[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rację, stres. Martwię się o wszystkich, cholera, nie tylko o tego pieprzonego jaszczura...
Jak długo wytrzyma? Jak długo musi próbować? Kiedy się załamie pod ciężarem trosk? Przecież był tylko pilotem...
Kane bardziej by się do tego nadawał, myślał. On podchodził do takich spraw z większym dystansem, nie wnikał w nie tak
głęboko. Ale Kane'a już nie było. Kane nie mógł mu pomóc.
W korytarzu pstryknął przełącznikiem interkomu.
- Siłownia. - Parker odpowiedział natychmiast. - Mówi Dallas. Jak wam idzie?
- Jakoś idzie - rzekł wymijająco główny inżynier. - Języka w gębie zapomniałeś? Melduj, do ciężkiej cholery!
- Hej, spokojnie, kapitanie, spokojnie. Pracujemy na pełnych obrotach, tak szybko, jak tylko Brett wyrabia się z cewkami
i uzwojeniem. Chcesz to paskudztwo udupić zwykłym kijem czy paroma setkami woltów?
- Przepraszam. - Naprawdę było mu przykro. Zróbcie, co się da.
- Harujemy dla naszego wspólnego dobra, kapitanie. Siłownia out. - Głośnik zamilkł.
To było zupełnie niepotrzebne, myślał wściekły. Zupełnie. I żenujące. Jeśli sam nie wezmie się w garść, jak może tego
oczekiwać od innych?
Nie chciał teraz nikogo widzieć, nie po tej bezproduktywnej i denerwującej rozmowie z Ashem. Wciąż jeszcze nie był
pewien, czy ma rację co do naukowca, że jest kompletnym idiotą. Biorąc pod uwagę brak motywów skłaniał się ze złością ku
temu ostatniemu. Bo jeśli Ash kłamał, kłamał po mistrzowsku. Dallas nigdy nie spotkał człowieka tak opanowanego.
Było na statku takie miejsce, gdzie kapitan mógł od czasu do czasu uciec w samotność i gdzie czuł się zarazem względnie
bezpiecznie. Taka namiastka matczynego łona. Skręcił w korytarz "B". Rozmyślania nie pochłonęły go na tyle, by nie badał
oczyma ciemnych zakamarków, by nie wypatrywał w nich małego, oślizłego potworka. Ale nie, niczego nie zauważył.
Dotarł w końcu do miejsca, gdzie w kadłubie Nostromo widniało lekkie wybrzuszenie z klapą po środku. Wcisnął
przycisk i odczekał, aż skrzydła luku znikną w ścianie. Luk wewnętrzny promu ratowniczego był otwarty. Z braku miejsca
śluzy w nim nie zamontowano. Dallas wszedł do środka. Sięgnął ręką do czerwonego przycisku na pulpicie sterowniczym, ale
w ostatniej chwili ją cofnął. Na mostku już pewnie zauważyli, że luk jest otwarty. To jeszcze nie powód do alarmu, lecz gdyby
klapę zamknął, ktoś mógłby się bardzo zdenerwować. Więc zostawił ją otwartą i siedział tam, w odprężającej samotności, poza
statkiem, poza zasięgiem wszystkich niepewności i wahań. Poza zasięgiem koszmaru, jaki się tam zalągł...
10.
Po raz ostatni sprawdzał zapasy tlenu, mając nadzieję, że nastąpi jakiś cud i na bezlitosnym wskazniku pojawi się do-
datkowe zero. W chwili gdy obserwował, jak miernik kończy obliczenia, ostatnia cyferka odczytu mrugnęła i z dziewiątki
zmieniła się w ósemkę. Od drzwi dobiegł odgłos ciężkiego stąpania. Błyskawicznie obrócił głowę. Parker i Brett. Co za ulga...
Parker rzucił na podłogę naręcze metalowych rurek; każda była mniej więcej na dwa kciuki gruba. Potoczyły się z
pustym, metalicznym brzękiem i nie sprawiały wrażenia broni skutecznej i pewnej. Brett wyplątał się ze zwojów sieci.
- Jest sprzęt bojowy - oznajmił z widocznym zadowoleniem. - Sprawdzony i gotowy do walki.
Dallas skinął głową. - Wezwę pozostałych.
Nadał sygnał wzywający wszystkich na mostek i czekając na przybycie załogi oglądał niepewnie ich nową broń. Ash
przyszedł ostatni, bo miał najdalej.
- I tym mamy złapać tego potwora!? - Lambert wskazywała na kruche z pozoru rurki, a ton jej głosu nie pozostawiał
żadnych wątpliwości, co o nich sądzi.
- Spokojnie, Lambert, trzeba je wypróbować - łagodził Dallas. - No, załoga do broni.
Ustawili się w kolejkę, a Brett wręczył każdemu po rurce. Miały po półtora metra długości każda. Jeden koniec wy-
brzuszał się nieco, tworząc prymitywną rękojeść wypełnioną po brzegi obwodami elektronicznymi. Dallas zakręcił prętem
młynka jak szablą, wyczuwając dziwaczną broń. Nie była ciężka, z czego się cieszył. Chciał mieć w ręku coś, czym można
sprawnie i szybko władać, czym dałoby się błyskawicznie dzgnąć przebrzydłego jaszczura i uciec przed jego kwasem albo
przed jeszcze czymś, czego nie umiał sobie na razie wyobrazić. Choć to nielogiczne i w sumie prymitywne, każda pałka, każda
maczuga daje człowiekowi poczucie pewności siebie.
- Zamontowałem w nich akumulatorki wzór zero trzydzieści trzy - wyjaśniał Brett. - Są w stanie wytworzyć dość silny
impuls elektryczny, innymi słowy niezle kopią. Nie wymagają doładowywania, chyba że wciśniecie guzik i za długa go
przytrzymacie. I jeśli mówię "za długo", mam na myśli naprawdę bardzo długi czas. - Wskazał gestem rękojeść swojej rurki. -
Dlatego nie bójcie się i używajcie ile dusza zapragnie. Uchwyt i część pręta są dobrze izolowane. Jeśli dotkniecie niechcący
gołego metalu, a przycisk będzie wciśnięty, kopnie was jak złoto i tyle, wyżyjecie. Ale w środku, w rurce, jest druga rurka
wypełniona krioprzewodnikiem. Tamtędy pobiegnie ładunek główny. Dotrze na przeciwległy koniec pręta prawie bez strat
mocy uwolnionej przełącznikiem na uchwycie. Dlatego cholernie uważajcie i broń Boże nie dotknijcie ręką tamtej skuwki.
- Może zademonstrujesz, jak to działa? - poprosiła Ripley.
- Jasne, w czym problem.
Inżynier przytknął skuwkę do kanału z przewodami biegnącego wzdłuż ściany. Między skuwką a metalem przeskoczyła
błękitna iskra, usłyszeli względnie donośny trzask i poczuli zapach ozonu.
Brett uśmiechnął się.
- Wasze też przetestowaliśmy. Wszystkie działają. Macie w tych prętach nielichą moc.
- A napięcie? Da się regulować? - zapytał Dallas. Parker pokręcił głową.
- Próbowaliśmy wypośrodkować skuteczność działania ładunku. Nie zabije, ale zdrowo porazi. Przecież nic nie wiemy o
naszej poczwarze, nie wiemy, jak silny ładunek zniesie, a poza tym nie mieliśmy czasu na instalowanie jakichś zabawek,
jakichś modulatorów napięcia. Każdy akumulator wytwarza pojedynczy ładunek o niezmiennej mocy. Nie jesteśmy
cudotwórcami, na Boga.
- Pierwszy raz się do tego głośno przyznajesz - skonstatowała Ripley.
Parker posłał jej krzywe spojrzenie.
- Nasze rurki nie zabiją tego małego sukinsyna, chyba że jego układ nerwowy jest znacznie wrażliwszy od naszego -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]