[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jąc z ciotką Akidana w małym biurze, rozejrzała się za skanerem, podniosła lewą rękę
w gotowości do wykonania uniwersalnego gestu. Ale kobieta obróciła się wraz z krze-
słem ku masywnemu biurku z dziesiątkami szufladek, zajrzała do paru, znalazła właści-
wą i wyjęła z niej zakurzoną książeczkę z formularzami. W7ydarła jeden, odwróciła się
do Satti i wręczyła jej do wypełnienia. Papier był tak stary, że kruszył się pod dotknię-
ciem, ale w rubrykach nie było miejsca na kod ZIL.
 Powiedz mi, proszę, jak się mam do ciebie zwracać, joz  powiedziała Satti. Ko-
lejna formułka prosto z rozmówek.
 Nazywam się Iziezi. Powiedz mi, proszę, jak się mam do ciebie zwracać, joz i dej-
berienduin.
Mile-widziana-pod-moim-dachem. Sympatyczne słowo.
 Nazywam się Satti, joz i miła gospodyni.
Wymyśliła ten zwrot na poczekaniu, ale okazał się właściwy. Szczupła, ściągnięta
twarz Iziezi nieco się wygładziła. Kiedy Satti oddała formularz, kobieta uniosła złożo-
ne ręce na wysokość mostka i skłoniła głowę  nieznacznie, lecz uroczyście. Zakazany
gest. Satti powtórzyła go za nią.
Wychodząc, zauważyła, że Iziezi odkłada książeczkę z formularzami oraz wypełnio-
ny przed chwilą dokument do szuflady  innej niż ta, z której je wzięła. Zanosiło się na
to, że Korporacja przynajmniej przez parę godzin straci rozeznanie co do miejsca po-
bytu osobnika /EX/HH 440 T 386733849 H 4/4939.
Uciekłam z sieci, pomyślała Satti i wyszła na słońce.
We wnętrzu domu panował mrok; horyzontalne okna były osadzone bardzo wyso-
ko w murze, tak wysoko, że nie ukazywały nic z wyjątkiem przejmująco błękitnego nie-
ba. Po wyjściu na dwór można było dostać zawrotu głowy. Białe ściany domów, lśniące
dachówki, strome uliczki z ciemnej kamiennej kostki, z której słońce krzesało oślepia-
jące błyski. A na wschodzie, ponad dachami  co dostrzegła, kiedy wzrok przywykł jej
do blasku  niebo zasłaniała zmięta jaśniejąca kotara. Wytężyła wzrok, zamrugała po-
wiekami. Czy to chmura? Erupcja wulkanu? Zorza w biały dzień?
 Matka  odezwał się niski bezzębny mężczyzna koloru ziemi. Siedział na trzyko-
łowym wózku i uśmiechał się do niej z dołu.
Spojrzała na niego tępo.
 Matka Erehy  dodał, wskazując na jaśniejącą ścianę.  Silong. Hę?
28
Góra Silong. Widziała ją na mapie. Najwyższy punkt Okręgu Wysokich yródeł i
Wielkiego Kontynentu Aki. Podczas podróży rzeką góra kryła się za wyżyną. Teraz wi-
dać było jej górną część, fałdzisty promieniujący blask, falujący, intensywny, nieuchwyt-
ny, ostry szczyt na wpół rozpływający się w złotym świetle. Wiały od niego lodowate
podmuchy wiecznego wiatru.
Stała tak w towarzystwie człowieka na wózku, a inni zatrzymywali się, żeby pomóc
im patrzeć. Takie miała wrażenie. Wszyscy wiedzieli, jak wygląda Silong i dlatego mogli
jej pomóc ją dostrzec. Powtarzali jej imię i nazywali ją Matką, wskazując migotanie rze-
ki w dole ulicy. Jeden z nich odezwał się:
 Mogłabyś pójść do Silong, joz?
Byli drobni, szczupli, o pełnych policzkach i wąskich oczach górników, zepsutych zę-
bach, delikatnych smukłych dłoniach, stopach okaleczonych zimnem i pokrytych rana-
mi. Byli tak samo smagli jak ona.
 Miałabym tam iść?  Uśmiechali się, więc mimo woli odpowiedziała tym samym.
 Dlaczego?
 Na Silong żyje się wiecznie  powiedziała powykręcana kobieta z plecakiem peł-
nym pumeksu.
 Groty  dodał mężczyzna o żółtawej twarzy poznaczonej bliznami.  Groty peł-
ne życia.
 I seks!  zawołał człowiek na wózku i wszyscy się roześmieli.  Seks przez trzy-
sta lat!
 Ale to za wysoko. Jak można się tam dostać?
Wszyscy roześmieli się jednocześnie.
 Powietrzem!
 Czy można tam wylądować samolotem?
Ochrypłe śmiechy, kręcenie głową.
 Nigdzie  powiedziała pokręcona kobieta.
 Nie samolotem  dodał żółty mężczyzna, a człowiek na wózku dorzucił: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl