[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uważasz?
Carter nic nie odpowiedział, przypominając sobie rozmowę z ojcem.
- Siódmego lutego tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego póznym popołudniem nad tą okolicą
przechodziła nawałnica śnieżna - wyjaśniał dalej Max. - Przypuszczalnie to przez nią rozbił się
samolot. Nie dotarł do lądowiska i skończył swój lot w wąwozie.
- Jesteś pewien, że to był siódmy lutego tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego?
Max skinął potakująco głową.
- Znalazłem paragon za zakup paliwa lotniczego z tą datą. Był wypłowiały, ale nadal czytelny.
Carter milczał. Bał się, że Max za chwilę powie, że któryś z Jacksonów leciał tym samolotem.
130
B. J. DANIELS
- Znalezliśmy jeszcze coś. Mamy dowody, że tym samolotem transportowano narkotyki.
Narkotyki?
Carter wpatrywał się w Roswella, niczego z tego nie rozumiejąc.
Kobieta z niemowlęciem i narkotyki w jednym samolocie? To niemożliwe, żeby babcia Eve była
zamieszana w handel narkotykami. Nina Mae miała opinię bardzo moralnej kobiety. Zawsze była
czysta jak łza. Nie uznawała narkotyków, a co dopiero handlu nimi.
A jego ojciec i dziadek? Ani przez moment nie wierzył, że mogli być zamieszani w kontrabandę.
- Tylko dlatego, że samolot kierował się na lądowisko na terenie rancza moich rodziców nie oznacza
jeszcze, że ktokolwiek z mojej rodziny był zamieszany w handel narkotykami - oświadczył Carter
zapalczywie.
- Nie oznacza. Ale można przyjąć, że ktoś z twojej rodziny wiedział, że samolot miał tam wylądować.
Wcale nie twierdzę, że musieli wiedzieć o narkotykach. Ale przyznasz, że kobieta z dzieckiem na
pokładzie samolotu to dobra przykrywka dla przemytu marihuany. Teraz wystarczy tylko dowiedzieć
się, czy pilot, kobieta i dziecko przeżyli katastrofę i gdzie teraz się znajdują.
- W takiej sytuacji raczej nie powinienem prowadzić dalej tego śledztwa. Jestem zbyt osobiście po-
wiÄ…zany z tÄ… sprawÄ….
- Czyżby? Przecież sam stwierdziłeś, że nie wiemy, czy tym samolotem leciał ktoś z członków twojej
rodziny.
WWÓZ ZMIERCI
131
- Ale nawet jeśli nie leciał, to i tak istnieje duża szansa, że znam osobiście ludzi, którzy mogli być w to
zamieszani. Jeśli masz rację i ktoś czekał na ten samolot, to musiał być to ktoś z mojej okolicy.
- To małe miasteczko. A ja wiem, że masz dobrą reputację jako szeryf. I nie pozwolisz, by osobiste
uczucia zakłóciły przebieg śledztwa w sprawie morderstwa.
Carter chciałby być tego tak samo pewien jak Max.
- Prześlę ci wszystko, czego dowiemy się o ofierze, jak tylko przebadamy wszystkie znalezione do-
wody w laboratorium. Jeszcze jest kilka drobiazgów, na które pózniej rzucisz okiem... Teraz muszę
już lecieć. Spieszę się. Zastanów się nad tym, co ci powiedziałem...
Eve pojechała do domu i przebrała się w ubranie do malowania. Postanowiła wreszcie podjąć decyzję,
jakim kolorem pomalować salon. W tej chwili miała trzy różne kolory na trzech ścianach.
Głowę zaprzątało jej cały czas to, co babcia powiedziała o adopcji. Eve podejrzewała to od dziecka,
widząc, jak bardzo fizycznie różni się od reszty członków rodziny.
Otwarła puszkę z pomarańczową farbą, ale szybko ją zamknęła. Chyba nigdy nie dokończy
malowania tego domu. Musi najpierw poznać prawdę. Całą prawdę. To właśnie dlatego wróciła w
rodzinne strony. Początkowo naiwnie wierzyła, że matka wszystko jej szczerze wyzna, bo nie była już
dzieckiem. Ale matka nie była z nią szczera na żaden temat. Nic nie
132
B. J. DANIELS
powiedziała o Chesterze. Ani o Errolu. Ani o broszce z górskimi kryształami.
