[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sobą człowieka, to Pierwsze Prawo dominowało nad Drugim i chirurg nie mógł przyjąć zlecenia. Ale
jeśli miał przed sobą robota, to czy Drugie Prawo miało tu zastosowanie? Co takiego było w Drugim
Prawie, co pozwalałoby jednemu robotowi wydawać polecenia drugiemu, nawet jeśli ten pierwszy
był wolnym robotem? A był to robot, który zaprzeczał, jakoby był istotą ludzką, a wyglądał zupełnie
jak człowiek. Sytuacja wydawała się nie mieć logicznego rozwiązania. Dwojakość jej natury
przytłaczała możliwości percepcyjne pozytronowego mózgu chirurga. Receptory wzrokowe
krzyczały, że ma przed sobą człowieka, a umysł usiłował zaakceptować to, że jego gość jest robotem.
Istniało niebezpieczeństwo, że umysł chirurga-robota nie podoła tym sprzecznościom. Andrew miał
jednak nadzieję, że jego mózg trafi na odpowiednie rozwiązanie oparte na Drugim Prawie; dziwny
gość, mimo że sam nie był człowiekiem na tyle, by powoływać się na ograniczenia Pierwszego
Prawa, miał jednak na tyle ludzką osobowość, by żądać posłuszeństwa. I to było najwyrazniej
rozwiązaniem, które chirurg znalazł, aczkolwiek po długim czasie. Dobrze więc powiedział
w końcu, a w jego głosie słychać było znaczną ulgę. Zrobię to, o co pan mnie prosi. Znakomicie.
Opłata nie będzie niska. Zaniepokoiłbym się, gdyby taka była odparł Andrew.
ROZDZIAA 23
Sala operacyjna nie była tak imponująca, jak ta w korporacji Amerykańskie Roboty
i Mechaniczni Ludzie, gdzie dokonywano usprawnień w dawnych latach. Andrew był jednak pewien,
że jest należycie wyposażona, by sprostać zadaniu. Z podziwem przyglądał się urządzeniom
laserowym, rzędom aparatury pomiarowej i kontrolnej, niezliczonym pajęczynom paneli
i przewodów. Wszystko instrumenty z chromowanej stali i stół operacyjny, i światła oczekiwało
na przyjęcie niezwykłego pacjenta. Sam chirurg był niezwykle spokojny. Znakomicie poradził sobie
z trudną sprawą sprzeczności dotyczących Andrew, a teraz był całkowicie skoncentrowany na
czekającym go zadaniu. Andrew był bardziej pewien niż kiedykolwiek przedtem, że dokonał
właściwego wyboru. Jednak gdy nadszedł czas rozpoczęcia operacji, poczuł ukłucie niepokoju. Co
będzie, jeśli coś pójdzie nie tak? A jeżeli po operacji okaże się, że jest niezdolny do wielu
czynności? A jeśli przestanie funkcjonować na stole operacyjnym? Nie. To nie miało znaczenia. Ta
nie mogło się wydarzyć. Operacja musi się udać. Innego rozwiązania nie było. Chirurg obserwował
go uważnie. Jest pan gotowy? zapytał. Całkowicie odpowiedział Andrew. Zaczynajmy.
Znakomicie rzekł wolno chirurg. Jednym płynnym ruchem sięgnął po laserowy skalpel i ujął go
w swą doskonale zaprojektowaną dłoń. Andrew postanowił zachować przytomność przez cały czas
trwania operacji. Nie mógł stracić ani jednej chwili. Ból nie miał dla niego znaczenia, a chciał mieć
wszystko pod ciągłą kontrolą. Cała operacja, rzecz jasna, przebiegała zgodnie z jego instrukcjami.
Chirurg nie mógł pozwolić sobie nawet na najmniejsze odstępstwa. Andrew nie był jedynie
przygotowany na zaskakującą słabość, która ogarnęła go po zabiegu. Nigdy wcześniej nie odczuwał
tego, co było jego udziałem w pierwszych godzinach po operacji. Nawet wtedy, gdy przenieśli jego
mózg z ciała robota do ciała androida, nie odczuwał nic podobnego. Zamiast iść normalnie, słaniał
się na nogach i potykał. Chwilami miał wrażenie, że podłoga unosi się do góry i za chwilę uderzy go
w twarz. Palce drżały mu chwilami tak bardzo, że nie mógł nic utrzymać w ręku. Obrazy zamazywały
się i tańczyły przed oczami, tak niegdyś wspaniałymi i niezawodnymi. Gdy próbował przypomnieć
sobie czyjeś imię, natykał się na pustą, męczącą ciemność i dopiero po długiej chwili coś zaczynało
w niej słabo świecić. Spędził całe popołudnie, szukając w pamięci imienia i nazwiska pewnego
człowieka, do którego mówił kiedyś: Sir. A potem, nagle, nazwisko przyszło samo: Gerald Martin.
Pózniej z kolei nie mógł przypomnieć sobie imienia starszej siostry Małej Miss. Zabrało mu to całe
godziny, zanim Melissa Martin wyłoniła się nagle z mroków jego pamięci. Dwie godziny! A nie
powinno było trwać nawet dwóch milisekund. Mniej lub bardziej liczył się z możliwością takich
zaburzeń, właściwie był ich nawet pewien, ale ich intensywność przeszła wszelkie oczekiwania.
Fizyczna słabość była dla niego czymś zupełnie nowym. To samo dotyczyło słabej koordynacji,
releksu i dalekiego od doskonałości wzroku. A do tego jeszcze szwankująca pamięć. To było bardzo
poniżające: czuć się tak niedoskonałym... tak człowieczym. Nie. Nie ma w tym nic poniżającego. To
jest tak bardzo ludzkie czuć się niedoskonałym. Tego przecież właśnie chciałem ponad wszystko,
pomyślał. Być człowiekiem. A teraz nim jestem. Niedoskonałość... słabość... brak precyzji... To
właśnie stanowi o istocie człowieka, o jego naturze. To właśnie prowadzi do klęsk, porażek
i niepowodzeń. Ty nigdy nie doznałeś porażki, powiedział do siebie Andrew. A teraz, owszem.
Wiesz, co to jest. I niech tak będzie. Osiągnąłeś to, co chciałeś, i nie powinieneś teraz żałować.
Mijał dzień za dniem i wszystko miało się stopniowo ku lepszemu. Stopniowo. Bardzo stopniowo.
Wpierw powróciły funkcje pamięci. Andrew z satysfakcją zauważył, że ma już pełen dostęp do
swojej przeszłości. Siedział teraz przed kominkiem w wielkim salonie domu, który kiedyś należał do
Geralda Martina, i rozkoszował się całymi sekwencjami wspomnień. Fabryka, w której go
wyprodukowano, przybycie do domu Martinów, Mała Miss i Miss spacerujące z nim po plaży, Sir
i Pani przy stole w jadalni, drewniane rzezby i meble, które wytwarzał; dyrektorzy Amerykańskich
Robotów i Mechanicznych Ludzi, którzy przyszli go po raz pierwszy przetestować; dzień, w którym
po raz pierwszy przyszedł tu Mały Sir; dzień, w którym po raz pierwszy zdecydował się założyć
ubranie; ślub Małego Sira i narodziny Paula Charneya. Pamiętał nawet wydarzenia mniej przyjemne,
jak choćby incydent z dwoma opryszkami, którzy chcieli go rozmontować, gdy szedł do biblioteki
publicznej. Pamiętał znacznie więcej... Prawie dwieście lat w pamięci... Wszystko tam było,
pamiętał prawie wszystko. Odetchnął z ulgą. Podłoga zaprzestała prób uderzenia go w twarz, wzrok
nie płatał już figlów, a ręce przestały się trząść. A kiedy szedł, nie bał się już zachwiania równowagi
i upadku. Pozostało jednak pewne uczucie słabości. Coś w rodzaju stałego zmęczenia, jak sobie
tłumaczył. Czuł, że musi czasem usiąść i odpocząć. Może była to tylko jego wyobraznia. Chirurg
twierdził, że proces powrotu do zdrowia przebiega znakomicie. Andrew wiedział, że istnieje pewne
zjawisko zwane hipochondrią, polegające na tym, że ktoś cierpi z powodu dolegliwości, których
w istocie nie ma. Jak mu powiedziano, było to powszechnie znane w ludzkiej społeczności. Ludzie,
którzy byli hipochondrykami, znajdowali u siebie cały szereg różnych schorzeń, których lekarze nie
potrafili ani znalezć, ani potwierdzić. Im bardziej zaś wierzyli, że są na coś chorzy, tym więcej
znajdowali u siebie objawów tej choroby. Andrew zastanawiał się, czy podczas swego długiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]