głos bardzo przy-
pominał ten, którym Adam uspokajał nowe wilko-
łaki.
- Chyba chciałabyś teraz wyjść, Mercedes - po-
wiedziała dokładnie tym samym tonem. - Ford jest
jednym ze związanych.
A to oznaczało, co właśnie miałam okazję zaob-
serwować - więcej niż tylko zdolność do przemiany w
wampira, kiedy umrze. Jaskrawa barwa jego oczu
nie była jakimś genetycznym figlem, ale za-
powiedzią tych lśniących klejnotów, jakie widziałam
u wampirów w momencie gniewu bądz żądzy.
Ford chwycił Naomi, by, jak sądzę, odepchnąć ją na
bok i dostać się do mnie, ale ona odchyliła głowę,
prezentując mu swoją szyję. Zawahał się, najwyraz-
niej urzeczony widokiem jej pulsu.
Gdyby w powietrzu unosił się wyłącznie zapach
strachu, zostałabym i spróbowała jej pomóc, ale
przyciąganie, jakie Naomi odczuwała w stosunku do
Forda, było niepokojąco silne. Kiedy zbliżał głowę do
jej szyi, odwróciłam się i wyszłam.
Dopiero jakieś osiemset metrów od domu Stefana
odetchnęłam pełną piersią. Wiele się dowiedziałam,
nawet więcej, niż na to liczyłam - i niczego, co po-
mogłoby mi odnalezć Littletona. Nie miałam pojęcia,
gdzie znajdują się menażerie pozostałych wampirów,
a zresztą, nawet gdybym wiedziała, wątpiłam, by
czarnoksiężnik mieszkał ze swoim stwórcą - zakła-
dając, że był nim jeden z wampirów Marsilii. Niewy-
kluczone, że jakiś inny wampir dostrzegł jej kłopoty i
przysłał czarnoksiężnika, by przygotować grunt pod
przejęcie jej chmary.
To były jednak zmartwienia Marsilii, a nie moje. Ja
musiałam się dowiedzieć, gdzie jest czarnoksiężnik.
Całkowicie pochłonięta bezowocnymi spekulacjami,
prowadziłam Królika w dół wijącej się między
wzgórzami drogi z powrotem do holoceńskiej
równiny wschodniego Kennewick. Dopiero wtedy
sobie uświadomiłam, że przejechałam połowę drogi
do domu.
Może Warren wie, co sprowokowało Adama i Sa-
muela do poszukiwań. Skręciłam w stronę rezyden-
cji Alfy. Minęło dopiero kilka godzin, ale wilkołaki
regenerują się bardzo szybko, gdy są już w stanie
zmieniać postać.
Przy drzwiach znów trzymał wartę wilkołak, z
którym zeszłej nocy musiałam się wykłócać. Tym
razem jednak wbił wzrok w ziemię i przepuścił mnie
bez słowa sprzeciwu. Na kanapach w salonie sie-
działo kilku członków stada, ale nikt, z kim byłabym
szczególnie zaprzyjazniona.
- Mercy?
Jesse stała w kuchni, ściskając w dłoniach filiżankę
gorącej czekolady.
- Czy dzwonił twój ojciec albo Samuel? - zapytałam,
chociaż jej twarz powiedziała mi wszystko.
Potrząsnęła głową.
- Darryl mówił, że ich szukasz. - Ton jej głosu
zadawał mi całe mnóstwo pytań. W jakim niebez-
pieczeństwie znalazł się jej ojciec? Dlaczego to ja go
szukam, a nie całe stado?
- Co z Warrenem? - rzuciłam, ponieważ nie miałam
żadnych odpowiedzi, których chciałabym udzielić
córce Adama.
- Nadal zle. Według Darryla może z tego nie wyjść,
ponieważ nie regeneruje się tak jak powinien i nie
chce jeść.
- Muszę zobaczyć, czy mogę z nim porozmawiać.
Zostawiłam Jesse sam na sam z czekoladą i zmar-
twieniami.
