[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obecności. Wszystkie niemal jagnięta spoczywały u boku matek, trzy tylko, bardziej
rozbawione, hasały na skraju kotliny w wesołych podskokach. Orzeł śledził dzikimi oczyma
tę właśnie trójkę. Nagle oddalił się na odległość strzału karabinowego, lecąc prosto pod wiatr.
Potem z wdziękiem zatoczył łuk i wrócił z wiatrem. Nadlatując ze skrzydłami na pozór
nieruchomymi nabierał coraz większej szybkości i spadł na jagnięta jak rakieta. Wydawało
się, że zbliżył się i oddalił jak wielki cień. Jedynym wyraźnym znakiem jego przelotu było
żałosne, zduszone beknięcie i tam gdzie były poprzednio trzy jagnięta, pozostały tylko dwa.
Stado zakotłowało się. Owce gwałtownie zaczęły biegać to tu, to tam, becząc gwałtownie.
Samce skoczyły na równe nogi i stanęły jak skamieniałe. Uniosły wysoko potężne łby
uzbrojone w rogi, jak gdyby wypatrywały, czy w przepaściach poniżej i na szczytach nad
nimi nie kryje się nowe niebezpieczeństwo. Jeden dojrzał Tyra i jego ostrzegawczy, ochrypły
krzyk dał się słyszeć chyba o milę. Po daniu tego sygnału becząc runął w dół zboczem, a w
chwilę potem lawina kopyt zadudniła po stromej pochyłości.
Potrącały kamyki i głazy, które toczyły się i waliły z góry z łoskotem, rosnącym w miarę
jak poruszały się coraz dalsze warstwy kamieni.
Muskwa przyglądał się scenie z wielkim zajęciem i pozostałby tu jeszcze dłużej, gdyby
go Tyr nie pociągnął za sobą.
W krótkim czasie owcza ścieżka zaczęła opadać w dół ku owej dolinie, z której strzały
Langdona wygnały Tyra. Oba niedźwiedzie znajdowały się teraz o sześć do ośmiu mil dalej
na północ niż rozłożony przez myśliwców obóz w lesie. Dróżka wiodła ku dalszemu dorzeczu
Skeeny.
Minęła godzina. Nagie piargi i szare turnie zostały już za niedźwiedziami. Muskwa i Tyr
kroczyli teraz wśród zieleni zboczy. Po zimnym wichrze hulającym wśród skał i okropnym
błysku, jaki Muskwa dojrzał w oczach orła, piękna dolina pełna słonecznego ciepła, do której
schodzili, wydała się Muskwie istnym rajem.
Było widoczne, że Tyr ma jakiś plan. Nie wałęsał się teraz. Skracał sobie drogę przez
stoki omijając ich wybrzuszenia i występy. Nisko niosąc łeb, kierował się wprost na północ.
Nawet igła kompasu nie zdołałaby wyznaczyć krótszej drogi ku nurtom Skeeny. Szedł nie
zwalniając kroku, a Muskwa, dzielnie dążąc w ślad za nim, zastanawiał się, kiedy się
wreszcie skończy ta wędrówka i czy na całym szerokim świecie może być dla wielkiego grizli
i dla małego brunatnego niedźwiadka coś piękniejszego niż te cudowne zbocza skąpane w
słonecznym blasku, które Tyrowi tak spieszno było porzucić.
ROZDZIAŁ X
Gdyby nie Langdon, ten dzień walki pomiędzy dwoma niedźwiedziami przyniósłby
Tyrowi
i
Muskwie
jeszcze
większe
wzruszenie
i
nowe,
jeszcze
groźniejsze
niebezpieczeństwo.
W trzy minuty potem, gdy myśliwi zziajani i spoceni stanęli na placu krwawego boju,
Bruce gotów już był podjąć na nowo pościg i palił się do niego. Wiedział, że wielki grizli nie
mógł się jeszcze zbytnio oddalić i był pewien, że kieruje się w górę. Odnalazł odciski łap
Tyra na żwirze przesmyku mniej więcej wtedy, kiedy grizli i Muskwa doszli do owczej
ścieżki.
Jednak argumenty jego nie przekonały Langdona. Przejęty był do głębi tym, co niedawno
oglądał. Jako myśliwy-przyrodnik, nie miał zamiaru opuszczać tego zbrukanego posoką i
zrytego szmata ziemi, na którym odbył się pojedynek grizli z czarnym niedźwiedziem.
— Przewędrowałbym z rozkoszą pięć tysięcy mil by ujrzeć podobne widowisko.
Zgodziłbym się nawet nie oddać ani jednego strzału — mówił. — To miejsce warte jest, żeby
się nad nim zastanowić i obejrzeć je. Grizli może zaczekać, a tu za parę godzin będzie smród
nie do wytrzymania. Jeżeli w tym jest jakaś zagadka, chcę ją zbadać i już.
Cierpliwie i starannie Langdon zaczął przemierzać plac boju wzdłuż i wszerz, badając
zorany pazurami grunt, kałuże ciemnej krwi, strzępy wyszarpanej skóry i straszliwe rany, od
których skonał czarny niedźwiedź. Bruce zaś przez pół godziny był zajęty nie tyle śladami
walki, co ścierwem karibu. Po pewnym czasie przywołał Langdona na skraj lasu.
— Chcesz wiedzieć, co tu zaszło? Zaraz ci to wyłożę. Wkroczył pomiędzy drzewa, a
Langdon poszedł w ślad za nim. Stanęli wnet pośród gęstwiny, a Bruce wskazał palcem
wgłębienie, w którym Tyr schował swą zdobycz; skrytka była poplamiona krwią.
— Dobrześ zgadł, nasz grizli jest mięsożerny! Wczoraj o zmierzchu uśmiercił karibu,
tam, na łące. Wiem, że to on go zamordował, a nie czarny niedźwiedź, gdyż ślady stwierdzają
to wyraźnie. Chodź ze mną, pokażę ci, gdzie grizli skoczył na karibu.
Zaprowadził Langdona aż na miejsce, w którym Tyr zamordował młodego karibu. Tam,
gdzie Tyr i Muskwa ucztowali poprzedniego wieczora, leżały strzępy mięsa i widniały plamy
zaschłej krwi.
— Nażarłszy się dostatecznie, ukrył resztki w lesie — objaśniał Bruce. — Dziś rano
przywędrował ten czarny, zwąchał pismo nosem i okradł spiżarnię. Tymczasem grizli zjawił
się tu na śniadanie. Oto jak wygląda twoja zagadka!
— Ale grizli może tu jeszcze wróci?
— Żartujesz chyba!— zawołał przewodnik. — Gdyby nawet zdychał z głodu, nie ruszy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl