[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przeżute jedzenie odparł:
- Hę?
- Zapal świece dla Murphy'ego, dobra?
Jedzenie posypało się z ust Golica, gdy uśmiechnął się na tak.
- Jasne. Zapalę tysiąc - rozrzewnił się nagle. - On był najlepszym przyjacielem. Nigdy się
na mnie nie skarżył. Ani razu. Kochałem go. Czy naprawdę poszatkowało mu głowę na
milion kawałków? Tak mówią.
Dillon pomógł im założyć masywne plecaki i po sprawdzeniu pasów każdego z
mężczyzn, klepnął ich kolejno w ramię.
- Uważajcie na siebie tam na dole. Macie dobre mapy. Zróbcie z nich użytek. Jeśli
znajdziecie coś, co będzie za duże do przeniesienia, upewnijcie się, do cholery, że
zaznaczyliście lokalizację w taki sposób, że następna ekipa będzie zdolna to znalezć.
Pamiętam, jak cztery lata temu banda facetów wygrzebała prywatny schowek jakiegoś
górnika, pełen towarów w puszkach. Było tego dosyć, by osłodzić kuchnię na całe miesiące.
Nie zaznaczyli miejsca jak należy i już nigdy więcej nie trafiliśmy tam. Może wam trzem się
poszczęści.
Boggs wydał z siebie nieelegancki odgłos. Wokół rozległy się śmiechy.
- To właśnie ja. Zawsze mam szczęście.
- No dobrze. - Dillon zszedł na bok. - Jazda w drogę i nie wracajcie, dopóki nie
znajdziecie czegoś ciekawego. Uważajcie na te stumetrowe szyby głębinowe.
Wielki mężczyzna obserwował, jak skryli się w tunelu doprowadzającym. Zaczekał, aż
ich światła zniknęły w dali za zakrętem, po czym on i Junior odwrócili się i skierowali w
stronę sali zebrań. Miał swoją robotę do wykonania.
Kwatera Andrewsa była przestronna, choć umeblowana na sposób spartański. Jako
naczelnik zajmował pokoje, które uprzednio stanowiły domenę dyrektora kopalni. Miejsca
miał po dostatkiem, lecz brakowało mu mebli, by je zagospodarować. Jako człowiek
obdarzony niewielką wyobraznią i nieskłonny do ulegania manii wielkości, zaplombował
większość pokoi i zadowolił się trzema, po jednym na utrzymywanie higieny, sen i spotkania
z gośćmi.
W tej chwili pochłaniało go to ostatnie zajęcie. Siedział za skromnym biurkiem
naprzeciwko swego jedynego medyka. Clemens przedstawiał sobą problem. Formalnie był
więzniem i można go było traktować tak samo jak pozostałych. Nikt jednak, wliczając w to
samego naczelnika, nie kwestionował jego szczególnego statusu. Jako ktoś niższy pozycją od
człowieka wolnego, ale wyższy od więznia-dozorcy, zarabiał lepiej niż którykolwiek z
pozostałych więzniów. Co ważniejsze, świadczył im - a również Andrewsowi i Aaronowi -
usługi, których nie mogli uzyskać od nikogo innego.
Clemens górował też nad resztą lokatorów więzienia intelektualnie. Biorąc pod uwagę
fakt, że na Fiorinie trudno było o partnera do inspirującej konwersacji, Andrews cenił tę jego
zdolność niemal równie wysoko jak talenty medyczne. Rozmowa z Aaronem inspirowała
mniej więcej w tym samym stopniu, co przemawianie do kłody drewna.
Musiał jednak uważać. Nie byłoby dobrze, gdyby Clemens - czy jakikolwiek inny
więzień - nabrał zbyt wysokiego mniemania o sobie. Gdy obaj mężczyzni się spotykali,
prowadzili między sobą ostrożną wymianę słów, tańcząc walca z równym wyrafinowaniem
co dwa doświadczone grzechotniki. Clemens nieustannie rozszerzał granicę swej
niezależności, zaś Andrews na nowo ją zacieśniał.
Czajnik przechylił się nad filiżanką medyka. Polała się z niego herbata.
- Cukru?
- Dziękuję - odparł Clemens.
Naczelnik podał mu plastikowy pojemnik i obserwował, jak jego gość czerpie białe
granulki.
- Mleka?
- Tak, bardzo proszę.
Andrews przesunął puszkę po stole i nachylił się w jego stronę w skupieniu, podczas gdy
Clemens rozjaśniał całkowicie czarny płyn.
- Posłuchaj mnie, ty kupo gówna - zwrócił się do swego gościa braterskim tonem. - Jak
jeszcze raz odpierdzielisz taki numer, załatwię cię na amen.
Medyk odstawił na bok puszkę z mlekiem, sięgnął po filiżankę z herbatą i zaczął
spokojnie mieszać płyn. W śmiertelnej ciszy, która nastąpiła, porcelanowy dzwięk łyżeczki
uderzającej regularnie o wnętrze filiżanki wydawał się równie głośny i zamierzony jak łoskot
młota walącego w kowadło.
- Nie jestem pewien, czy zrozumiałem - oznajmił w końcu Clemens.
Andrews usiadł z powrotem na krześle. Wbił wzrok w swego gościa.
- O godzinie 0700 otrzymałem za pośrednictwem Sieci odpowiedz na moje sprawozdanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]