[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sem ruszy³ by³o od proga z pochrzêstem zbroi i jakby przysiekiem pod dxwiganym jej ciê¿a-
rem. Za t¹ kolumn¹ ze spi¿u teraz dopiero ukaza³ siê rycerz drugi. Ten, zda siê, jak to xrebiê
przy klaczy ciê¿kiej - a¿ poskoczny prawie w giêtkoSci swej kolczugi czarnej pod purpuro-
wym p³aszczem...  Lancelotowej zbroi barwy! - przypominaj¹ ¿onglerzy atrybuty bohate-
rów swoich.
Zatrzeszcza³a ³awa pod tamtym wielkim. Utrudzon snadx jest wielce, bo niebawem s³ania siê
oto i pok³ada na niej, wsparty g³ow¹ o ku³ak pancerny. I widz¹ ¿onglerzy:
...przy³bicy cieñ omracza go a¿ po piersi; niczym dziób ponury sterczy nanoSnik he³mu: bro-
da nurza siê w ³uskowej naszyjnicy; w pod³u¿ spoczywa miecz srogi. Zbod³y siê nogi, zha-
czy³y ostrogami stóp d³ugich. Zasêpi³ siê, skobuzia³ ca³y w zamySleniu. Ulg³a siê kolcza zbro-
ja w gibkoSæ osmêtnionego cia³a; s³ania siê g³owa w szo³omie ciê¿ka - taka w nim ca³ym za-
duma nad cz³ecz¹ dol¹, taka frasobliwoSæ zamierzonego czynu...
I otwiera³y siê ¿onglerom oczy i gêby w zdumieniu nad niesamowit¹ moc¹ bohaterów - opo-
wiadanych. Iszcz¹ siê snadx w ¿yciu osobliwym czarem.
Drugi rycerz tymczasem ty³em przysiad³ siê do sto³u, rozkrzy¿owa³ poza sob¹ ramiona, sze-
roko rozwia³ po³y purpurowego p³aszcza. I tak siê wagantom przygl¹da, jakby ka¿dego z ko-
lei na wagê tu k³ad³ i si³y jego oblicza³.  Ch³opy na schwa³! - zwraca siê do towarzysza
swego.
I rzuci nagle na izbê gromko i weselnie, jakby ich wszystkich do tañca tu prosi³:
 Pójdziecie, ch³opcy, biæ siê - za przewodem naszym?
Posia³a siê w izbie cisza d³uga i uparta. Rumor nag³y rozlega siê Sród niej na schodach.
KtoS zstêpuj¹cy potkn¹³ siê tam w ciemnoSciach i stoczy³ o kilka stopni z pomrukiem prze-
kleñstw. Na skrêcie ukazuje siê fartuch skórzany, broda po pas i ognista gêba p³atnerza.
 Hop! - czknê³o siê w nim zuchowato, gdy ca³ym cia³em uderzywszy o mur, nie popl¹ta³ tym
razem kroków. - Uch! - stêkn¹³ z rezonem, obijaj¹c siê brzuchem o drug¹ Scianê. - JeSli ja
w ca³oSci zniosê bebechy do tej jamy... Pódziesz!... - Kopie na wsze strony i opêdza siê psom.
- Pewnie dno tego piek³a niedalekie, skoro ju¿ cerberusy opadaj¹... Beczka, widzê, ¿e sam
Bacchus móg³by si¹Sæ na ni¹ okrakiem... Jestem na dmie otch³ani! Witajcie, w³okitowie! -
pozdrawia wagantów niby wojowników jakichS plemiê.
A ¿e ledwie pomrukiem odpowiedzieli jemu, wiêc zwraca siê czym prêdzej do rycerzy:
 Nie kwapi¹ siê, widzê, do boju?... Osmêtnieli coS bardzo. A jednak, jakem to wam rzek³,
panowie, przydatniejszych ochotników nie znajdziecie tu u nas, w grodzie. Najlepszy do roz-
ruchu na ulicach ho³ysz ka¿dy, który bardzo nie lubi ³adu w mieScie,  Pi³eS? - przerwie mu
cierpko lekarz z k¹ta. Stropi³ siê zrazu p³atnerz. Po chwili g³aszcz¹c z godnoSci¹ brodê po
pas:
 A ty nie pi³eS, lekarzu? Bibit rudus, bibit magus;
bibit constans, bibit vagus - jak Spiewa goliard.
 ¯eS ty nie constans na przyk³ad, po gêbie ognistej widaæ.
 Nie k³amiê ludziom twarz¹ jak magowie.  Toæ siê chwali.
78
 A przedsiê, w³okitowie biæ siê dziS bêdziecie! - powtórzy swoje z uporem. - ByScie tylko
pomogli tym panom przebiæ siê za mury...
 A jak¿e! a jak¿e - wyra¿a teraz ur¹gliwie co do siebie pow¹tpiewanie ryba³t niejeden, by
porwaæ spod pieca narzêdzia swej igry - i dalej¿e w nogi! Ju¿ ich wyprzedzaj¹ na schodach
z radosnym szczekaniem ¿wawe psy kuglców.
Daremnie¿ to! - zatrzymuje ich p³atnerz. - Ju¿ dawno zamkniêto bramy, a zbirów nasadzono
na wszystkich ulicach... A za kimkolwiek w grodzie zbiry podszczuj¹, za wami wszak mi
najgorliwiej zawsze pogoni¹. Ka¿dy z was Smierdzi im wolnoSci¹ i tym zalotom rozbestwia.
 Prawda to jest! - przytakuj¹ smêtnie.
 ZaS z t¹ nowin¹ najpilniejsz¹ w³aSnie do was przychodzê: na mieScie dom siê jakiS zapali³!
A wiecie, jaka st¹d dla was wró¿ba, gdy po¿ar gdzie wyniknie czasu waszej obecnoSci?...
Wagant w grodzie, czym diabe³ w klasztorze: wszystkiemu zawsze winien. Na kimkolwiek
w spo³ecznoSci ludzkiej siê miele na igrcach zawsze siê wszystko skrupia.
 I to jest prawda.
 A niech was te rajcê i ³awnik! na swe s¹dy dostan¹! Niech siê zaczn¹ obliczaæ z wami za swa-
wole dzisiejsze, za swe ¿onki i córy! Niech poczn¹ dos¹dzaæ akuratnie, wedle prawa ksi¹g, co
po innych grodach xle os¹dzone by³o!... Jakbym widzia³ niejednego ¿aka i klerka ³eb ogolony
do krwawej skóry, te ³aty kacerstwa przeniesione z niejednej szaty na czo³o ¿elazem czerwo-
nym... A ¿e w dzieñ waszego pobytu to i owo zwyk³o gin¹æ z kramów i po piekarniach...
 Bêdziesz Swiadczy³ mo¿e?! - doskoczy do niego z nag³ym impetem któryS z ryba³tów.
 Bo¿e zachowaj! Dla mnie: niech ci wszystko s³u¿y.
 Zarobione sztuk¹!
 Tee!... tak¹ czy inn¹ sztuk¹... Na przyk³ad ta szkatu³a franciszkañskiego kwestarza: owo na
waszym stole? Zna j¹ przecie miasto ca³e. Albo owa ksiêga pod Scian¹ - srebrem okuta?...
Ju¿ biega³y mnichy na ratusz, ¿e opatowi benedyktynów zginê³a ksiêga kosztowna...
 Tañczy³aS u benedyktynów?! - wrzaSnie w tej chwili goliard jakby ze snu nagle ockniêty.
A¿ siê p³atnerz zdziwi³, na kogo gniew ten. I obziera siê na wsze strony po izbie.  Nie masz
jej tu przecie - uspokaja tymczasem goliarda któryS z ¿aków.
Inny znów przygl¹da siê smêtnie jakowymS ci¿emkom i poñczoszkom niewieScim, dobytym
z zanadrza. Skoczek Bachowy od strojnej pani na rynku zarobi³, ¿ak w koSci wygra³ - ale nie
uwierz¹ temu na s¹dach. Powiedz¹, ¿e od jakiej radczyni za luboSæ przy studni dosta³ i - ¿e
¿ak - oæwicz¹ na go³o.
 Masz! - obdarza tym wszystkim dziewkê u beczki.
 Szukaj g³upszej.
 Bo za malutkie to na stêpory twoje: tak gadaj! - obrazi³ siê ¿ak ca³kiem.
I odrzuca to wszystko gdzieS w k¹t, pod ³awê. Jako¿ opró¿niaj¹ siê w ten sposób sakwy nie-
jedne z rzeczy niebezpiecznych - jak uwa¿aj¹ w tej chwili waganty.
Baczy lekarz na ten ich gor¹czkowy niepokój; kiwa g³ow¹ nad p³atnerzem:
 Oj, te kowale! duchy rozruchu w ka¿dym mieScie najgorsze... Mo¿e byS nam jednak powie-
dzia³, jaka to sprawa jest, za któr¹ gard³ujesz?
 Jak to, nie wiecie?! - zdumia³ siê rozk³adaj¹c ramionami. - Gdy ca³e miasto o id¹cym rozru-
chu ju¿ pogaduje? I ¿e wy w³aSnie tej nocy rozpocz¹æ go macie?
79
 £adny kwiat!... Pokumaj¿e siê tu z wagantami i pij potem to piwo, jakie fama dla nich na-
warzy. Owo gdzie siê koñczy wolnoSæ wasza, igrce! Ka¿dy z was jest co najmniej przez pó³
takim, jakim go chce widzieæ fama i ciekawoSæ ludzka.
 Stawasz siê w koñcu takim - przytwierdzi³ cierpko gadkarz z twarz¹ go³¹ i sproSn¹.
 Nie poradzicie, ch³opcy, i tym razem przeciw famie i oszczekiwaniom publiki! Teraz gotó-
wem wierzyæ z p³atnerzem, ¿e radzi nieradzi biæ siê dziS bêdziecie - nie wiedz¹c nawet do-
brze, sk¹d s¹ ci panowie. I dok¹d was powiod¹. A mistrze to nie lada w zam¹caniu rebelii: bo
gdy zuchom poSród was wolnoSci¹ pochlebili od proga, reszcie pêtle desperacji zarzucaj¹ na
szyje. Tak siê zawsze rozruchy wszczyna.
Wejrzeniem dzików w ostêpie wyzieraj¹ teraz waganty ku obu rycerzom. Pochwyci dziewka
te ich spojrzenia i uj¹wszy siê pod boki, natrz¹sa siê nad nimi z daleka:
 Oj, durne¿ wy, durne!... Po tym wszystkim, co dziS na mieScie by³o, nie odgadn¹æ od razu,
co za jedni s¹ ci panowie!
¯onglerzy, a za nimi goliard, doskocz¹ do niej czym prêdzej, z daleka ju¿ rozpytuj¹c niecier- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl