[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tybetańskiej straży granicznej. Mogą tam być Chińczycy, ale musimy zaryzykować.
 To niemożliwe, Paul!  krzyknęła Katia.  W tym stanie nie przejdę nawet jednego kilo-
metra. Doktor Hoffner także!
Wziął ją pod ramię i pomógł wejść na zbocze.
 Nie mamy wyboru.
Hoffner ujął dziewczynę pod drugie ramię i ruszyli w górę. Pochylali głowy przed sypiącym im
w oczy śniegiem. Kiedy zatrzymali się na chwilę na niewielkiej półce, Hoffner spojrzał nagle na
Chavasse'a przerażonym wzrokiem.
 Moja teczka, Paul! Pozostała w dżipie!
Chavasse patrzył pustym wzrokiem na uczonego, dławiła go wściekłość. Nie mógł wydobyć z
siebie głosu. Przecież właśnie dla tej cholernej teczki tyle się nacierpiał. I teraz wszystko na nic?!
Hoffner dotknął jego ramienia.
 Nie martw się, Paul. To, co najważniejsze i tak mam w głowie.
 Czy nie rozumie pan, że wszystko diabli wezmą, jeżeli te dokumenty wpadną w ręce pu-
łkownika Li?  Chavasse odzyskał głos. Wcisnął do ręki uczonego granat.  Niech pan to
wezmie. Niewiele pan się zna na broni. Ale to bardzo proste. Jeżeli was tu znajdą, trzeba wyrwać
zawleczkę i rzucić w nich tym żelastwem.
Odwrócił się. Trzymając pistolet maszynowy w lewej ręce zbiegł ku drodze. Potem ześlizgnął się
bez wahania stromym zboczem kilkanaście metrów w dół. Tam, między dwoma potężnymi głazami,
zaklinował się rozbity dżip.
Szybko odnalazł czarną teczkę. Leżała, wciśnięta pod zgnieciony fotel kierowcy, jakby nigdy
nic. Wyciągnął ją i zaczął się wspinać z powrotem. Serce waliło mu jak młot, a w ustach czuł słod-
kawy smak krwi, lecz nie wypuszczał z lewej ręki pistoletu i teczki. Pomagając sobie wolną prawą
ręką parł do przodu jak oszalały.
Przeszedł przez drogę i piął się wyżej. W pewnym momencie poślizgnął się, upadł na kolana i
wtedy usłyszał głosy nawołujące wśród zamieci.
Odwrócił się i spostrzegł kilku żołnierzy wybiegających zza zakrętu. Przyklęknął na jedno kola-
no, podniósł wyżej pistolet i wygarnął cały magazynek w ich kierunku. Potem, nie bacząc na
wynik, kontynuował wspinaczkę, zziajany jak zgonione zwierzę.
Słyszał krzyki goniących go mężczyzn, a zaraz potem potężną eksplozję. Kiedy przebrzmiała,
zamiast odgłosów pogoni słychać było tylko jęki rannych i rzężenie umierających.
Opadł z sił. Przez chwilę leżał w bezruchu z twarzą w śniegu. Nagle śnieg wokół niego zaczął
się osuwać.
Z trudem wstał na nogi. Usłyszał stukot końskich kopyt na kamieniach, a po chwili zobaczył
konia z jezdzcem, zjeżdżających ku niemu po zboczu.
Nieznajomy miał na sobie futro z irbisa, śnieżnej pantery zamieszkującej te wysokie góry, takiż
futrzany kapelusz i miękkie czarne buty do konnej jazdy. Trzymał w ręce potężny karabin maszyno-
wy.
Chavasse patrzył osłupiałym wzrokiem na przybysza, którego przystojną, śniadą twarz rozjaśnił
nagle szeroki uśmiech.
15. Niepojęta wola Allaha
Znieg sprawiał wrażenie ogromnego białego ptaka, gnanego przez wicher wiejący znad stepów.
Jednakże w niszy, którą tworzyło parę wysokich skał, było niezwykle spokojnie.
Chavasse siedział oparty plecami o ścianę, z obnażonym ramieniem, podczas gdy doktor Hoffner
robił mu drugi zastrzyk. Osman Sherif, kazachski przywódca, przykucnął obok z karabinem na
kolanach i uśmiechał się.
 Niepojęta jest wola Allaha, mój przyjacielu  powiedział po chińsku.  Wydaje mi się, że
tym razem życzy sobie, abyśmy odbyli razem ostatni etap naszej wyprawy.
Tuż za Kazachem stała jego żona, trzymając wodze koni. Rozmawiała z Katią. Nieco dalej bawi-
ło się w śniegu dwoje dzieci zakutanych w futra.
Chavasse opuścił rękaw i wstał.
 Jeżeli nie wyruszymy natychmiast, to możemy w ogóle nie dotrzeć do granicy  oznajmił.
Osman popatrzył poprzez padający śnieg na niebo i potrząsnął głową z wyrazem niechęci.
 Fortuna kołem się toczy. To, co się miało zdarzyć, już się zdarzyło. Zamierzałem przenoco-
wać w tym miejscu. Doskonały biwak.
 Pod warunkiem, że nie masz oddziału Chińczyków na karku  zauważył Chavasse.
 I tak nie dojdziemy do granicy przed nocą  odparł Kazach.
 Nie musimy  tłumaczył mu Chavasse.  Jeżeli zdołamy przejść przez grzbiet tej góry,
znajdziemy się na przełęczy Pangong Tso. Trzy kilometry od granicy znajduje się opustoszały
budynek tybetańskiej straży granicznej. Stąd nie będzie dalej niż dziewięć, dziesięć kilometrów.
Tam wypoczniemy, a rano ruszymy dalej.
 A jeżeli będą tam Chińczycy?
 Musimy się z tym liczyć, ale nie będzie ich tam więcej niż z pół tuzina.  Odwrócił się do
Hoffnera.  Co pan o tym sądzi?
Uczony wzruszył ramionami.
 To chyba nasza jedyna szansa.
 Wszystko jest w ręku Allaha.  Kazach kiwnął głową na zgodę.  Wygląda na to, że musi-
my zostawić tu większość naszych rzeczy, żebyście mogli dosiąść koni.
 Nie martw się tym, Osmanie  pocieszył go Chavasse.  Kiedy będziemy w Kaszmirze,
zaopiekują się tam wami. Dopilnuję osobiście, żeby zaopatrzono was we wszystko, co trzeba i wy-
słano pierwszym transportem do Turcji. Wkrótce połączycie się z waszymi rodakami w Anatolii.
W oczach Kazacha pojawił się błysk radości.
 Trzeba było od razu tak mówić, mój przyjacielu.  Założył karabin na ramię i zaczął rozła-
dowywać wierzchowce.
Chavasse podszedł do Katii i uśmiechnął się do niej.
 Jak się czujesz?
Była bardzo blada i miała podkrążone oczy.
 W porządku, Paul. Nie martw się o mnie. Ale czy zdołamy przejść?
 Nie przejmuj się. Wszystko będzie jak należy.
Poklepał ją po ręce i pospieszył z pomocą Osmanowi.
Kiedy kilka minut pózniej wyruszyli z kryjówki, niewielką karawanę prowadził Kazach. Chavas-
se pilnował tyłów.
Konie zapadały się po pęciny w śnieg, a Chavasse, jadąc na koniu, pochylał głowę pod wiatr,
sam na sam ze swymi myślami. Przestał już obawiać się o powodzenie wyprawy. Nawet Chińczycy,
podążający zapewne ich śladem, nie wydawali mu się już grozni.
Powrócił myślą do pułkownika Li. Przypomniał sobie niekończące się przesłuchania i zasta-
nawiał się nad dziwaczną, przewrotną zażyłością, którą pułkownik próbował tworzyć między nimi.
Choćby to, że Chińczyk od samego początku zwracał się do niego po imieniu, jak gdyby byli
przyjaciółmi. Jakby ich ze sobą coś łączyło. Jasne, że wszystko było z góry ukartowane. Jeszcze
jedna psychologiczna sztuczka, która się nie udała, a przecież komendant sprawiał wrażenie, że jest
nieomal szczery wobec Anglika. To właśnie było najbardziej niewiarygodne w całej tej historii. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl