[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kwadrans pózniej stanęli na gładkiej, asfaltowej szosie, biegnącej wzdłuż Kalinianki. Na niej
zatarło się wszystko.
Musiał czekać na nich jakiś samochód odezwał się Piętek w zakłopotaniu. To
wygląda na zorganizowaną robotę. Ci dwaj znali dokładnie miejsce, gdzie leżał Karol. Ich trop
tam nigdzie nie kluczył.
--- W jakim promieniu to sprawdziliście?
--- Ze dwieście metrów.
Za mało. Z tego nie wynika, że nie kluczyli wcześniej...
Kowalski byłby coś jeszcze powiedział, lecz właśnie wyłonił się z lasu kurier z obozu.
Był spocony, zdyszany, musiał biec bardzo szybko. Oddychał przez chwilę ciężko.
Druhu komendancie przemówił wreszcie o dwunastej nadleśniczy przyjeżdża do
naszego obozu! Chce się koniecznie widzieć z druhem.
Już wrócił?
Nie. Ale dzwonił do nadleśnictwa. Jest podobno w Opolu. Zajedzie do nas prosto ze
stacji.
Kowalski zapatrzył się w ciemną wstęgę drogi, płynącą między drzewami i ginącą w dali
na zakręcie czy nierównościach. Przez długi czas bił się z jakimiś myślami.
Trzeba wracać Michał przerwał panującą dokoła ciszę. Nadleśniczy musi mieć
pilną sprawę, jeśli do nas zajeżdża ze stacji. A ja może udam się na posterunek milicji?... Do
niego stąd niedaleko.
Kowalski jakby się ocknął.
Niedaleko?... powtórzył bezwiednie. Nie, na milicję jeszcze jest czas głos
nabrał zwykłego spokoju i stanowczości. Wszyscy wracamy do obozu.
--- Nie będzie za pózno?...
--- Na milicję? Nie. Mamy przecież telefon w pobliżu. Godzina opóznienia jest w tym
wypadku niegrozna. A nadleśniczy może akurat przywiezć coś, co wpłynie w sposób zasadniczy
na nasze decyzje. Przecież nie tylko Kurt zniknął przed świtem z domu i udał się do Opola. On
także...
Gdy gwiazdy wskazują drogę
W luce między koronami drzew przemknęła bezszelestnie sowa, obniżyła łagodnie lot i
jak bezkształtny, budzący trwogę, posępny cień zaczęła zataczać kręgi nad ciałem Karola,
spoczywającym bezwładnie wśród postrzępionych korzeni. Sprawdzała, czy jeszcze żyje, czy też
już może stanowić żer. Opadała ostrożnie, nieznacznie zmniejszała koła, wybierała umiejętnie
najgłębszy mrok. I wreszcie tylko delikatny powiew powietrza świadczył, że ciągle tu jeszcze
wiruje i że znajduje się coraz bliżej od ziemi.
Niespodziewanie śmignęła w górę. Jej bystre oczy dostrzegły ruch. Ręka Karola drgnęła
lekko, sprężyło się ciało, rozległ się jęk. Sowa wzbiła się jeszcze wyżej, poruszyła niepewnie
skrzydłami i znikła. Nie miała tu nic do roboty, bo człowiek żył. Uniósł lekko głowę, próbował
otworzyć oczy. Rozwarły się niechętnie, z wielkim trudem dojrzały nad sobą słaby, czarniawy
blask. Przymknęły się zaraz, jakby pod wpływem bólu, za to nadbiegły myśli. Gdzie my
właściwie jesteśmy?... pojawiło się to samo pytanie, na które nie zdążył odpowiedzieć w
chwili upadku. Co się stało?... próbował coś wydobyć z pamięci. Aha, goniłem Kurta!
Potknąłem się, zwaliłem. Musiałem o coś uderzyć..."
Dotknął palcami skroni. Ześliznęły się po jakiejś lepkiej cieczy i osunęły bezradnie.
Czyżby krew?... Z pewnością krew! - myśli układały się coraz sprawniej. - - Nie leżałbym tu
bez powodu. Kurt więc uciekł... Miał więcej szczęścia ode mnie. Wywracał się wielokrotnie,
pokaleczył się chyba nie gorzej niż ja, ale nie rozbił głowy... Siły mu jednak nie brak, trzeba to
przyznać. No i oczywiście poganiał go strach. To lepsze niż bat..."
Zmęczył się, odetchnął głęboko i przez chwilę leżał spokojnie. Dostrzegł nareszcie nad
sobą gwiazdy. Musi być pózno starał się odgadnąć z nich czas. Zdaje się, że to dyszel
Wielkiej Niedzwiedzicy. Tak błyszczy dopiero po jedenastej... Trzeba wracać! odezwała się
naraz uśpiona do tej pory energia. Do Wilkowa nie ma po co już iść."
Opuścił rękę chcąc dotknąć ziemi, lecz nie znalazł oparcia. Cofnął ją, starał się coś
wymacać w ciemności. Korzenie mruknął niechętnie. Na nich widocznie leżę..."
Dopiero teraz poczuł, że coś uciska plecy, że coś twardego ugniata mu kark. Skupił się w.
sobie, mocno zacisnął szczęki. Działał rozważnie, z namysłem, zląkł się bowiem naraz, że przy
lada niezręczności może zapaść się w wyrwę. Znał takie wykroty, spotykał je w życiu
niejednokrotnie. Zbadał palcami wszystko, co go otacza, odkrył twarde punkty, oparł się na nich,
podzwignął i naraz runął z powrotem na dawne miejsce z bolesnym okrzykiem.
Oddychał przez chwilę ciężko. Co się stało?... postawił sobie znowu pytanie. Nogi
bezwładne... Czyżbym połamał? zawirowało w mózgu trwożne pytanie. No, trzeba to
sprawdzić. I wydostać się trzeba! energicznie wtrąciła się woła. Inaczej przemarznę."
Ponownie obmacał wszystko i teraz już nie przewidział pracy dla nóg. Przekręcił się na
bok, potem na plecy. Udało się, ale ciągle jeszcze znajdował się na korzeniach. Zacisnął zęby i
nieznacznie poruszył nogą. Jęknął, lecz się równocześnie ucieszył. Palce działają, reszta również
[ Pobierz całość w formacie PDF ]