[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wcześnie? Jest jedenasta! Musisz już wstać.
Spojrzał na nią. Potrząsnął głową i powiedział:
- No, to jest lepsze nawet niż piękny wschód słońca.
- Co takiego?
- Ty. Stojąca nago przy łóżku.
Zaśmiała się i pocałowała go, a potem pomachała mu czymś przed oczyma.
- Wpadłam na pomysł. Zeskanujemy to.
Seth zamrugał oczami, strząsając z powiek resztki snu.
- Mezuza.
- Myślałem, że nie znasz aramejskiego.
- Nie znam, ale jeśli to zeskanujemy, dowiem się, co to znaczy.
Seth jęknął, ale opuścił nogi na ziemię.
- Aha, chcesz skorzystać z translatora? Podobno nie są efektywne.
- Nie, nie. Kiedyś...
- Niech zgadnę - przerwał jej. - Chodziłaś z facetem, który mówił po aramejsku!
- Daj spokój. Miałam kiedyś asystentkę. Tak, kobietę! Wandę, ona zna aramejski. Prześlemy
jej skan do przetłumaczenia.
- Okej, niech będzie. Daj mi się rozbudzić.
Seth potarł oczy, otworzył je i zobaczył, że biodra Judy znajdują się jedynie kilka
centymetrów od jego twarzy. Impuls kazał mu złapać ją i przyciągnąć do siebie. Zaczął całować jej
brzuch, a jego palce powędrowały niżej. Kiedy polizał jej pępek, jęknęła, zbliżyła się, lecz po
chwili wzdrygnęła.
- Zachowaj siły na pózniej, teraz nie możemy - szepnęła.
- Czemu nie?
Wyswobodziła się z jego objęć i podstawiła mu pod nos mezuzę.
- Bo musimy to zeskanować, a potem jedziemy.
- Gdzie jedziemy?
- Do Lowensport. Kiedy spałeś, dzwonił do nas rabbi.
- Asher?
- Tak. Zaprosił nas na kawę, zgodziłam się. Wstawaj!
" " "
- No to już wiem, co znaczy określenie widoczek jak z pocztówki - powiedziała Judy z
siedzenia pasażera, przyglądając się zadbanym, rustykalnym domkom, które mijali.
Spod opon Tahoe dochodziło leciutkie chrzęszczenie, jechali bowiem drogą wysypaną
pokruszonymi skorupkami ostryg. Chodniki były ciemniejsze.
- Kostka brukowa - powiedziała Judy - użyli jej jako balastu.
Domki stały w zabudowie szeregowej, pomalowano je na głęboki, zielony kolor z białymi
wykończeniami. Seth i Judy zauważyli architektoniczne podobieństwo pomiędzy tymi domami i
Lowen House; wszystkie miały mansardowe dachy, lancetowate okna i drzwi.
- Domyślam się, że to oryginalne budynki, jeszcze z czasów Lowena - powiedziała Judy. -
Tyle że pomalowane.
- Zakładam, że zostały zbudowane w tym samym czasie co nasz dom - dodał Seth. - Są
wykonane z tego samego drewna. To się nazywa umiejętne wykorzystanie materiału budowlanego.
Po drodze nie zauważyli wielu przechodniów: jedynie jakąś kobietę z psem i sklepową
zamiatającą chodnik. Po ulicach jezdziło równie niewiele samochodów, ale te, które zobaczyli, były
ewidentnie starszymi modelami, jednak zadbanymi, czystymi i w dobrym stanie.
- Jakbyśmy znalezli się w zupełnie innej erze - powiedział Seth. - Taki mały wycinek
przeszłości, amerykański gotyk i te sprawy.
Judy uśmiechnęła się.
- Przed tymi domami nadal są powbijane słupki, do których przywiązywano konie. Zobacz,
zakład szewski. Kiedy ostatnio widziałeś taki w mieście?
- Właściwie to nigdy.
- Piekarnia - Judy zaczęła czytać napisy na wystawach sklepowych - odzieżowy, koszerny
sklep mięsny i, zobacz, księgarnia nienależąca do żadnej sieci.
Seth pokazał coś na rogu.
- Tamto to też nie 7-Eleven. Mają jednak Sklep Wielobranżowy Sidneya.
- Podoba mi się tutaj.
- Wydaje mi się, że niektóre społeczności wkładają sporo wysiłku w to, aby zachować z
przeszłości jak najwięcej - powiedział Seth, ale wybuchnęli śmiechem, bo akurat przejeżdżali obok
Starbucksa. - No dobra, prawie najwięcej.
Jechali dalej, aż zza drzew wyłoniło się słońce i oświetliło coś na szyi Setha: gwiazdę
Dawida.
- Założyłeś gwiazdę - powiedziała. - Już dawno jej nie nosiłeś.
Słońce padło także na krzyżyk Judy.
Instynktownie Seth dotknął wisiorka.
- Tak naprawdę ledwie pamiętam, że ją założyłem.
