[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jakże wdzięczny jestem Idzie, że odwiodła mnie od myśli o locie rakietą pa-
trolową! To był przypadek, że usłuchałem jej rady. A przecież z niepowodzenia
przy próbie strzelania antymaterią powinienem sam wywnioskować, z czym wal-
czymy! Woleliśmy przyjąć, że nasz przeciwnik dysponuje osłoną przeciwko an-
typrotonom!
Nie mogę jednak uwierzyć w ten przypadek. Awaria rozrządu, która w swych
skutkach ratuje nas od zguby.
Jeśli przyjmiemy, że jest wśród nas ktoś, kto zna Kosmos lepiej niż my, jeśli
wiedział, czym grozi spotkanie z meduzowatym przybyszem, cóż mógłby przed-
sięwziąć  nie mogąc wprost powiedzieć nam, jak należy postąpić? Musiał stwo-
rzyć przypadek.
Kto zna na tyle dobrze automatykę statku, by zrobić coś takiego? By osiągnąć
precyzyjny manewr, psując coś w układzie sterowania? Piotr? Czy Brian? A może
Krystyna? Ida?
Piotr był przez cały czas z nami, potem poszedł na dół, do sekcji napędu.
Nie miałby czasu na skorzystanie z komputera. A bez komputera, manipulując na
oślep silnikami, niczego by nie zdziałał. Nie ma tam na dole nawet ekranu optycz-
nego, przy pomocy którego mógłby skontrolować skutek manewru silnikami.
Brian? Owszem, zna doskonale automatykę. Gdzie był, gdy my w sterowni
61
zastanawialiśmy się nad planem postępowania? Mógł być przy którymkolwiek
z zapasowych stanowisk nawigacyjnych, wyznaczył schemat manewru, a potem,
manipulując gdzieś w obwodach automatyki, zrobił to, co było potrzebne, by czte-
ry silniki zamilkły na pewien czas, asymetryzując napęd. A potem, gdy astro-
lot skierował swe dysze w odpowiednią stronę, wystarczyło zewrzeć dwa punkty
w obwodzie sterowania, by pozostałe silniki ryknęły na trzech czwartych pełnego
ciągu.
Teraz dopiero zaczynam rozumieć, co stało się wtedy, gdy pękła rura z ciekłym
sodem i opary frigenitu wypełniły halę wymienników. To Brian przecież, bez ska-
fandra izolacyjnego, bez maski nawet, dotarł do nieprzytomnego Piotra! Tego nie
mógł zrobić z w y k ł y człowiek! Nawet oczy nie zaszły mu łzami, podczas gdy
nas frigenit dusił już przy samym wejściu do zagazowanego pomieszczenia. . . 
W wąskim przejściu za szafami pełnymi zapasowych podzespołów panował
półmrok, więc Roastron IV musiał przyświecić sobie ręczną latarką. Bez trudu
odnalazł na podłodze uchwyt włazu. Pociągnął ku górze stalowy kabłąk. Kwa-
dratowa płyta uniosła się, odkrywając zejście do maleńkiego pomieszczenia. Ro-
astron IV zszedł po drabinie w dół i włączył oświetlenie. Zamknął starannie właz
i sięgnął do ściennej szafki.
Szukał w niej czegoś przez chwilę, wreszcie wydobył małą paczuszkę owi-
niętą aluminiową folią. Rozwinął ją i wysypał na dłoń kilka miniaturowych ele-
mentów. Wybrał dwa z nich i ukrył w kieszeni kombinezonu, pozostałe opakował
i schował do szafy.
Usiadł na podłodze i rozpiął klamry prawego buta, potem zdjął go, zsunął
skarpetkę i obejrzał dokładnie stopę, poruszając nią w różne strony.
W górze, stłumiony stalowym stropem, rozległ się dzwięk sygnalizatora, Ro-
astron wspiął się po drabinie i uniósł klapę. Kusztykając w jednym bucie, prze-
biegł kilkanaście kroków wśród labiryntu aparatury i zajął miejsce w swoim fote-
lu. Wcisnął przycisk gotowości. Po chwili głośnik zapowiedział potrójne przecią-
żenie. Dla Roastrona IV przyspieszenie takie nie miało żadnego znaczenia, wstał
więc i poszedł w kierunku swego ukrycia. Prawa noga, szczególnie teraz, przy
większym przeciążeniu, funkcjonowała niezbyt sprawnie. Roastron IV założył but
i pomyślał, że trzeba będzie zmierzyć sobie ciśnienie obwodowe.