Eve doszła do wniosku, że jeśli chce poznać całą prawdę, to musi ją odkryć sama.
Odstawiła puszkę z farbą, zdjęła ciuchy do malowania i założyła na siebie najciemniejsze ubranie,
jakie tylko mogła znalezć w szafie.
Jakiś głos z tyłu głowy próbował odciągnąć ją od tego, co planowała zrobić.
Przyjechała do Whitehorse, aby poszukać ostatecznej prawdy. Zwiadectwo urodzenia, które dostała
matka od rodzinnego lekarza, Według Eve nie było żadnym dowodem. Jeśli okłamywała ją matka, to
pewnie byli też inni ludzie, którzy razem z nią tkwili w tym kręgu kłamstwa.
Był już pózny wieczór, gdy Eve dojechała do granic miasteczka. Nie było prawie żadnego ruchu na
ulicach, jedynie kilka samochodów stało zaparkowanych przed barami albo wzdłuż głównej ulicy.
Eve przejechała przez miasto, mijając SUV-a szeryfa, który jeszcze pracował w swoim biurze na
posterunku.
Miała nadzieję, że doktor Halloway już nie przyjmuje pacjentów o tak póznej porze. Zwolniła,
dojeżdżając do ciemnego budynku, w którym mieścił się jego gabinet.
W okolicznych budynkach też już nie paliły się żadne światła.
Zaparkowała samochód trzy przecznice dalej, wzięła torbę z narzędziami, które mogły jej się przydać
i pomaszerowała do gabinetu doktora Hollowaya nieoświetlonymi bocznymi uliczkami. Idąc
ciemny-
WWÓZ ZMIERCI
133
mi zaułkami i wpadając w kałuże, czuła się jak włamywacz, którym faktycznie za chwilę miała się
stać.
Od dziecka przychodziła do gabinetu doktora Hollowaya, więc wiedziała, że kartony z archiwalną do-
kumentacją pacjentów przechowywane są w piwnicy. Zasłużony dla miasteczka doktor zbliżał się do
osiemdziesiątki i nie cierpiał komputerów. Odmówił posługiwania się komputerem i przechowywania
w nim dokumentacji medycznej.
Eve była zdziwiona, że jeszcze nie zdecydował się na przejście na emeryturę. Ale skoro często
przyjmował płody rolne zamiast gotówki za swoje usługi, to może nie mógł sobie pozwolić na
rezygnacjÄ™ z pracy.
Tylne drzwi były kiepskie i miały stary zamek. Eve wsunęła łom pomiędzy futrynę a drzwi i z całej
siły pociągnęła. Zmurszałe drewno zaskrzypiało tak głośno, że Eve bała się, że usłyszy ją szeryf kilka
przecznic dalej. Drewno wykruszyło się, odkrywając zamek. Teraz wystarczyło już tylko wsunąć
śrubokręt w odpowiednie miejsce i przekręcić.
Drzwi się otwarły i Eve weszła do środka, obliczając koszty wstawienia nowych drzwi i zamka, jako
zadośćuczynienie za włamanie.
Doktor zawsze mówił jej, że jest jego ulubioną córką Baileyów, choć Eve podejrzewała, że dokładnie
to samo powtarzał każdej z jej sióstr.
Eve czuła, że jeśli znajdzie to, co spodziewała się znalezć, to istniała spora szansa, że doktor Holloway
nie wniesie oskarżenia. W innym przypadku będzie mogła liczyć tylko na wyrozumiałość sądu.
Zapaliła latarkę wielkości długopisu i poświeciła
134
B. J. DANIELS
na schody do piwnicy. Drzwi do piwnicy były otwarte, co ją zdziwiło, ale była z tego bardzo
zadowolona.
W piwnicy nie było okienka, więc zapaliła górne światło. Wielkie pomieszczenie zastawione było kar-
tonami ze środkami opatrunkowymi i pudłami z nie wiadomo czym.
Doktor Holloway otrzymywał leki i środki medyczne wprost ze szpitala, więc bardzo niewiele
specyfików trzymał pod ręką w swoim gabinecie, zamkniętych bezpiecznie w sejfie na piętrze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]