[ Pobierz całość w formacie PDF ]

motyl, mały wprawdzie, ale o stosunkowo dużym odwłoku.
Okno było jeszcze  jak normalnie latem  opatrzone metalową siatką chroniącą
przed owadami. Na tej siatce też siedziała nieruchomo ćma, zupełnie jak przyklejona.
Sterczące czułki przypominały mikroskopijne pióreczka koloru kory cyprysu. Nieledwie
przezroczyste skrzydełka były jednak bladozielone. A miały długość nieomal kobiecego
palca. W dali za oknem ciągnęło się pasmo pogranicznych gór, które w promieniach
zachodzącego słońca nabierały barw jesieni, a na tym tle owa jedyna bladozielona plamka
zdawała się być symptomem śmierci. Jedynie w tych miejscach, gdzie przednie skrzydełka
zasuwały się na tylne, ich zielone zabarwienie występowało intensywniej. Przy podmuchach
jesiennego wiatru skrzydła owada trzepotały lekko jak skrawek cieniutkiej bibułki.
Shimamura, niepewny, czy ma przed sobą żywe stworzenie, podniósł się i przeciągnął
palcem po zainstalowanej w oknie siatce, ale ćma nawet nie drgnęła. Dopiero gdy uderzył o
siatkę silniej pięścią, owad poleciał w dół jak liść odpadły z gałęzi drzewa; nie zdążył jednak
jeszcze musnąć ziemi, a już zakołysał się lekko na wietrze, unosząc się znów ku górze.
Siedząc za jego lotem, Shimamura dojrzał pod cedrowym zagajnikiem nie opodal
zajazdu nieprzeliczone chmary ważek płynących w powietrzu. Wyglądały jak rozwiane
podmuchem wichury kłęby puchu dmuchawca.
Potok wijący się u podnóża gór zdawał się wypływać wprost z gęstwy cyprysowych
koron.
Z uczuciem nienasycenia wpatrywał się też Shimamura w mieniące się srebrzyście
kwiaty, podobne do białej krzaczastej koniczyny, które kwitły tu i ówdzie na zboczach
pomniejszych wzgórz.
Gdy wracał z basenu kąpielowego, zauważył siedzącą w hallu handlarkę  Rosjankę.
%7łe też i do takiej mieściny one docierają  pomyślał Shimamura i podszedł, żeby zobaczyć,
co sprzedawczyni oferuje. Były to najzwyklejsze japońskie kosmetyki, grzebienie i inne tego
rodzaju drobiazgi.
Kobieta miała już chyba ponad czterdziestkę i twarz jej była przyćmiona drobnymi
zmarszczkami, ale dostępne dla wzroku fragmenty pełnej szyi jaśniały nieskazitelną bielą.
 Skąd pani pochodzi?  zapytał Shimamura.
 Skąd pochodzę? To znaczy, skąd jestem?  Rosjanka nie była zdecydowana, co
ma odpowiedzieć; zaczęła zwijać swój kramik, zdając się ciągle jeszcze bić z myślami. Jej
suknia, w której wyglądała jak owinięta w jakąś brudną płachtę, utraciła już nawet pozory
prawdziwie europejskiego ubioru, a nabrała cech strojów, jakie zwykło się widywać w
Japonii. Handlarka zarzuciła sobie na ramię spory tłumoczek opakowany w barwną chustę i
wyszła. Dostrzegł jeszcze, że mimo wszystko na nogach miała pantofle.
Zaproszony przez żonę właściciela zajazdu, która z nim razem przyglądała się
odejściu Rosjanki, Shimamura zaszedł w jej towarzystwie do kantorku, gdzie siedziała już
przy piecyku, odwrócona tyłem do wchodzących, jakaś kobieta słusznej postaci. Kobieta
odchyliwszy połę kimona wstała. Kimono było czarne i nosiło godła zakładu, któremu
podlegała.
Była to gejsza, którą Shimamura pamiętał ze zdjęcia reklamującego tutejsze tereny
narciarskie. Stała na nim obok Komako gotując się do jazdy na nartach, ubrana w bawełniane
góralskie szarawary naciągnięte na wizytowe kimono. Była rosła i na oko można jej było dać
około czterdziestki.
Właściciel zajazdu, trzymając w dwu metalowych pałeczkach, niby w szczypcach,
duży nadziewany pieróg owalnego kształtu, piekł go nad żarem bijącym z paleniska.
 Czy ma pan'chęć na jeden taki? To podarunek dziękczynny, więc może pan
skosztuje kawałek, jeśli łaska?
 Czy ta kobieta, która przed chwilą tu była, kończy swój termin?
 Tak.
 To doświadczona gejsza, prawda?
 Upłynął okres jej umowy, zachodzi więc wszędzie z pożegnalnymi wizytami. A to
dziewczyna, która miała u gości duże powodzenie.
Shimamura dmuchając na gorący pieróg zdołał go ugryzć; twarda jego skórka była
nieco kwa-skowa i zalatywała stęchlizną.
Za oknem promienie zachodzącego słońca ogarnęły już czerwieniejące jaskrawo
dojrzałymi owocami drzewo daktylowej śliwy i zanosiło się na to, że lada chwila dosięgną
bambusowej oprawy haka zwisającego z powały nad paleniskiem, a przeznaczonego do
zawieszania kotła, gdy warzy się w nim strawę.
12
 O, spójrzcie tam! Jakie to długie! To pewno jakiś rodzaj eulalii&  Shimamura
miał oczy zwrócone z podziwem na ścieżkę biegnącą po zboczu. Kilka bab dzwigało na
plecach wiązki roślin, których łodygi dwukrotnie przewyższały wzrost człowieka. Ich
baldachy też były bardzo długie.
 Tak, to jest kaya.
 A więc to kaya! Kaya!
 Ministerstwo Kolei, w czasie gdy w uzdrowisku odbywała się wystawa, zbudowało
tu coś w rodzaju bufetu czy herbaciarni i proszę sobie wyobrazić, że dach tego budynku
pokryto kayą z naszych gór. Podobno ktoś z Tokio zakupił potem całą tę herbaciarnię, tak jak
była, w gotowym stanie.
 Więc to chyba była kaya  wymruczał jeszcze raz Shimamura pod nosem, jakby
do siebie.  W górach kwitnie przecież raczej kaya, a ja myślałem, że to biała koniczyna...
Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, gdy wysiadał z pociągu, to te jasne kwiaty
rozsiane po górach. Połyskiwały srebrzyście, pyszniąc się swym kwieciem, rozsypane pod
każdym niemal szczytem, zwłaszcza na bardziej stromych zboczach. Zdawało się, że to
słoneczne blaski jesieni spłynęły w takiej postaci na góry, i widok ten napawał serce
Shimamury uczuciem zachwytu. I to te właśnie kwiaty zdarzyło mu się wziąć za białą
koniczynę.
Ale kaya o tak zdumiewających rozmiarach, jaką zobaczył teraz z bliska, zupełnie nie
robiła na nim wrażenia kwiatu, który go wzruszył, gdy spoglądał nań wtedy z oddali. Wielkie
wiązki na plecach niosących je kobiet zasłaniały całkiem ich sylwetki i głośno szeleściły
ocierając się o głazy wystające gęsto po obu stronach ścieżki. Wiechy ich kwiatostanów były
zbyt ogromne.
Shimamura wrócił do swego pokoju. W sąsiadującej z nim gotowalni przy
przyćmionym świetle dziesięcioświecówki dojrzał, jak ów motyl o grubym odwłoku
spaceruje po pokrytym czarną laką wieszaku na ubrania, składając na nim jajeczka. my pod
okapem dachu również tłukły się w lampionie, obijając się o jego ścianki.
Tysiące różnych owadów grało bez przerwy już od południa.
Komako przyszła stosunkowo pózno.
Stojąc na korytarzu na wprost Shimamury wpatrywała się w niego natarczywie.
 Po coś przyjechał? Po coś ty tu przyjechał?!
12
Eulalia (łac. Miscanthus sinensis)  rodzaj traw rosnących zwłaszcza w górskich okolicach, zwanych w
Japonii susuki lub kaya; osiągają wysokość 2 m., mają Jasnożólty drobny kwiat, występujący w baldachach;
kaya służy do poszywania dachów. (Przyp. tłum.)
 Przyjechałem spotkać się z tobą.
 Nie mówisz tego szczerze! Nie lubię tokijczyków, bo na każdym kroku kłamią! 
Komako usiadła i dodała trochę łagodniejszym tonem:  Już nigdy nie pójdę nikogo
odprowadzać. Nie da się nawet opisać, jak się wtedy czułam...
 Oo! Więc tym razem odjadą bez uprzedzania.
 Przestań mi dokuczać! Powiedziałam tylko, że nie pójdą na stację.
 A co się stało z tamtym człowiekiem?
 Oczywiście umarł.
 Czy w czasie, gdyś mnie odprowadzała?
 Nawet gdyby tak, to jedno z drugim nie ma nic wspólnego! Zresztą nie
protestowałeś, gdy cię odprowadziłam...
 Hm!
 A co się z tobą działo czternastego lutego? Kłamczuch! Dość się naczekałam!
Teraz przynajmniej będę wiedziała, że to, co mówisz, nie ma żadnego związku z
rzeczywistością...
W dniu czternastym lutego przypada święto odganiania ptactwa. Jest to doroczny
rytuał, w którym biorą udział same dzieci, specjalnie związany z tą śnieżną krainą. Już na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl