[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czy inaczej, dwa lata w Eugene mi wystarczyły. Wyjechałam do Portland i zaczęłam gotować
w firmie kateringowej Pecan Pie niejakiego pana Careya. Wtedy też zaczęłam wydzwaniać po
prawnikach. Chciałam odzyskać choć część praw do dzieci. Okazało się, że nic prostszego.
Wystarczyło poprosić. Nowa żona tatusia nie znosiła nastolatków. Tak więc odzyskałam
dzieci i dopilnowałam, żeby oboje zdali maturę.
Z początku było ciężko. Przy ojcu żyli na znacznie wyższej stopie. Zostawili w Los
Angeles wszystkich przyjaciół, a Joey na dodatek tęsknił za surfowaniem. Ale gdy tylko
uzbierałam na narty dla niego, zaczął jezdzić na Mount Hood i wszystko się ułożyło. Irma
była oporniejsza. Zdążyła już nabrać paskudnych nawyków i nie zamierzała mi niczego
oszczędzić. Oczywiście najbardziej obawiałam się narkotyków, ponieważ, jak sądzę, ich nie
rozumiałam. Jednakże Irma w wieku trzynastu lat zdecydowała się na alkohol. Można
powiedzieć, że akurat w tej materii byłam ekspertem. Wspólnie dałyśmy radę. Pochłonęło to
mnóstwo pracy, lecz stanęła na nogi. Wyszła z nałogu i nawet nieco przedobrzyła. Wpadła w
mistycyzm, co znów ją ode mnie oddaliło, tyle że w przeciwnym kierunku. Ale szkołę
skończyła z wyróżnieniem.
Właśnie w tym czasie zmarła moja matka. Nie zawiadomiono mnie na czas o
pogrzebie.
Kiedy pan Carey przeszedł na emeryturę i zamknął firmę, Irma pracowała już w
całorocznym sklepie bożonarodzeniowym w Cannon Beach, a Joey służył w straży
przybrzeżnej. Wzięłam tę robotę przy autostradzie głównie dlatego, że była o rzut kamieniem
od miejsca, gdzie mieszkałam, na południowym skraju Portland. Samochodem dojeżdżałam
w dwie minuty. Tak więc, jak już mówiłam, wzięłam tam nocne zmiany. Po kilku tygodniach
dołączyła do mnie Terina Adams.
Terina była bardzo cicha, pełna rezerwy. Dumna. Z początku myślałam, że nadęta.
Kiedy Yance, kucharz pracujący w nocy, sypał tymi swoimi żartami, nigdy się nie
uśmiechała. Ja zawsze. Aatwiej jest, kiedy człowiek się uśmiecha. To jak smar, który pozwala
się kręcić kołom. Uśmiech, zwłaszcza kobiecy uśmiech, jest jego składnikiem. Ludzie go
oczekują, a kiedy nie dostają, to choćby nie wiedzieli, czego im brakuje, robią się wredni.
Zacierają się, jak maszyna, której się nie oliwi. Terina nie oliwiła nikogo, mnie również. Była
grzeczna, uprzejma, lecz jej usta przypominały prostą kreskę. Zachowywała się jak głucha.
Wyglądała... ciężko. Nie mam tu na myśli nadwagi; była dość krągła, lecz w świetnej formie.
Chodzi mi o to, że robiła wrażenie, iż nosi w środku wielki ciężar, który przygniata jej kroki i
pochyla głowę. Nawet oczy miała spuszczone. Trzymała się na dystans, ale skoro tego
właśnie chciała, nie miałam nic przeciwko temu. I tak najbardziej lubiłam właśnie te noce,
kiedy nikt się nie odzywał.
Nie zaprzątałam sobie głowy Teriną aż do czasu, kiedy będąc w toalecie (miała bardzo
cienką ściankę oddzielającą ją od kuchni) usłyszałam, jak Yance mówi do Berta: Smolucha
jeszcze nie ma .
Głupia jesteś, Ailie, pomyślałam.
Terina była nie tylko jedyną Murzynką pracującą w restauracji, ale jedyną, jaka się w
niej kiedykolwiek pojawiła. Biali, czarni, Meksykanie, Indianie - w Oregonie każdy trzyma
się własnej paczki. Poza granicami Portland można wręcz odnieść wrażenie, że żyją tu
wyłącznie biali. Naturalnie zawsze część z nich to ludzie pokroju Yance a. Nic dziwnego, że
Terina nie starała się oliwić ich mechanizmów bardziej niż to konieczne. Kiedy zobaczyłam,
że pije kawę przy ostatnim stoliku swojego rewiru, podeszłam i zaczęłam ją wypytywać o
rodzinę i tym podobne. Naciskałam ją, starałam się wyprzeć z niej ten ciężar, aż zaczęła się
troszkę poddawać. To było jak pchanie zgasłego samochodu. W końcu jednak udało mi się go
odrobinę ruszyć.
Nigdy nie była rozmowna, ale w sumie mnie lubiła. Trudno jej się mówiło przez ten
ciężar, którego nie miała gdzie złożyć. Niewiele się o nim dowiedziałam. Mieszkała ze swoim
dwudziestoletnim synem. Teraz może go zostawiać na noc, powiedziała, lecz kiedy mu się
pogorszy, będzie musiała zrezygnować z pracy. Zastanawiałam się właśnie, jak spytać, co mu
jest, kiedy poprosiła, żebym nikomu nie mówiła o jej synu, bo nie wie, jak ludzie zareagują.
Pan Benaski może ją zwolnić, kiedy się dowie. Wywnioskowałam, że więcej już z niej nie
wydobędę. Nie mów Yance owi - poprosiła. Odparłam, że nie jestem pewna, czy
zawiadomiłabym go nawet o tym, że broda mu się pali. To nieco rozluzniło kreskę jej ust.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]