[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak ogłuszony, a Carlmin jest w niewiele lepszym stanie. Ledwie nam
odpowiada jakimiś mruknięciami. Mężczyzni poniosą chłopców, Chellia zaś
poprowadzi swoje dziewczynki. Ja poniosę zapas pochodni. Pójdziemy tak
daleko, jak się da, w nadziei, że znajdziemy inną drogę powrotną do komnaty
z kobietą i smokiem.
Dzień nie wiem który Pierwszy rok Deszczowych Ostępów
Taki dałam nagłówek tej relacji, ponieważ nie mamy najmniejszego pojęcia,
ile czasu upłynęło. Mnie się wydaje, że były to lata. Drżę, ale nie jestem pewna,
czy z zimna, czy z wysiłku, żeby pozostać tym, kim jestem. Kim byłam.
W głowie mi się kręci od różnic i mogłabym się w nich utopić, gdybym się
poddała. Jeśli jednak ta relacja ma się w ogóle komuś przydać, muszę przywołać
swoją dyscyplinę i przedstawić myśli w sposób uporządkowany.
Gdy wchodziliśmy po schodach, światło w komnacie przygasło, po czym
zapanowała ciemność. Tremartin dzielnie uniósł pochodnię, ale ta ledwo
oświetlała jego głowę i ramiona. Nigdy nie zetknęłam się z tak absolutną
ciemnością. Tremartin chwycił Olpeya za nadgarstek i zmusił chłopca, żeby
poszedł za nim. Jego śladem podążał niosący Carlmina Retyo, potem zaś szła
Chellia prowadząca drżące córki. Ja kroczyłam na końcu, obładowana
prymitywnymi pochodniami zrobionymi z mebli i zasłon. Chwyt za nadgarstek
45
rozwścieczył Olpeya. Chłopak rzucił się na Retyo i ten musiał uderzyć go
otwartą dłonią w twarz, żeby przestał. Otumaniło to uciekiniera i przeraziło jego
matkę i siostry, ale zrobił się uległy, o ile nie skłonny do współpracy.
Schody prowadziły do pokoju służby. Bez wątpienia arystokraci z położonej
niżej komnaty dzwonkiem wzywali swoich służących, a ci pędzili spełnić ich
życzenie. Widziałam drewniane balie, być może służące do mycia, a zanim
Tremartin kazał nam się pospieszyć, kątem oka zauważyłam też stół do pracy.
Było tylko jedno wyjście. Gdy znalezliśmy się na zewnątrz, w korytarzu
panowała ciemność.
Trzask płonącej pochodni wydawał się głośny; oprócz niego słychać było
jedynie kapanie wody. Bałam się tej ciszy. Tuż za nią czaiły się muzyka
i upiorne głosy.
Płomień płonie równo zauważyła Chellia. Nie ma przeciągów .
Nie pomyślałam o tym, ale miała rację. Oznacza to tylko, że między nami
a wyjściem na zewnątrz są drzwi . Nawet ja wątpiłam w swoje słowa. Drzwi,
które musimy znalezć i otworzyć .
W którą stronę idziemy? Tremartin zwrócił się z pytaniem do
wszystkich. Już dawno straciłam orientację, więc się nie odzywałam.
Tędy odpowiedziała Chellia. Myślę, że ta droga prowadzi w stronę,
z której przyszliśmy. Może natkniemy się na coś, co rozpoznamy, a może
światło znowu się zapali .
Nie miałam lepszej propozycji. Oni prowadzili, a ja szłam na końcu. Każdy
z nich miał kogoś, kogo mocno chwycił, żeby trzymać z dala od siebie duchy
miasta. Ja trzymałam w ramionach tylko tobołek z pochodniami. Moi
przyjaciele wyglądali jak cienie między mną a drżącym światłem pochodni. Gdy
spojrzałam w górę, światło pochodni oślepiło mnie. Patrząc w dół, widziałam
wokół swoich stóp skrzaci taniec cieni. Na początku słyszałam jedynie nasze
ciężkie oddechy, szuranie stóp na wilgotnym kamieniu i trzask pochodni. Potem
zaczęłam słyszeć inne odgłosy, a może wydawało mi się, że je słyszę
nierówne kapanie wody i, raz, przeciągły dzwięk, jakby coś w oddali ustąpiło
pod jakimś naporem.
I muzykę. Była to muzyka cieniutka jak rozwodniony atrament,
przytłumiona grubą warstwą kamienia i czasu, ale dosięgła mnie. Zdecydowana
byłam posłuchać rady mężczyzn i zignorować ją. Aby moje myśli pozostały
moimi, zaczęłam nucić starą jamailliańską kołysankę. Dopiero gdy Chellia
syknęła na mnie: Carillion! , uświadomiłam sobie, że nucenie przeszło
w niesamowitą piosenkę z kamienia. Przerwałam, przygryzając wargę.
Podaj mi następną pochodnię. Najlepiej będzie zapalić nową, nim ta
całkiem się wypali . Gdy Tremartin wypowiedział te słowa, uświadomiłam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]