[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Teraz minęła północ.
Przez cały wieczór dręczył Ryersona trudny do sprecyzowania niepokój.
Wiedział, jak go chwilowo rozładować. Mógł poło\yć się obok Virginii i zacząć
ją pieścić. Po przebudzeniu przyjęłaby go w swojej ciepłej miękkości,
obejmując jego biodra długimi nogami. W takich chwilach zapominał o całym
świecie. Liczyło się tylko to wspaniałe prze\ycie. Wtedy nale\eli bez reszty do
siebie i obawa na jakiś czas znikała. Ryerson zdawał sobie sprawę, \e w głębi
serca jest nieskomplikowanym człowiekiem. Seks z Ginny przynosił mu
nadzwyczajną satysfakcję. Nic nie dawało się z tym porównać.
Ale te prze\ycia ju\ mu nie wystarczały. Niechętnie odwrócił się od łó\ka
i przeszedł przez hol do drugiego pokoju. Wciągnął d\insy i koszulę. W domku
panował chłód. Ogień na kominku prawie wygasł, a ogrzewanie nie było
włączone. Na dworze wcią\ padało, choć ulewny deszcz przeszedł w m\awkę.
Ryerson po omacku podszedł do okna. Nie chciał zapalać światła, aby nie
zbudzić Ginny. Wymacał na niskim stoliku butelkę i nalał sobie kieliszek
koniaku.
Niebo nad zatoką trochę pojaśniało, a spomiędzy chmur wyzierał
chwilami księ\yc. Zapowiadało to rychłą poprawę pogody. Zacumowana przy
molo łódz podskakiwała na fali. Patrzył na spienioną powierzchnię wody i
myślał o tym, jak wyglądała Ginny, gdy siedziała na rufie motorówki
Nigdy przedtem nie przywiózł tutaj \adnej dziewczyny. Ta wyspa
stanowiła jego kryjówkę, miejsce, do którego uciekał od cywilizacji. Zawsze
sam. A\ do tej pory. Przypomniał sobie, jak Virginia dr\ała dziś wieczorem w
jego ramionach. Rozsadzała go duma zdobywcy, gdy doprowadził ją na szczyt
seksualnego uniesienia. Napawał się swoją męskością, dzięki której Wrginia
wcią\ od nowa rozkwitała kobiecością.
Ona tak\e potrafiła ofiarować mu spełnienie, które przynosiło satysfakcję
i ukojenie.
Rozumiał teraz, dlaczego mę\czyzna staje się tak zaborczy, gdy w jego
\ycie wkracza właściwa kobieta.
Potrzebował Ginny. Zrobiłby wszystko, aby nale\ała do niego całkowicie.
Pragnął jej bardziej, ni\ kogokolwiek innego przez całe swoje \ycie. W jaki
sposób mógłby mocniej ją do siebie przywiązać? Ryerson nie wierzył w
trwałość wolnych związków. Na dłu\ej na pewno nie zaakceptuje tego układu,
Tyle razy powiedziała mu dzisiaj, \e go kocha, ale jemu wcią\ było mało.
Z\erała go zachłanność. Siła uczuć nie pozwalała mu zatrzymać się w pół drogi.
A mieszkanie pod wspólnym dachem szybko okazało się połowicznym
rozwiązaniem. Teraz dą\ył do Zlubu. I na pewno z tego nie zrezygnuje.
Zdawał sobie sprawę, \e jest w trudnym poło\eniu.
Jeśli naprawdę kochał Ginny, to nie powinien zmuszać jej do mał\eństwa.
Zanadto przera\ała ją myśl o tym radykalnym kroku, a on znał przecie\
przyczynę jej wątpliwości i oporów.
Została jego kochanką, ale ten fakt na dłu\szą metę nie mógł go
zadowolić. Właśnie dlatego, \e zbyt mocno ją kochał. Potrzeba, jaka nim
owładnęła, była stara jak świat, Dopóki obawiała się mał\eństwa, dopóty on nie
był pewien, czy Virginia nale\y w pełni do niego. Nie potrafił się z tym
pogodzić.
Mo\e z czasem przywyknie do tej sytuacji? Ginny stała się przecie\
częścią jego \ycia. Miał ją w swoim łó\ku. Czego jeszcze potrzeba mę\czyznie
do szczęścia?
Cholera, du\o więcej. Dopóki Ginny nie wyjdzie za niego za mą\, dopóty
istniała mo\liwość, \e ją mo\e stracić. Dobrze o tym wiedział. Ta świadomość
przyprawiała go o rozpacz.
Pociągnął łyk koniaku i popatrzył w zadumie na szarpaną wiatrem łódz.
- Ryerson?
Z niewesołych rozwa\ań wyrwał go cichy, pytający głos Virginii. W
miękkim, frotowym szlafroku wyglądała delikatnie, a jednocześnie niezwykle
pociągająco. Stała boso przy drzwiach i patrzyła na niego zaspanymi oczami.
Zauwa\ył, \e nie zdjęła przed zaśnięciem bransoletki. Poruszyła lekko dłonią i
szmaragdy, jak zwykle, sypnęły iskrami.
- Dlaczego wstałaś?
- Obudziłam się, a ciebie nie było.
Podeszła bli\ej i dała się zamknąć w uścisku.
- Niepokoiłaś się?
- Tak.
- Wiesz, \e nigdy nie odejdę od ciebie.
- Wiem - przyznała po chwili milczenia. - Poczuła, \e przytulił ją mocniej.
- Kocham cię, Ginny, Nie będę cię zmuszał do niczego. Nie zawlokę siłą
do ołtarza. Wiem, \e sama myśl o mał\eństwie wcią\ wydaje ci się przera\ająca.
Będzie tak, jak sama zechcesz,
Objęła go i pocałowała w szyję.
- Dziękuję. Dziękuję ci za wszystko, Ryerson.
- Nie dziękuj. Przyznaję, \e nie mam wyboru - odparł wdychając zapach
jej włosów. - Chcę, \ebyś była ze mną szczęśliwa, Ginny. Nasz związek nie
mo\e stać się dla ciebie pułapką.
- Jestem szczęśliwa.
- I tylko to się liczy. - Odchylił jej głowę do tyłu, aby móc sięgnąć do
warg. Usłyszał, jak leciutko westchnęła. Wyczuł zarys piersi pod szlafrokiem,
którego poły rozsunęły się kusząco.
Sięgnął dłonią, aby sprawdzić, co kryje się głębiej, gdy coś nagle
odwróciło jego uwagę. Niewyrazny cień mignął przełomie na brzegu zatoki.
- Co się stało? - Virginia wyczuła jego napięcie.
- Zauwa\yłem jakiś ruch na molo. Nie wiem, co to było.
- Czy\by zwierzę?
- Mo\liwe. Ale raczej takie, które chodzi na dwóch nogach. - Puścił ją i
przysunął twarz do okna. Usiłował przebić wzrokiem ciemności. Znów zobaczył
czyjąś sylwetkę. Zmierzała w stronę łodzi. Ryerson odwrócił się szybko do
Virginii.
- Zamknij się w domu i nigdzie nie wychodz. Idę na przystań
- Pójdę z tobą - odparła bez wahania.
- Nie. - Poszedł do sypialni i wyjął spod łó\ka rewolwer. Na widok broni
Virginia zamarła.
- Ryerson, nie powinieneś tam iść.
- Muszę. Nie mo\emy zawiadomić policji. Najbli\szy posterunek jest na
stałym lądzie. Do diabła, myślałem, \e tu będziemy bezpieczni. - Odwrócił się
na chwilę. - Pamiętaj, co mówiłem, Ginny. Zostań tutaj i nikomu nie otwieraj.
- Ryerson, proszę cię&
Przymknął cicho drzwi i poczekał, a\ szczęknie zamek.
Okrą\ył domek i skierował się w stronę przystani.
Miał przewagę. Znał teren jak własną kieszeń i nie musiał korzystać ze
Zcie\ki. Deszcz tłumił odgłosy jego ostro\nych kroków. Ryerson rozglądał się
uwa\nie, ale na razie nikogo nie zobaczył. Ktokolwiek był na wyspie, musiał w
tej chwili przebywać w okolicy łodzi. Było mało prawdopodobne, \e chciał ją
ukraść. Raczej zniszczyć i Ryerson zaczynał domyślać się, dlaczego.
Dan Ferris.
A więc niepokojące wydarzenia miały bezpośredni związek z bransoletką.
Instynkt ostrzegał, \e tak właśnie było.
Rozło\yste sosny dawały osłonę prawie do samego brzegu. Tam jednak
Ryerson musiał przebiec kilka metrów po odkrytej przestrzeni. Rewolwer
dziwnie cią\ył mu w dłoni. Ostatni raz miał do czynienia z bronią w wojsku. Od
tego czasu minęło wiele lat,
Aódz zachybotała się nagie i jakiś człowiek wyszedł na pomost. Ryerson
usiłował się odprę\yć. Musiał przecie\ sprawiać wra\enie kogoś, kto panuje nad
[ Pobierz całość w formacie PDF ]