[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przyjechałem taksówką. Rano odstawiłem BMW do warsztatu. Będzie
gotowe dopiero jutro po południu.
- A kto przez cały dzień dotrzymuje towarzystwa Soni? - zapytała
wojowniczo, opierając ręce na biodrach.
210
- Zawiozłem ją do Rox. Chciała zobaczyć, jak się miewa Miranda.
Naprawdę podejrzewałaś, że zostawiłbym ją samą na cały dzień?
- Sądzę... - Urwała i w duchu policzyła do dziesięciu. - No dobrze,
zaczekaj. Zamknę tylko okna.
- Nie musimy się śpieszyć. Sonia zostanie u Rox na noc.
- O!
- Sama zdecydowała. Jeśli mogłabyś mnie poczęstować czymś chłodnym,
byłbym bardzo wdzięczny.
Merryn zwróciła się ku niemu, lecz zawahała się i nic nie powiedziała.
Przez chwilę ją obserwował, potem zapytał poważnie:
- Może byśmy się zastanowili, jak postępować, żeby jej więcej nie
niepokoić? - Wciąż milczała, więc zaczął z innej beczki: - Ciekawi mnie,
od jak dawna masz to mieszkanie. Bardzo do ciebie pasuje.
- Co to ma znaczyć?
- Jeśli dasz mi zimne piwo, wszystko ci wytłumaczę.
- Proszę bardzo - westchnęła i poszła do kuchni. Po chwili postawiła
przed nim na marmurowym blacie oszronioną puszkę piwa i wysoką
szklankę. Sobie przyniosła sok owocowy.
- Dzięki. - Otworzył puszkę i nalał pół szklanki. - Na pewno nie napijesz
się czegoś mocniejszego?
- Dopiero trzecia... - Zerknęła na zegarek i wykrzyknęła zaskoczona: -
Boże, już piąta! Jak mogłam tak długo spać?
- Nie wiem. - Brendan wzruszył ramionami, usiadł wygodniej i
wyprostował długie nogi. - Mieszkasz tu sama?
- Tak. Po skończeniu dwudziestu jeden lat przejęłam spadek po rodzicach
i mogłam sobie pozwolić na samodzielne mieszkanie. Twój ojciec
pochwalił moją decyzję. Powiedział, że to dobra inwestycja, a w dodatku
będę miała własny kąt. Można powiedzieć, że miałam szczęście.
211
- Zasługiwałaś na trochę szczęścia po stracie rodziców.
- Być może. - Wzruszyła ramionami. - Nie powiedziałeś mi, dlaczego
uważasz, że to mieszkanie do mnie pasuje.
- Cóż... - rozejrzał się wokół - jest tu we wszystkim jakaś dyskretna
elegancja, harmonia i ład, dobry styl, spokój. - Merryn zarumieniła się i
pożałowała, że zadała mu to pytanie. - Wiesz, dziwi mnie, że nigdy się nie
spotkaliśmy - oznajmił nagle.
- Jak to? - Zmarszczyła brwi.
- W samolocie.
- Och. Pewnie kiedyś się spotkamy.
- Tak, a ty będziesz mogła mnie potraktować z wyszkoloną, chłodną
uprzejmością. - To stwierdzenie rozbawiło Merryn. - Zmiejesz się?
Trudno ci to sobie wyobrazić?
- Owszem.
- W takim razie co powiesz na wspólną kolację? Soni nie ma w domu,
więc nie musimy śpieszyć się z powrotem, prawda? - dodał, gdy spojrzała
na niego zaskoczona.
212
GWIAZDKA MIAOZCI
- Nie, ale...
- %7ładne ale, panno Millar. Może wybierzemy się do Riverside?
Popłynęlibyśmy promem, żeby nie szukać miejsca do parkowania.
Merryn zamilkła. W Riverside, na drugim brzegu rzeki, znajdował się
kompleks sklepów i restauracji, przylegający od Ogrodu Botanicznego i
hotelu  Heri-tage". Przystań promowa znajdowała się o kilka minut drogi
od jej domu, a podróż w górę rzeki nie zabierała wiele czasu. Promy
kursowały regularnie.
- Nie wiem....
- Dlaczego? Nie chcesz choć raz w życiu zaszaleć?
- Wymienił nazwę restauracji słynącej z wyśmienitego jedzenia,
położonej przy samej rzece.
- Pewnie nie będzie wolnych stolików - próbowała oponować. - Poza tym
nie jestem odpowiednio ubrana.
- Jestem pewien, że znajdziesz w szafie jakiś strój
- uśmiechnął się kusząco. - A co do wolnych miejsc, to zaraz zobaczymy -
powiedział i sięgnął po słuchawkę telefonu.
Rozdział 6
Podczas rejsu po rzece oboje milczeli. Słońce już zaszło i w gładkim
lustrze wody odbijało się teraz bajkowe, różowofioletowe niebo. W
wysokich budynkach na brzegu zapalały się światła, wydobywając z
mroku kontury nabrzeża i mostu. Powietrze stało nieruchome.
Wspinali się właśnie po kamiennych schodach, prowadzących od
przystani ku Riverside, kiedy Brendan przerwał tę dziwną ciszę między
nimi.
- Stąd Brisbane wygląda najpiękniej - powiedział rozmarzonym głosem.
- Tak - potwierdziła Merryn. - To naprawdę ładne miasto. Nie za duże, nie
za bardzo zatłoczone.
- A teraz w dodatku świątecznie przystrojone. -Wskazał na kolorowe
światełka, migoczące niemal na każdym kroku.
- Mhm, do Bożego Narodzenia zostały tylko trzy
dni.
Wziął ją pod rękę i wprowadził do restauracji. Najwyrazniej był tu znany,
ponieważ kelner powitał go, wymieniając jego nazwisko, po czym
zapewnił, iż zarezerwował dla nich jeden z najlepszych stolików, przy
samym oknie. Przyszli dość wcześnie, więc na sali nie było wielu gości.
Merryn ucieszyła się z tego.
214
GWIAZDKA MAOZCI
Trochę spokoju i łagodne światło świec na pewno poprawią jej nastrój.
Złożyli zamówienie, przyniesiono im butelkę wina. Merryn piła je wolno,
spoglądając przez okno na rzekę. Brendanowi wystarczało chyba, że
może się przyglądać swojej towarzyszce, gdyż milczał, tak jak w czasie
rejsu promem. W ten sposób dotrwali do pierwszego dania.
- Zaprosiłem cię tutaj z wyjątkowego powodu -oznajmił Brendan, kiedy
skończyli jeść wykwintne przystawki.
- Cóż to za powód?
- Pomyślałem sobie, że nasze stosunki przestaną być takie napięte, jeśli
spotkamy się na neutralnym terytorium, zwłaszcza tak pięknym, jak ta
restauracja. Dobre jedzenie i wino sprzyja kruszeniu lodów.
- Tak sądzisz? - odparła cicho i sięgnęła po kieliszek.
- Tak - zapewnił. - Przyszło mi też do głowy, żeby właśnie w takim
pięknym miejscu poprosić cię o rękę.
Merryn zadrżała na te słowa i trochę wina wylało się z kieliszka na obrus.
Odstawiła kieliszek i osuszyła czerwoną kałużę serwetą. Potem
popatrzyła na niego zmieszana i wyznała bezradnie:
- Nic nie rozumiem...
- Wiem - spojrzał na nią całkiem przytomnie -
i obawiam się, że to moja wina. Ja też nic nie rozumiałem. Czułem się tak,
jakbym znał dwie różne osoby - dawną Merryn i obecną. Musiało upłynąć
trochę cza-
215
su, zanim zrozumiałem, że jest tylko jedna, zawsze ta sama. Było to
trudne, wyjątkowo trudne, ponieważ zawsze zajmowałaś w moim sercu
szczególne miejsce.
- Chcesz powiedzieć, że wolisz dawną Merryn? -zapytała ostrożnie.
- Nie. Raczej to, że nowa Merryn wydawała mi się jakąś piękną
nieznajomą. Kiedy zaś tylko ta piękna nieznajoma, której coraz bardziej
zaczynałem pragnąć, okazywała mi troskę, wtedy wszystko sobie
przypominałem.
- Przypomniałeś sobie historię z myszką.
- Właśnie. Wtedy znów zrozumiałem, że ty to ty, i ogarnęło mnie
ogromne poczucie winy. Uświadomiłem sobie, że pragnę biednej Merryn,
sieroty, która wychowała się w naszym domu i która jest taka młoda, taka
niedoświadczona. Poczułem się jak jakiś niegodziwiec.
- Więc... pragnąłeś mnie?
- Odkąd tu przyjechałem, choć sam nie zdawałem sobie sprawy, jak
bardzo. Powinienem był się tego domyślić wcześniej, kiedy ogarniała
mnie niewytłumaczalna złość na myśl, że coś cię może łączyć ze
Ste-ve'em. To jego o wszystko obwiniałem. - Skrzywił się. - Pewnie tak
samo traktowałbym każdego mężczyznę, którym byś się zainteresowała.
- Ale... Czy wcześniej nic nie dostrzegłeś? Kiedy poprzednio się
widzieliśmy, miałam dwadzieścia jeden lat - powiedziała i natychmiast
zamilkła.
- Jeśli chcesz mi dać do zrozumienia to, co mam na myśli, to muszę
przyznać, że okazałem się niewia-
216
GWIAZDKA MIAOZCI
rygodnym głupcem - odparł cicho i ostrożnie dotknął jej dłoni.
- Ale... - Merryn drgnęła niespokojnie. Ale... -chciała jeszcze coś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl