[ Pobierz całość w formacie PDF ]
%7łandarmi, przygotowani do walki upartej, mimo woli
poczuli dlań szacunek.
Ruszaj z nami! któryś starszy rzekł. Postąpił
naprzód spokojny.
Przed kamienicą tłum gawiedzi się zebrał. Gdy go
128
ujrzano, rozległo się wycie, pisk, klątwy, tumult.
Zbójca, łotr, potwór!
Gruda zmarzłej ziemi uderzyła go w czoło, inna w
ramię. Spojrzał na twarze te namiętne, rozjuszone i
zachwiał się. Tłum łamał szyk policji, wyciągały się
ramiona, pięści.
Nam go dajcie, nam! wołano My jego prędzej
sprawimy! Obcasami go zdeptać! Dawajcie szelmę,
nihilistę! Dawajcie!
Policja dobyła szabel i rewolwerów. Zaledwie zdołano
wsadzić Gregora do oczekujących sanek, wyrwać się
spośród tłuszczy. Ruszyli cwałem, bo wszędy tłum się
zbierał, żądny kary i pomsty.
Gregor patrzał, słuchał; strasznym, ponurym ogniem
gorzały mu oczy, wreszcie zaśmiał się i plunął.
Wziął od ludu swoją nagrodę.
129
XI
MORDERCA I ULICZNICA
Za trumną Glebowa szli dygnitarze i toczyły się setki
karet. Poprzedzały ją muzyki i wojska. Zbiegł się cały
Petersburg. Niesiono jego ordery, wieńce, bito w tysiączne
dzwony. Tylko z rodziny nikt nie towarzyszył! Sewer leżał
śmiertelnie chory, Gizella usunęła się od wszelkiego
współudziału.
Trupa Marii Achtarow pochowała policja po sekcji
urzędowej. Walały się te piękne zwłoki po prosektoriach,
aż je wrzucono w dół, jak rzecz niczyją, bez nazwy i
pamięci. Została tylko jeszcze w procesie Glebowa, jako
skandal, obrudzona po śmierci nawet, ulicznica. Na to ją
niegdyś student biedny z błota wydobył, uczył, szanował,
czcił&
Ulicznicą się stała, on mordercą!
Pochowano też Maksymowa. I po nim tylko zostało imię
zmyślone w liście cmentarnej, żadnej, żadnej pamięci.
Teraz aresztowano setki, proces się toczył, a wśród tej
krwi, czarnych tajni więzień i sądów, Petersburg hulał,
szalał, zajęty już czymś nowym, modnym.
Po paru tygodniach wspominano tylko Glebowa. Gdy
Sewer, po tygodniach całych nieprzytomności, otworzył
oczy i myśleć począł, ujrzał nad sobą żonę wymizerowaną,
bladą. Pierwsze to jego spojrzenie powitał jej uśmiech
radosny, a on, mimo woli tą radością zarażony, też się
uśmiechnął, ze szczęśliwością wracającego życia.
Pierwszym objawem tego nowego życia było uczucie
130
dla swej opiekunki.
Zda się, przeszłości nie pamiętał, zda się, ją zaledwie
teraz poznał, bo przypatrywał się jej godzinami całymi,
wzywał, gdy odeszła, zasypiał trzymając jej rękę, budził się
ją wołając.
Zaprawdę, teraz dopiero, niedołężny jak dziecko, poczuł,
co jest kobieca czułość i troskliwość. Pokochał łagodność i
cichość tego starania i opieki, delikatne dotknięcie dłoni,
słodycz głosu i uśmiechu.
Napatrzyć się nie mógł, nasłuchać.
Była to pieszczota matki, która go opuściła, siostry,
której nie miał; dusza w nim tajała i, często osłabiony,
płakał jak dziecko, dając się utulić pieszczotą łagodną.
Bez żadnych objaśnień do tego przyszło. Ona go jak
dziecko doglądała. Straciła swą sztywność i chłód. Witała
go serdecznie i dzień cały nieodstępna, bawiła, podawała
lekarstwa, zawsze z uśmiechem i czułym słowem.
On sobie przypomniał, jak ją matka wołała, i rzekł do
niej Gizi , ona mu mówiła Sewer . Tak się to ułożyło jak
rzecz najzupełniej naturalna. Ale wracało życie, a z nim
pamięć, wspomnienia. Ona czuwała nad nimi.
Raz Sewer, po długim milczeniu, spytał:
Czy dawno ja tutaj?
Już miesiąc! odparła, dłoń mu po włosach
przesuwając.
Zrobiłem ci wielką przykrość. Nie gniewasz się
bardzo, Gizi?
Nie Sewer. Jestem ci żoną; cierpienie twoje do mnie
należy. Mówiła to tak słodko, że w nim poczęło serce bić
nieznanym, głębokim drżeniem.
O Gizi! ja bardzo zły jestem szepnął.
Będziesz dobry, Sewer!
131
O, będę, z tobą!
Pochyliła się, ustami dotknęła czoła. Potem spytał:
Gdzie to ojciec?
Wyjechał.
Tak? Dawno? Nawet się o mnie nie troszczy?&
Musiał wyjechać, Sewer.
Kiedy wróci?
Nie wiem.
A znajomi przychodzą?
Tak, ale ich nie przyjmuję!
Dobrze! Oni by pletli nowiny, a mnie tak teraz
spokojnie, i pytaliby, patrzyli, a mnie taki wstyd, o wstyd!
Nie będą pytali, Sewer. Jam winę na siebie wzięła.
Jak? Powiedz?
Powiedziałam, żem była zazdrosną i piekło ci w
domu robiłam; żem cię do desperacji doprowadziła
scenami.
O Gizi! O Gizi!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]