Ostatnio nie był zadowolony ze swego stanu, warunki tutejsze najwyrazniej
nie służyły mu, ale nie mógł pokazać tego po sobie. Miał wyrazny rozkaz: nikt
nie może odróżnić go od reszty załogi. Wychodząc z kryjówki poczuł, że przy-
spieszenie wróciło do normy. Zatelefonował do nawigatora i dowiedział się, że
przyczyną manewru było wykrycie jakiegoś obiektu ścigającego astrolot. Nasta-
wił się na sprzężenie z komputerem i po chwili znał już wszystkie dane.
 Należy zniszczyć  pomyślał i po chwili stwierdził, że komputer zdecydo-
62
wał tak samo.
Zmiana przyspieszenia zachwiała Roastronem IV, musiał przytrzymać się
oparcia fotela, by nie upaść. Uszkodzona noga ugięła się pod nim.
 Słabnę  pomyślał i podszedł do tablicy rozdzielczej.
Silniki wciąż jeszcze były wyłączone. Steve siedział przed pulpitem i słuchał
muzyki z maleńkiego kieszonkowego krystalofonu. Gdy Kamil wszedł do sterow-
ni, pilot ściszył muzykę i odwrócił się wraz z fotelem.
 Jeszcze szukają uszkodzenia  powiedział wskazując na wygaszony pulpit
kontrolny.  Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego!
 Co takiego?  Kamil usadowił się obok pilota.
 Tak precyzyjny przypadek.
Kamil spojrzał na Steve a. Ich oczy spotkały się.
 Tak. . .  powiedział Kamil, rozglądając się po sterowni  mnie także nie
podoba się ten przypadek. Podobnie jak szereg innych przypadków, które zdarzyły
się w tym astrolocie od chwili startu z Kappy.
Zamilkł na dłuższą chwilę, ważąc w myślach decyzję.
 Muszę z tobą pomówić. Trudno, muszę. Dłużej nie można tolerować takiej
sytuacji  powiedział wreszcie.  Zakładam, że jesteś normalnym, przyzwoitym
astronautą, Steve. Muszę zrobić takie założenie, bo to jedyny sposób, abym mógł
z tobą rozmawiać szczerze.
 Zdaje mi się, że to nie ja poprzestawiałem kamery  uśmiechnął się Steve.
 Chociaż głowy bym za to nie dał.
 Nie potrafisz również wprowadzać ludzi w stan śpiączki?
 Wiesz, nie próbowałem. . .
 No, dobrze już, wszystko jedno. Widzisz chyba tak jak ja, że dzieje się coś
niedobrego. Jakaś obca siła miesza się w nasze sprawy.
 Obca albo i nieobca. . .  Steve zmarszczył wysokie, łysiejące czoło.
Był człowiekiem doświadczonym, uczestniczył w kilku lotach do bliskich
gwiazd. Dlatego Kamil postanowił zaryzykować i zasięgnąć jego opinii.
 Nie muszę ci chyba mówić, że naszą rozmowę należy traktować jako po-
ufną.
 Rozumiem to. Czy masz jakieś specjalne zadania, instrukcje, na wypadek
podobnych sytuacji?
 Zawsze uważałem, że jesteś bardzo bystry. . .  powiedział Kamil wymi-
jająco.
 Słyszałem, że wysyłają czasem takich. . . specjalistów. Człowiek lata tyle
lat, to i słyszy różne rzeczy  mruknął Steve wstając z fotela i zamykając dokład-
nie drzwi sterowni.  Czy masz jakieś konkretne poszlaki?
 Właśnie, z tym cała bieda. Podejrzewam za każdym razem kogoś innego.
63
 Mnie także?
 Chwilami myślałem i o tobie, ale. . . no, przecież wreszcie muszę komuś
zaufać.
 Dobrze  Steve usiadł na powrót w fotelu.  Powiem ci, co ja o tym my-
ślę. Zaczynamy od tego manewru, zakończonego zniszczeniem ścigającego nas
obiektu. Taki manewr silnikami musiał być wyliczony przez komputer i zrealizo-
wany przez kogoś, kto doskonale zna automatykę statku. Pojęcia nie mam, jakie
motywy kierowały tą osobą. Mógł to być po prostu strach. Nieznane ciało ko-
smiczne, poruszające się w sposób najwyrazniej celowy, może napędzić strachu
nawet doświadczonemu pilotowi. Ale przecież, aby zniszczyć taki obiekt, można
po prostu użyć antyprotonów. %7ładnemu z nas nie przyszło do głowy, że to może
być twór z antymaterii! A zatem ten, kto skierował fotonowe dysze astrolotu na
ścigający nas obiekt, musiał wiedzieć, że jest to jedyny sposób zniszczenia go!
Strumień fotonów w jednakowy sposób działa na oba rodzaje materii. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl