[ Pobierz całość w formacie PDF ]
posłużyć umiejętnościami Jedi. Wyślij wici Mocy, a wówczas może gdzieś go wyczujesz. Te
korytarze mają wiele zakrętów i bocznych odnóg.
Jacen kiwnął głową. Nie sądził, żeby jego skromne zdolności do posługiwania się
Mocą umożliwiły mu wykrycie jakiejś konkretnej osoby. Nie był pewien, czy czegoś takiego
potrafiłby dokazać nawet wujek Luke, ale musiał się chwytać każdej nadziei, choćby nie
wiadomo jak przelotnej i złudnej. Dotychczas on i Tenel Ka wędrowali przez podziemia na
oślep, a zatem każdy ślad, każdy sposób mógł tylko zwiększyć ich szansę.
Kiedy zaczął się skupiać, zamknąwszy oczy, wydało mu się, że poczuł lekkie
mrowienie, które pozostawiło w jego myślach wizerunek ciemnowłosego przyjaciela. Zanim
uświadomił sobie, co to znaczy, wyciągnął rękę w stronę, w którą zwrócił głowę. Wujek Luke
zawsze mówił uczniom, żeby ufali swoim instynktom rycerzy Jedi.
Pospieszył, chcąc dotrzymać kroku Tenel Ka. Oboje skręcili w boczny korytarz i
zaczęli nim schodzić, by po chwili zagłębić się w następny. Stary wieżowiec wydawał się
opuszczony. Panowała w nim przytłaczająca cisza, chociaż z pewnością najwyższe poziomy
były gwarne i rojne. Mimo to Jacen nie mógł się oprzeć wrażeniu, że z mrocznych kryjówek
obserwują ich czyjeś czujne oczy. Ufał swoim zmysłom Jedi na tyle, że był pewien, iż nie jest
to tylko gra jego wyobrazni.
- Chyba jesteśmy coraz bliżej - odezwała się dziewczyna.
Nagle usłyszeli w oddali czyjeś głosy, spośród których wybijał się jeden, głośniejszy i
bardziej stanowczy niż pozostałe. Chociaż nie można było zrozumieć żadnych słów, Jacen był
pewien, że słyszy głos młodego mężczyzny.
- To może być Zekk - powiedział, zwracając się do koleżanki. - Chyba go znalezliśmy.
Ogarnięty uniesieniem, zapomniał o wszystkich złowieszczych myślach i zaczął biec,
zostawiając Tenel Ka z tyłu. Dziewczyna jednak nawet nie przyspieszyła. Stąpała jak zawsze
czujna i rozważna.
- Uważaj! - zawołała widząc, że Jacen skręca za róg korytarza. Po chwili i ona
znalazła się w wielkiej, odbijającej echo sali, wypełnionej zniszczonymi meblami i na wpół
przerdzewiałymi belkami stropowymi. Na ścianach ujrzała jarzeniowe panele, przymocowane
byle jak w najróżniejszych miejscach, z których można było najłatwiej dołączyć je do
gniazdek sieci elektrycznej. Otwory innych korytarzy, wiodących do wielkiej sali, były albo
zagrodzone kratami, albo zamknięte drzwiami, które przed wiekami przestały obracać się na
zawiasach.
Pośrodku komnaty Jacen dostrzegł młodzieńca. W jego szmaragdowych oczach
odbijał się blask umieszczonych w przypadkowych miejscach paneli. Tak, to był Zekk. Jego
ciemne, niemal czarne włosy, były teraz porządnie uczesane i związane na karku skórzanym
rzemykiem. Nie spływały w nieładzie na ramiona, jak poprzednio. Jacen nigdy nie widział,
żeby jego przyjaciel kiedykolwiek wiązał włosy w taki sposób. Zauważył, że dziwnej
metamorfozie uległ również strój Zekka. Był czysty, czarny i dopasowany do kształtów jego
ciała... wyglądał niemal jak mundur. W niczym nie przypominał staromodnego garnituru,
który chłopak miał na sobie podczas tamtego pamiętnego bankietu, wydanego na cześć pani
ambasador Alfy Karnaka.
Wokół młodzieńca siedziało na koślawych krzesłach i zniszczonych tapczanach
prawie dwadzieścioro doświadczonych przez życie dzieciaków, na ogół kilkunastolatków.
Większość stanowili chłopcy, ale Jacen zauważył także kilka dziewczyn. Wyglądały tak dziko
i groznie, że gdyby chciały, mogłyby rozerwać go na kawałki jak zepsutego androida.
Zagubieni.
- Hej, Zekku! - zawołał Jacen. - Gdzie się podziewałeś? Martwiliśmy się, że
przydarzyło ci się coś złego!