- Pewnie chcesz się przypodobać rabbiemu, co? - zażartowała Judy.
- Pewnie tak. - Wzruszył ramionami. - Nadal nie przypominam sobie jednak, kiedy ją
założyłem.
- A i ja skłamię, jeśli powiem, że mam na sobie krzyżyk, bo jestem jakąś dewotką... Od lat
nie byłam w kościele.
- Miejmy nadzieję, że lepiej mieć w sobie odrobinę wiary niż wcale - wymamrotał Seth,
choć nadal głowił się nad tym, kiedy założył gwiazdę.
- To chyba plac miejski - powiedziała Judy, kiedy skorupki ustąpiły miejsca asfaltowi, a
dwupiętrowe domki zastąpiły większe, z trzema piętrami.
- Jaki adres podał ci Asher?
- Nie podał żadnego, powiedział, żebyśmy przyjechali na plac, a ktoś będzie na nas czekał.
Zaparkowali na publicznym parkingu, lecz kiedy Seth próbował wrzucić monety do
parkometru, okazało się, że jest zepsuty.
Kolejny dowód na to, że stare wyparło w tym miejscu nowe.
Nagle Judy wypadła z auta.
- Co się stało? - zapytał Seth.
Na rogu pustej ulicy ciągnącej się pomiędzy rzędami domów i kończącej się w dokach
widać było połyskującą taflę rzeki.
- Nie sądziłem, że rzeka Brewer jest taka duża - powiedział Seth. - Tak właściwie, to nigdy
wcześniej o niej nie słyszałem.
- Ma chyba z milę szerokości.
Na placu stał długi, jednopiętrowy budynek, na którym widniał napis. DOM NADZIEI.
Kobieta w długiej do kostek, czarnej sukni przycinała stojące w oknie kwiaty.
- To chyba ich synagoga - powiedział Seth.
- Tak, ale jakaś skromna.
Dwie nastoletnie dziewczęta i ich rówieśnik wkroczyli na długi ganek budynku, skinęli na
powitanie kobiecie od kwiatów i weszli do środka przez podwójne drzwi. Wszyscy mieli na sobie
szorty i zwyczajne podkoszulki.
- Może to zebranie tutejszej młodzieży - powiedziała Judy.
- Pewnie tak. - Seth zmrużył oczy i spojrzał na zachód, gdzie zobaczył kawałek
niezagospodarowanej ziemi zaraz nad brzegiem rzeki.
Widział resztki fundamentów i jakieś gruzy.
- To pewnie tam stał kiedyś tartak. - Uśmiechnął się. - Judy, ty lubisz straszne historie, może
ta cię zainteresuje. Croter powiedział mi, że Gavriel Lowen, czyli facet, który zbudował całe to
miasto i nasz dom, został zamordowany w tartaku w 1880 roku. Jacyś miejscowi drwale
przywiązali go do skrzynki dynamitu.
Judy wyglądała na zniesmaczoną.
- To się nazywa przesada, co nie? Czemu w ogóle go zabili?
- Bo był %7łydem, a tamci antysemitami. Podobno wymordowali wszystkich mieszkańców
Lowensport, oszczędzili tylko niemowlęta.
- Trochę zbyt dosłownie zrozumieli Boskie Przeznaczenie.
Seth przyciszonym, tajemniczym głosem dodał:
- A potem ktoś wykosił w pień wszystkich drwali... I po dziś dzień nie wiadomo kto...
- Czarująca opowieść, Seth. Dzięki wielkie, że zdecydowałeś się nią ze mną podzielić...
Seth zachichotał i odwrócił się, słysząc kroki.
- To zapewne rabbi Lowen - szepnęła Judy.
- Prosi, aby mówić na niego Asher, ale nie, to nie on...
Podszedł do nich szeroko uśmiechnięty, szczupły mężczyzna w czarnych spodniach, białej
koszuli i jarmułce.
- Pan Seth Kohn, jak mniemam - powiedział radośnie i uścisnął Sethowi dłoń. - Nazywam
się rabbi Toz, ale proszę, mówcie na mnie Ahron. Cieszę się, że przyjechaliście.
Seth przedstawił mu Judy, a potem mężczyzna poprowadził ich przez plac do jednego z
domów, wyższego niż pozostałe. Wewnątrz zastali cichy, udrapowany salon z miękkimi dywanami
i ciemnymi panelami. Dołączył do nich inny mężczyzna z jarmułką na głowie, ubrany równie
konserwatywnie. Uśmiechnął się szeroko na powitanie.
- A to - powiedział Ahron - jest nasz specjalista od modlitwy i nalewania kawy, rabbi
Morecz, lecz mówcie mu Eli.
- Toz, Morecz - powtórzyła Judy. - To chyba czeskie nazwiska, prawda?
- W rzeczy samej, Judy - odparł drugi rabbi. - Wszyscy w Lowensport są potomkami
imigrantów z Pragi. Niektórzy pozmieniali nazwiska, inni nie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]