[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To ja jestem Meredith Colton! Macie ją natychmiast
aresztować!
Rand znowu spojrzał na policjantów.
- Bierzcie ją - powiedział.
Patsy krzyknęła, kiedy się do niej zbliżyli.
- Robicie błąd! - krzyczała. - Ta pomyłka może was
drogo kosztować. Porozmawiam z waszym szefem. Zo�
baczycie, że polecą głowy. Przecież to ja nazywam się
Colton! Rozumiecie, ja!
Mimo protestów oficerowie zakuli ją w kajdanki. Na�
stępnie poprowadzili ją do samochodu. I taka właśnie po�
została w pamięci zebranych: przerażona i rozhisteryzo�
wana.
Ale nie wszystkich, gdyż Joe i Meredith zupełnie nie
zwracali na nią uwagi. Stali przytuleni i patrzyli sobie
w oczy. Joe trzymał ją mocno, jakby się bał, że znowu
ją straci. Czuł znajomy zapach i ciepło.
- Chodzmy, Emily. - Rand objął siostrę i ruszyli
w stronę wejścia.
Joe dotknął lekko twarzy Meredith.
- To prawda? Czuję, że jesteś moją prawdziwą żoną...
- Och, Joe, tak bardzo mi cię brakowało - szepnęła,
nawet nie próbując walczyć ze łzami. Czuła, że odzyskała
mężczyznę, którego naprawdę kochała. %7łe nareszcie wró�
ciła do domu.
POWR�T DO PROSPERINO
215
- Myślałem, że straciłem cię na zawsze. - Joe skrzy�
wił się, a jego błękitne oczy zasnuła mgła. - Nie mogłem
zrozumieć, dlaczego stałaś się taka okropna. Dlaczego się
tak zmieniłaś... Powinienem był się domyślić, że to nie
byłaś ty.
- Cii. - Położyła palec na jego ustach. - Skąd mogłeś
wiedzieć? Nigdy nie mówiłam ci o Patsy. Nie mogłeś
przecież zgadnąć, że mam siostrę blizniaczkę. To był błąd.
Poważny błąd z mojej strony...
Tym razem to on musiał powstrzymać potok jej wy�
mowy.
- Moja kochana - powiedział tylko.
- Mój kochany.
Ich usta połączyły się w pełnym miłości pocałunku.
A kiedy oderwali się od siebie, Joe wziął ją delikatnie
pod ramię.
- Chodzmy do środka. Musimy porozmawiać. Powin�
naś mi wszystko opowiedzieć.
- Och, to dość długa opowieść - westchnęła. - Ale
chodzmy, chodzmy. Chcę zobaczyć, czy coś się zmieniło
w domu. Nareszcie czuję, że znalazłam się u siebie.
ROZDZIAA CZTERNASTY
Lana obudziła się następnego ranka wyczerpana. Czu�
ła mdłości. Czekała w łóżku, aż się lepiej poczuje. Pró�
bowała nie myśleć o Chansie. Ale było to bardzo trudne
zadanie.
Przez cały dzień kręcił się koło jej mieszkania, a kiedy
wyjrzała na dwór, zobaczyła przed blokiem jego samo�
chód. Słyszała też, jak się do niej dobijał, a potem jego
rozmowę z sąsiadką. Pózniej przez jakiś czas go nie było,
ale wieczorem wrócił i wszystko zaczęło się od początku.
Co jakiś czas pukał i wołał ją, starając się nie zachowy�
wać zbyt głośno. Ona jednak nie odpowiadała. Starała
się też zachowywać jak najciszej, by myślał, że nie ma
jej w domu.
Poddał się mniej więcej koło północy. Patrzyła ze swe�
go okna, jak idzie do samochodu, a potem odjeżdża, i na�
gle zrobiło jej się strasznie żal. Chciała wybiec, by mu
powiedzieć, że jest gotowa spędzić z nim resztę życia.
Być może jej miłość wystarczyłaby dla nich dwojga...
Wiedziała jednak, że oboje żałowaliby tej decyzji. Po
jakimś czasie Chance zacząłby odbierać swoją sytuację
jako przytłaczającą. Wiedziała, że trzeba dużo miłości,
by móc znieść rodzinę. I że wspólne życie wcale nie jest
usłane różami. Byłoby jej przykro patrzeć, jak Chance
staje się coraz bardziej nieszczęśliwy.
Przewróciła się na bok w swoim małym łóżku i po-
POWR�T DO PROSPERINO 217
myślała, jak przyjemnie byłoby czuć obok ciepłe, męskie
ciało. Dopiero wczoraj wyjechała, a już tęskniła za Chan�
ce'em. Przed sobą miała długi, samotny dzień.
Leżała w łóżku do południa, a potem, kiedy mdłości
zaczęły ustępować, wstała i wzięła prysznic. Przy
drzwiach leżała torba, której nie zdążyła rozpakować.
Ominęła ją starannie i poszła do kuchni, by zrobić sobie
kawy. Następnie wróciła do pokoju i spojrzała ze stra�
chem na torbę. Czuła, że jeśli ją rozpakuje, to defini�
tywnie zakończy małżeński" etap swojego życia.
Nie, wcale nie jest na to gotowa.
Zwinęła się więc w kłębek na kanapie i zaczęła my�
śleć, co też może dziać się w tej chwili na ranczu. Wy�
najęci ludzie zakończyli już pracę. Być może przyjeż�
dżają kupcy, a Chance oprowadza ich po gospodarstwie.
Nie wątpiła, że znajdzie kogoś, komu ranczo naprawdę
się spodoba. A wtedy Chance również zakończy ten etap
swojego życia.
Znowu będą wolni. Taki zawarli układ i Lana chciała
dotrzymać jego warunków. Nie, nie chciała. Musiała to
zrobić. Nie mogła pozwolić, by Chance ugiął się pod
ciężarem odpowiedzialności i zdecydował na to niechcia�
ne małżeństwo.
Wypiła trochę kawy. Wydała jej się wstrętna. Zupełnie
zapomniała, że w ciąży prawie jej nie pije.
Zaczęła myśleć o własnym losie. Cóż, zostanie
w Prosperino i właśnie tu urodzi dzieci. Rozejrzała się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]