Drzwi do piwnicy były zamknięte, ale otworzyłam je
bez pukania. Nie licząc Kyle'a, wszyscy, którzy
znajdowali się w pokoju, musieli usłyszeć moją
rozmowę z Jesse. Darryl siedział w bujanym fotelu.
Jego ciemne oczy spotkały się z moimi, kiedy sta-
nęłam w drzwiach.
- Mercy? - W głosie Kyle'a usłyszałam napięcie i
zmęczenie. Czułam dokładnie to samo.
- Chwileczkę - mruknęłam, nie spuszczając wzroku
z Darryla. Nie wiem, dlaczego właśnie teraz uznał za
słuszne rzucać mi wyzwanie, ale dzisiaj nie miałam
ochoty słuchać jego rozkazów.
W końcu Darryl odwrócił głowę. Nie był to do końca
wyraz uległości; raczej lekceważenia, ale mnie to
wystarczało. Bez słowa podeszłam do okratowa-nej
ściany, przy której siedział Kyle.
- Coś nie tak? - zapytał.
- Głupie wilkołacze gierki. - Kucnęłam przed
drzwiami klatki. Warren na powrót przybrał ludzką
formę. Leżał do nas plecami, zwinięty w kłębek. Ktoś
narzucił na niego koc. - Darryl jest po prostu nieco
skołowany.
Darryl parsknął.
Nie spojrzałam na niego, ale czułam, jak moje usta
ściągają się na znak współczucia.
- Słuchanie kojota każdemu wilkołakowi sta-nęloby
ością w gardle - powiedziałam. - Siedzenie z
założonymi rękami, kiedy trzeba działać, jest jeszcze
gorsze. Gdyby Darryl nie był tak silnym wilkiem,
zabiłby mnie, gdy tylko tu weszłam.
Parsknięcie Darryla przemieniło się w szczery
śmiech.
- Z mojej strony nic ci nie grozi, Mercy. Jak bardzo
bym nie był skołowany.
Zaryzykowałam i ukradkiem na niego spojrzałam.
Odetchnęłam z ulgą, ponieważ gotowość do walki
opuściła jego oczy i wydawał się po prostu
wyczerpany.
Odpowiedziałam na jego słowa uśmiechem.
- Czy Warren może mówić?
Darryl zaprzeczył ruchem głowy.
- Samuel powiedział, że musi minąć kilka dni.
Najwyrazniej nastąpiło jakieś uszkodzenie gardła.
Nie wiem, jaki wpływ na szanse wyzdrowienia wy-
warła przemiana. Cały czas odmawia jedzenia.
- Mówił przez sen - oznajmił Kyle. Obserwował
Darryla, nie zawracając sobie głowy
skrzętnie skrywaną niechęcią, jaką wilkołak wobec
niego odczuwał. Darryl od zawsze miał jakiś problem
z Warrenem, jeszcze zanim się okazało, że Warren
nie wykazuje w stosunku do niego uległości. Domi-
nujące wilki zawsze sobie dogryzają, o ile oczywiście
jeden z nich nie jest Alfą. W praktyce oznaczało to,
że w towarzystwie Warrena Darryl zaczynał się za-
chowywać w paskudnie autokratyczny sposób.
- Co powiedział? - warknął, a jego bujany fotel
gwałtownie się zakołysał.
- Nic, co by miało dla ciebie znaczenie - odparł Kyle,
nie dbając o własne bezpieczeństwo.
Na jeszcze większą uwagę zasługiwał sposób, w jaki
nagle naprężyły się mięśnie Warrena.
- Zakłócicie mu spokój, jeśli zaczniecie walczyć -
powiedziałam. - Jakieś wieści od Brana?
Darryl skinął głową, nie spuszczając jednak z Kyle'a
wzroku.
- Przyjeżdża. Musi dokończyć jakąś sprawę, więc
będzie dopiero póznym wieczorem.
- To dobrze, - Kiwnęłam głową. - Idz na górę i coś
zjedz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl