[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ludzie, którzy nawet tam nie zdołają się ukryć. Pan właśnie do takich należy. Bajo może pana
ukryć rok, dwa, może dać panu nowe nazwisko, papiery, nawet twarz, ale nie usunie ludzi,
którzy brali w tym udział, a dopóki ich nie usunie, nie będzie pan miał chwili spokoju.
- A jakie pan ma perspektywy?
- Na razie zbyt mało orientuję się w zagadnieniu. Wiem, że mogę wygrać dochodząc
do sedna na przełaj, a jeżeli przegram...
- To co?
- To przynajmniej nie przejdę przez etap oczekiwania na dzień, który musi nadejść,
nie będę się trząsł po nocach słysząc skrzypienie schodów czy uderzenia framugi okna
potrącanej wiatrem. Moja śmierć będzie nieporównanie lżejsza od pańskiej. Uprzedzę ich.
Przez chwilę panowało milczenie. Pustka nabrała przytłaczającego ciężaru. Wreszcie
Reva-par odezwał się.
- Chętnie bym panu pomógł. Ale wydaje mi się, że to nic nie da. Poza tym całym
sercem solidaryzuję się z człowiekiem, który napadł na instytut. Tamta sprawa to bagno. Pan
również w pewien sposób chce z nimi walczyć, choć z zupełnie osobistych pobudek. Dlatego
chciałbym panu pomóc.
- Niech pan posłucha - przerwał mu inspektor. - Jeżeli wygram, zrobię taki szum wo
kół tej sprawy, że całą Tajną Radę i OS diabli wezmą. Tylko to mnie uratuje. Mnie i pana.
- Pan chyba się porywa z motyką na słońce.
- Ten człowiek w moich rękach to klucz. Klucz, który pozwoli mi otworzyć dla świata
walizeczkę Tajnej Rady. Tajną walizeczkę z tajnymi wiadomościami.
. Znów zapanowało milczenie. Revapar wyraznie wahał się.
- Dobrze - westchnął ciążko. - Powiem panu, co wiem, ale pod jednym warunkiem.
- Tak?
- %7łe nie poświęci pan tego człowieka, który dokonał napadu.
- Mogę tylko przyrzec, że poświęcę go w ostateczności.
- Niech i tak będzie - zgodził się niespodziewanie łatwo. - Niech pan słucha. Wie pan
na pewno o zwiadzie, jaki przeprowadziły sondy automatyczne w układzie Achinora. Otóż
opinię publiczną poinformowano o niektórych tylko faktach. Część danych została
zatrzymana wyłącznie do dyspozycji Rady. Jej członkami, jak pan wie, są również dyrektorzy
instytutu, Foy i Hargis. Przekład danych z automatów odbywał się w ścisłej tajemnicy. Brało
w tym udział zaledwie kilka osób. Między innymi ja. Przez pewien czas byłem prawą ręką
Hargisa, darzył mnie całkowitym zaufaniem - W pewnym sensie uważał mnie za
kontynuatora swojej idei, za swego następcę. Faktem jest, że ulegałem wówczas jego
wpływom, widziałem w nim niedościgły ideał naukowca. Podobało mi się w nim najbardziej
to, że potrafił wszystko podporządkować nadrzędnemu celowi - wynikowi eksperymentu.
Wkrótce jednak spostrzegłem, że ta zasada nie zawsze służy szlachetnym celom. Co prawda
nie moją rzeczą było się nad tym zastanawiać, a może właśnie moją... W każdym razie w
pewnym momencie, zwłaszcza od chwili, gdy nieco samodzielniej stanąłem na nogach i
wyzwoliłem się dzięki wynikom w pracy spod kurateli Hargisa, zacząłem mu delikatnie
dawać do zrozumienia, że z pewnymi jego metodami się nie zgadzam i że nie może na mnie
liczyć jako na swego następcę. Myślałem przy tym coraz częściej i poważniej o przeniesieniu
się do innej pracy. Niestety. Moje plany pokrzyżował lot sond do Achinora. Zostałem
wciągnięty w wir analiz danych, systematyzowania, gorączkowego opracowania hipotez. Sam
się nawet nie spostrzegłem, jak została nas nieliczna garstka. Nie wiedziałem jeszcze wtedy,
do czego Foy z Hargisem zmierzają. Foy właściwie nie jest ortsenikiem. Ma częściowe
wykształcenie ortseniczne z oycostyłyą demograficzną. Zna pan doskonale naszą sytuację
demograficzną. Pełno tego w gazetach. Może pan nawet pamięta, co pisano przy okazji
założenia in-stytutu. Między innymi wyrażano nadzieję, że instytut przyczyni się walnie do
rozwiązania naszych ludnościowych problemów. Specjalistą od tych spraw był Foy. Już od
dawna prowadzono pod tym kątem poszukiwania.
I wreszcie zdecydowano się na Achinor. Achi-nor wydawał się im obu doskonałym
miejscem. Wspólnie z innymi członkami Rady przedyskutowali sprawę i doszli do wniosku,
że projekt, który opracowali, należy wprowadzić w ży cie. Przy zachowaniu odpowiedniej
ostrożności cała ludność żyłaby w przekonaniu, że sprawa była czysta, kryształowa.
Na czym polegał ten plan? Otóż chcieli przesiedlić część ludności Phasangu na trzecią
planetę w układzie Sol. Idealne warunki. Prawie takie jak u nas. Zielona roślinność, niebieska
woda, dużo wody, całe oceany, odpowiedni przedział temperatur, nieco tylko niższy niż u
nas. Wszystko grało. Zapisaliby się złotymi zgłoskami w historii ludzkości. Gdyby tylko się
udało utrzymać w tajemnicy jeden niewielki szczegół... Przy projekcie obecnej wyprawy
zatrudniono samych pewnych ludzi. Jeśli nie oddanych, to w jakiś sposób od nich
uzależnionych. Jestem jedynym, któremu udało się zniknąć i to dopiero tydzień temu.
Zapewme są na moim tropie. Początkowo ja również zachwycałem się tym projektem.
Planeta rzeczywiście wspaniała, myślałem, i nadaje się idealnie. Ale któregoś dnia z kolejnej
sondy odebrano sygnał tamtejszej radiostacji. Rozumie pan? Nie naszej, lecz ich. Tamten
układ i planeta okazały się zamieszkałe.
Czasami zastanawiam się, jak mogło dojść do podobnego absurdu. Ta inna cywilizacja
w kosmosie to coś, na co usiłowaliśmy natrafić bardzo długo, na co cały Phasang czekał. Aż
tu okazuje się, że istnieje grupka wszechwładnych, którzy potrafią utrzymać taką wiadomość
w tajemnicy, okłamać wszystkich i na dodatek zniszczyć ową odnalezioną cywilizację w imię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl