[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wybrała go sama zauważył Zinder. Kiedy poleci mu wyłączyć ma-
szynę, przyjmie całą odpowiedzialność za skutki tego czynu. A kiedy wyłoni się
ze Studni, będzie jedyną istotą, jaka pozostanie w tym świecie; będzie istnieć
raczej opierając się na obecnej matematyce niż na nowej. Nikt jej nie będzie w
stanie zabić ani zmienić i pozostanie taka, dopóki nie przekaże pochodni jakiejś
inteligentnej rasie przyszłości, jeśli to w ogóle nastąpi, która na nowo odkryje
równania Studni i która je wykorzysta, nie doprowadzając się do samozagłady.
Jeżeli zaś ta rasa ulegnie zniszczeniu może za kilka miliardów lat, będzie musiała
zacząć wszystko od początku i wtedy przekazać sprawy.
209
Myśleli o tym wszystkim, o samotności, o wędrówkach bez celu, bez zmian,
bez końca po nadzorem Studni, która nie dopuści nawet do szaleństwa. Z początku
oczywiście będzie się tym cieszyć, podobnie jak cieszył się tym kiedyś Brazil, a
także Ortega w swym bardziej ograniczonym, chociaż nie mniej trudnym do znie-
sienia, dobrowolnym więzieniu. Kiedyś jednak Mavra dojdzie do takiego punktu,
w którym i ona uzna, iż żyje zbyt długo.
Nie myślę, żeby w pełni zdawała sobie sprawę, iż zawarła pakt z diabłem
powiedział ze smutkiem Ortega.
Czy ktokolwiek zdaje sobie z tego sprawę? zapytał Zinder, wzruszając
ramiona. Czy możemy się cofnąć i zacząć wszystko od nowa? Czy możemy
naprawić zniszczenia we wszechświecie? Albo w Studni? Myślę, że nie. Tak sa-
mo, jak nie możemy odmienić żadnej z naszych wcześniejszych decyzji. Myślę,
że muszę ruszać w drogę zmienił temat. Jua powinna wiedzieć, co się dzieje.
Chciałbym też zdążyć wrócić tu przed świtem.
Serge Ortega wyciągnął rękę i Zinder ją uścisnął.
A zatem do świtu, Gilgramie Zinder. Spotkamy się przy kanale.
Przy kanale zgodził się Zinder. Ale nie jestem doktorem Gilgramem
Zinderem. Już nie. Poważna jego część zmarła w Oolakaszu dziewięćset lat temu,
zaś to, co pozostało, zmarło wraz z Nikki na Olimp i wraz z Obim na Nautiliusie.
Jestem po prostu Cyganem. Chcę nim być i będę, bo przecież mogę być, kim
zechcę.
Poczekaj! Jeszcze jedno! Ortega prawie krzyczał. Jak się zorientuje-
my, że wytrwaliśmy wystarczająco długo? Czy możesz mi powiedzieć?
Przecież tu będę odparł Cygan ze śmiechem. Zorientujecie się nagle i
może w niezbyt przyjemny sposób. Jeżeli jednak mnie nie będzie, a wytrzymacie
do nocy i będziecie mogli widzieć niebo, zauważycie, czy gwiazdy zgasły czy nie.
Przecież to niemożliwe! zaprotestował Ortega. Jeżeli nawet wszech-
świat zniknie, to dowiemy się o tym dopiero za tysiące lat.
Kiedy Brazil wyłączy komputer wyjaśnił im Cygan wszechświat nie
przestanie po prostu istnieć. Praktycznie biorąc, powstanie sytuacja, jakby go ni-
gdy nie było. Będzie tak, jakby nigdy nie było tych świecących gwiazd i obłoków
pyłu. Nie będzie nic oprócz martwego świata cywilizacji Markowa i Zwiata Stud-
ni. Nic poza tym nie będzie istniało i nigdy nie zaistnieje.
Ta myśl była przerażająca.
Ostatnia rzecz wtrącił Marquoz. Czy powiedziałeś Brazilowi, kim
jesteś?
Nie zachichotał Cygan. Węszył, ale też i nie powiedział mi, dlaczego
strażnik tajemnicy Markowian był żydowskim rabinem, a zatem rachunek jest
wyrównany.
Zniknął.
210
To dobre pytanie rzekł Ortega sam do siebie. Jeżeli chcesz tu po-
zostać zwrócił się do Marquoza to może obejmiesz dowództwo na brzegu
Verionu?
Już wszystko załatwione. Przeniosą mnie na tamtą stronę potoku, jak tylko
będę gotów.
Po raz drugi tej nocy Ortega uścisnął czyjąś dłoń w geście przyjazni i po raz
drugi gest ten został odwzajemniony. Spotkamy się przy kanale.
Przy kanale zgodził się Marquoz. Będziemy rozdzieleni tylko trzy-
dziestoma metrami wody.
Przepłyniemy stwierdził Ortega ciepło.
W oddali rozległ się głośny wybuch. Błysnęły światła. Rozbrzmiał grzechot
broni automatycznej. Po chwili wszystko ucichło.
Lepiej już pójdę powiedział Hakazityjczyk.
Odgłosy wybuchów i wystrzałów wciąż jeszcze odbijały się echem wśród
skał. Odwrócił się, ale obejrzał się raz jeszcze.
Wiesz, czy nie byłoby głupio, gdybyśmy wygrali?
Zepsułoby to wszystkie nasze plany roześmiał się Ortega.
Marquoz zniknął w ciemnościach. Ortega pozostał na miejscu, siedząc na ogo-
nie, wpatrując się w ciemność i czekając na świt. Od czasu do czasu rzucał okiem
ku górze, ku przysłoniętym oparami gwiazdom.
Trasa przy Barierze Równikowej
Obietnice Ortegi sprawdziły się, znajdowali ślady walki i od czasu do czasu
martwe ciała niefortunnych zwiadowców, ale na całej trasie nie natknęli się na
żadne niebezpieczeństwo. Kilkakrotnie o mały włos nie wpadli do strumienia,
przedzierając się przez osypiska ruchomych kamieni, ale były to jedyne kłopoty.
Mavra nigdy nie widziała Bariery Równikowej z bliska, tylko z przestrzeni
kosmicznej. Teraz jednak, kiedy Bariera wznosiła się nad nimi, stwierdziła, że
coraz mniej przypominała czarną ścianę, chociaż tak właśnie wyglądała z więk-
szej odległości. Była na pół przejrzysta i sięgała wysoko w górę, przybierając
kształt ogromnej zapory spiętrzającej rzekę, która u jej stóp sączyła się cienkim
strumyczkiem. Miejsce, w którym trasa stykała się z Barierą, było całkiem suche.
Rzeka płynąca trasą była więc zasilana wilgocią ściekającą ze ścian wąwozu.
Sama Bariera była raczej podobna do gigantycznej szyby nie odbijającej świa-
tła, niezbyt grubej i idealnie gładkiej, zupełnie nie wykazującej śladów przemija-
nia czasu. Z kolei dopiero u stóp Bariery można było zobaczyć, jak trasa rze-
czywiście wyglądała. Była lśniąca i gładka jak sama Bariera. Nie było żadnych
śladów połączenia trasy z Barierą. Po prostu stapiały się w jedno.
Zbliżał się wieczór drugiego dnia, ale nawet Brazil nie zdołał wejść do wnę-
trza. Korzystając z pomocy Gedemondianina, obecnie ich jedynego towarzysza
podróży, przekazywał Mavrze informacje.
Musimy czekać do północy czasu Studni, czyli nieco ponad siedem godzin
po zachodzie słońca. Musimy po prostu czekać.
Mavra rozluzniona patrzyła w głąb wąwozu.
Ciekawe, czy oni jeszcze tam żyją zastanawiała się głośno.
Taaak potrafił jedynie powiedzieć Brazil.
Nie chciał zdradzić przed nikim a szczególnie przed Mavrą tego, że był
szczerze i głęboko wzruszony ofiarą, jaką te istoty wielu ras, niektórych mających
dla niego ogromne znaczenie, gotowe były ponieść. Wojna była zjawiskiem maso-
wym, była bardziej abstrakcyjna i w walce istniało mnóstwo możliwości. Można
było wygrać lub przegrać, przeżyć lub zginąć, ale zawsze istniała jakaś szansa.
Ci, którzy tam zostali, nie mieli żadnej szansy i o tym wiedzieli. Zrobili to tylko
po to, żeby on mógł tu być w tej chwili.
212
[ Pobierz całość w formacie PDF ]