Zaskoczony w połowie zdania ciemnowłosy chłopak odwrócił głowę i groznie
spojrzał na Jacena i dziewczynę. W jego oczach pojawił się na chwilę błysk zdumienia i
zachwytu, ale po sekundzie, jakby pragnąc zatrzeć to wrażenie, Zekk przybrał ponurą minę.
Wydawało się, że przez tych kilka dni, jakie upłynęły od jego zniknięcia, postarzał się o całe
lata.
- Jacenie, to nie jest odpowiednia chwila - odparł szorstko.
Z grupy nastolatków wstał silnie umięśniony chłopak o krzaczastych brwiach i wąsko
osadzonych oczach. Spiorunował spojrzeniem oboje przybyszów.
- Nie przypominam sobie, żebym was tu zaprosił - oświadczył wojowniczo.
Jacen rozpoznał przywódcę gangu, Norysa.
Zekk machnął ręką w stronę osiłka, jakby starał się go uspokoić.
- Ja się nimi zajmę - powiedział, a na jego twarzy pojawił się grymas gniewu.
Popatrzył spode łba na Jacena i pokręcił głową. - Dlaczego nie możecie zostawić mnie w
spokoju chociaż przez chwilę?
Jacen przeczesał zmierzwione włosy, kompletnie zaskoczony. Kiedy nie wiedząc, co
robić, ruszył w stronę przyjaciela, ten cofnął się, jakby chciał uchylić się przed ciosem.
- Odejdz - syknął - bo wszystko zepsujesz!
Pozostali Zagubieni zaczęli wstawać z miejsc i jak stado zgłodniałych wilków okrążać
ofiary. Jacen przełknął ślinę. Stojąca za jego plecami Tenel Ka położyła dłoń na ramieniu
kolegi. Pragnęła go w ten sposób ostrzec na wypadek, gdyby musieli walczyć.
-Zekku, to my! - W głosie Jacena zabrzmiało błaganie. - Niczego nie zepsujemy.
Jesteśmy twoimi przyjaciółmi!
W tej samej chwili z głośnym zgrzytem i piskiem otworzyły się jakieś drzwi,
znajdujące się w przeciwległym kącie wielkiej sali.
- Oni nie są twoimi przyjaciółmi, młody lordzie Zekku - odezwał się kobiecy głos,
głęboki i złowieszczy. - Mogą tylko mienić się nimi, ale sam widziałeś dowody na to, ile
naprawdę dla nich znaczysz.
Jacen i Tenel Ka odwrócili głowy i ujrzeli grozną sylwetkę odzianej w czarny płaszcz
Siostry Nocy. Jej czarne jak heban włosy iskrzyły się, jakby za chwilę miały przelecieć
między nimi błękitne błyskawice, a w fioletowych oczach migotały ogniste błyski. Zwrócone
ku górze spiczaste końce naramienników sprawiały wrażenie ostrych włóczni. Po obu
stronach wiedzmy z Dathomiry było widać dwie inne osoby, ubrane także w czarne płaszcze.
Jedną był młody ciemnowłosy mężczyzna, a drugą niewysoka, ale silnie zbudowana kobieta.
Oboje wyglądali równie władczo i złowieszczo jak sama Siostra Nocy.
- Tamith Kai... - Jacen lekko kiwnął głową. - Widzę, że jak zawsze czarująca.
-I Garowyn. I Vilas - dodała Tenel Ka z nieoczekiwanym zimnym uśmiechem na
zazwyczaj spokojnej, opanowanej twarzy. - Jak tam twój e kolano? - dodała, zwracając się do
Tamith Kai. Zaciskała palce na ramieniu chłopca tak silnie, że chyba mogłaby połamać jego
kości.
Po twarzy wysokiej kobiety przemknęła burzowa chmura. Wiśniowe wargi Siostry
Nocy wykrzywiły się ze złości. Było widać, że Tamith Kai tylko z trudem powstrzymuje
wybuch wściekłości. Dobrze pamiętała, jak wojowniczka z Dathomiry upokorzyła ją, kiedy
pomagała innym młodym rycerzom Jedi w ucieczce z Akademii Ciemnej Strony.
- Smarkacze Jedi - warknęła. - Powinniście sami nauczyć się do tej pory, że z nami nie
ma żartów.
- A wy powinniście zostawić nas w spokoju po tym pierwszym razie - odparł
wyzywająco Jacen. - Zekku, dlaczego zadajesz się. z tymi pajacami? Jakich głupstw nakładli
do twojej głowy?
Zekk sprawiał wrażenie, że zawahał się na chwilę, ale kiedy się odezwał, jego głos
zdradzał siłę i pewność siebie.
- Stwarzają nam - wszystkim bez wyjątku - wielką szansę - odparł. - Szansę, której
nigdy przedtem nie mieliśmy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]