[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przychylam się do racjonalizmu twojego czasu. Wiedzmy nie istnieją, ale... Chloe...
- Ja też widzę nadchodzące zmiany. - Vale łypnął na Samuela i Jean.
Steve obrzucił go długim, poważnym spojrzeniem.
- Tak. Jeśli...
- Jeśli, jeśli, jeśli! - mruknął Peter z goryczą.
- Jeśli Vale naprawdę umie przewidywać zmiany - wydyszała Jean, z trudem brnąc przez śnieg -
wszyscy moglibyśmy uciec do jakiegoś dobrego czasu.
- Co rozumiesz przez dobry czas, Jean z Miasta? - zapytał Steve, wyciągając do niej pomocną dłoń.
Twarz mu się zmieniała, zauważył Vale, kiedy na nią patrzył.
- Mój własny - odparła z tak nietypową stanowczością, że wszyscy się zatrzymali i wlepili w nią
oczy. Odpowiedziała im spojrzeniem. - Ja wiem, jaki był dobry!
- Na moje kości, ta dziewczyna jest realistką - powiedział Samuel. - Jednak czy możemy powierzyć
nasz los w ręce tego chłopaka, koledzy podróżnicy? Vale, rozgryzłeś jedną tajemnicę, ale czy jesteś
na tyle dobry w innych praktykach Chloe, żeby poznać naprawdę przyjemny czas?
- Miły czas? - powtórzył Vale ze zdumieniem. Samuel ani trochę nie był miły.
- Młody Vale... vale, to po łacinie  żegnaj"... tak właśnie powinniśmy powiedzieć tej suce z piekła
czasu, a może z czasu piekła? I zabrać ze sobą chłopaka, żeby ocalić jego cnotę. W przeciwnym
wypadku szybko ją straci. Brakuje jej chłopa, więc łowi w morzu czasu okazją jako przynętą i
pochlebstwami zamiast żyłki.
- Zamknij się, Samuel. Zróbmy, co do nas należy! - powiedział Steve, bo dotarli do lasu.
Samuel oparł się o najbliższe drzewo, zmęczony rozmową w czasie marszu. Rzadko kiedy tyle
mówił.
- Po co zawracać sobie głowę? - zapytał. - Niedaleko leży śliczne miasto, z konkretnymi
wiktuałami...
- Tego nie wiemy - przerwał mu Steve. - Lepiej postarajmy się o zwyczajne jedzenie.
- Ale skoro o zmroku idziemy do miasta... - zaczął Peter, ścinając gałęzie - po co zawracać sobie
głowę roślinami? Syntetyzer jest w połowie pełny. Sprawdziłem.
Steve odwrócił się i popatrzył na niego gniewnie.
- Celna uwaga, kolego. Celna uwaga. - Zabrał się do pracy.
Więcej się nie odezwał. Po powrocie do piwnicy, gdy szykowali się do nocnej wyprawy, Chloe
przyszła im powiedzieć, które zabudowania mają sprawdzić.
- Byłaś' tu wcześniej, Chloe? - zapytał wtedy, patrząc na nią twardo.
- Nie umiem powiedzieć - odparła bez wahania. - Typ zabudowy i kształt osiedla wyglądają
znajomo, ale z drugiej strony wszystkie czasy stają się podobne dla kogoś', kto krąży przez stulecia.
- Jak długo tu jesteś, Chloe? Kto rzucił na ciebie urok?
Chloe spojrzała w twarde oczy Steve'a.
- Sama wybrałam swój los.
- Tak każesz nam myśleć.
- Zmiana może nie trwać długo. Miej oczy otwarte, Vale. Ostrzeż innych w chwili, gdy zobaczysz
falę. Nie ryzykowałabym, ale potrzebujemy więcej białka. Nie podoba mi się wzór paru zeszłych
zmian. Idzcie do pierwszego albo drugiego budynku na lewo od centrum...
- Nie przypomnisz, że należy sprawdzić, czy nie ma systemów antywłamaniowych albo czytników
siatkówki oka?
Chloe obrzuciła go długim, badawczym spojrzeniem.
- Dobrze wiesz, jak podchodzić do obcego miejsca, Steven, inaczej już nie byłoby cię wśród nas.
Samuel zachichotał.
- Czy tym razem też wrócę, Chloe? - zapytał Steve.
Spojrzała na niego z uwagą.
- W swoim czasie.
Odsunęła się, żeby ich przepuścić. Kiedy Vale ukradkiem dotknął na szczęście fałdy jej sukni,
złapała go za rękę.
- Trzymaj się blisko Elrika i Fateriego, Vale - wyszeptała i pochyliła się, jakby chciała pocałować
go w policzek. Gdy oboje spostrzegli, że ich oczy są na tym samym poziomie, z sykiem wciągnęła
oddech i cofnęła się.
W drodze nad rzekę Fateri i Steve na zmianę oglądali osiedle przez lornetkę.
- Od kiedy leży śnieg, Fateri? - zapytał Steve.
Mieszaniec przebił pięścią skorupę, przesiał śnieg w palcach.
- Trzy, cztery dni.
- Widzisz ślady ludzi?
Fateri powoli pokręcił głową. Steve przez długą chwilę patrzył na osiedle, potem kazał ruszać
dalej.
Zapadła noc, nim dotarli na miejsce, i Vałe był zmęczony. Skulili się, pocierając zziębnięte twarze i
oszronione nosy, gdy Fateri zakradł się na przedmieścia. Vale żałował, że będą tu-za krótko, by
zdążył nauczyć się od niego bezszelestnego skradania i zwinnego chodzenia po śniegu.
Kiedy mieszaniec wrócił, kręcąc głową, Steve skinął na Petera i Samuela. Ruszyli prosto do
najbliższego budynku i obejrzeli go dokładnie. Peter na próbę rzucił parę gałązek w stronę domu.
Nic się nie stało. Podszedł, zniknął za rogiem i po chwili pojawił się z drugiej strony. Wtedy we
wszystkich budynkach zaczęły zapalać się światła, ogarniające miasto jak rozchodząca się fala.
Odruchowo przypadli do ziemi, lecz poderwał ich krzyk Petera.
- To automat. Chodzcie, tchórze.
Steve podniósł się ostrożnie, dając znaki pozostałym.
- Nikogo tu nie ma. Uruchomiłem czujnik na froncie domu - wyjaśnił Peter z uśmiechem.
- Co to za miejsce? - zapytał Samuel, przyglądając się z bliska drzwiom.
- Może jakaś automatyczna elektrownia - odparł Steve, ale nie wydawał się przekonany.
Stał na wprost drzwi, oglądając futrynę, klamkę. Popatrzył na inne budynki w tym kręgu, na puste,
jednakowe wejścia. Przykucnął, żeby obejrzeć futrynę. Chrząknął, przesuwając rękę nad progiem.
Nic się nie stało. Wyprostował się i latarką dotknął klamki. Znowu chrząknął, a potem pewnie,
jakby nie spodziewał się niczego złego, pchnął drzwi.
Padł jak rażony gromem. Peter i Samuel też. Ogromna ręka złapała Vale'a za ramię, poderwała go [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl