[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ojca. I nie wdając się w bliższe osobiste szczegóły, starał się dowieść, że także w związku z
poezją można powiedzieć: Ręka poruszająca kołyskę, porusza ziemię!" gdyż historia wy-
kazuje w wielu wypadkach, że matki wielkich poetów posiadały bogate życie uczuciowe...
Trzy kobiety przysłuchiwały się, oczarowane, jego mowie i każda z nich widziała się w
duszy matką wielkiego poety.
64
XVIII.
Pewnego upalnego czerwcowego popołudnia, Helga położyła się pod drzewami w zachod-
niej stronie ogrodu. Słońce piekło; ale nad wałem, na którym siedziała, wznosiło się sklepie-
nie z listowia, w kilku kondygnacjach olchy, jawory i wreszcie, na spodzie, niski krzak bzu
w pełnym rozkwicie. Tworzył on rodzaj altany, z której można było widzieć pola i lasy. Tra-
wa, na przestrzeni tej groty, była chłodna i świeża, a kiedy się w niej przebierało palcami,
ziemia pod nią była zupełnie wilgotna. Cała przestrzeń, jaką Helga mogła objąć wzrokiem,
była podzielona na pasy, jaśniejsze lub ciemniejsze, zależnie od tego, czy było to zboże, czy
koniczyna, trawa czy pastwisko z łaciatym bydłem. Wprost przed nią leżało pole mieszanki, z
którego codziennie przynosiło się coś do stajni na pokarm, a skoszone było już tak wiele, że
można było przejść z Klatki szpaków", poprzez rżysko, aż do wyschniętego dna strumyka.
Matka poszła odwiedzić chorą Marję-polewaczkę, i Helga nudziła się. Wycinała scyzory-
kiem kępki trawy, przesadzała je i na chwilę zamykała oczy, ażeby pózniej odszukiwać je z
zapałem. Zwykle odnajdywała to miejsce, ale udawała przed sobą, że znalezć go nie może,
ażeby w ten sposób zabić czas. Właściwie była to zabawa we dwoje; jeden przesadzał kępki
trawy, a drugi ich szukał.
Nagle odkryła, że powietrze wypełniał jeden długi brzęczący dzwięk. Prawdopodobnie ist-
niał on cały czas, tylko nie spostrzegła tego wcześniej. %7łe też można było tak długo być głu-
chą na te dzwięki, i nagle zaczynało się je słyszeć.
Spojrzała w górę. Krzak bzu, nad jej głową, cały był usiany owadami, które pokrywały
kwiaty, pełzały po nich, wzlatywały w górę i znów siadały, tworząc wielokształtne rojowisko.
Jakże były zajęte! Niektóre stały na głowach w głębi kielicha, wysysając słodki płyn, poczym
zwolna wyciągały górną część tułowia, pokrytą całkowicie żółtym pyłkiem kwietnym. Komar
usiadł Heldze na ręce. Próbowała go zdmuchnąć, ale komar usiadł znowu i uczepił się mocno
przy pomocy czegoś, co było tak nikłe, że Helga wcale nie mogła tego dojrzeć. Pozwoliła mu
pozostać, ale gdy ją ukłuł, zadusiła go.
Gdyby tak mieć coś do ogryzania! Tam wśród mieszanki rósł również zielony groszek, ale
trzeba by było wstać i udać się po niego. %7łeby już zwieziono żyto po drugiej stronie strumy-
ka, można by było dostać się do lasku, idąc na przełaj, i oszczędzić sobie nudnego okrążania.
%7łar migotał nad polami i fale gorącego powietrza przypływały do Helgi. Raz dolatywał
powiew z góry, przynosząc zapach bzu, to znów przemykał pod drzewami, przywiewając
zapach róż z ogrodu, lub uderzał w nią z drugiej strony, z daleka, gdzie wyrobnik z powagą
nawoził swe pastwisko. Było to dosyć daleko, ku zachodowi, ale można go było wyraznie
widzieć; miał pałąkowate nogi i krzywe łokcie, z białymi łatami na rękawach. Był zupełnie
podobny do małego jamnika.
Pusty wóz po sianie toczył się polną drogą od strony folwarku, tłuste klacze biegły bokiem
z rozwianymi grzywami, odepchnięte od dyszla przez swe grube brzuchy, a długonogie zrebię
dążyło za nimi, z wiejącym ogonem. Wysoko na wozie siedział parobek i dziewucha, rzucani
w górę i w dół, przy silnych wstrząśnięciach, którym podlegał wóz, na wyboistej drodze.
Zatrzymali się tam, gdzie żęto mieszankę; parobek zszedł z wozu i pomógł zejść dziewu-
sze, której spódnice fruwały. Helga stwierdziła ze zdziwieniem, jak była lekko ubrana. yrebak
natychmiast podbiegł do matki i uderzył ją mocno pyskiem w wymię, kołysząc przy tym
równomiernie ogonem. Parobek ostrzył kosę, aż rozlegało się po polach, i żął zamaszystymi
ruchami zielone zboże, podczas gdy dziewczyna zniknęła w łożysku strumyka. Znów się uka-
zała otrząsając spódnicę, i oboje zaczęli ładować.
65
Kiedy chcieli pojechać dalej, nie mogli oderwać zrebięcia od wymienia matki, więc paro-
bek uderzył go drzewcem wideł po grzbiecie. Skoczyło w bok, wierzgnęło kilka razy swa-
wolnie i zaczęło galopować po polu, aż ziemia wylatywała mu z pod kopyt, wielkimi bryłami.
Potem nagle zatrzymało się, postało chwilkę z podniesioną głową, rozglądając się bacznie i
ruszyło spokojnym kłusem w kierunku stoku, na którym siedziała Helga. Ostatnie kroki zro-
biło, pląsając poważnie i kiwając przy tym głową, Helga odpowiedziała mu również kiwnię-
ciem, zdobyła się na odwagę i zerwała trochę trawy. Jadło z jej ręki, skubało zwisające liście i
targało ją za ramię. Poczym poruszyło wargami i chuchnęło na nią ciepłym oddechem, zmie-
szanym z zapachem trawy, wprost na twarz i odsłoniętą szyję. Zledziła błyszczącymi oczami
wszystkie jego ruchy, klepała go po szyi, i pozwoliła łechtać się miękkim pyskiem po dłoni.
Ale nagle, zrebię spostrzegło, że wóz odjechał, wparło wszystkie cztery nogi w ziemię, tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]