[ Pobierz całość w formacie PDF ]

najszybciej wystartować. Dlatego weszliśmy do środka; ci z nas, którym udało się rozwinąć
na czas.
- Kto nas zaatakuje? - zapytał Chuck Rittersdorf, przyciskając na pulpicie
sterowniczym guzik zamykający właz statku. Usiadł i przygotował statek do wznoszenia.
- Wykryliśmy, że jest w to zamieszana grupa tubylców. Ci, którzy nazywają siebie
Mansami. - Do Annette dotarły myśli trzech galaretniaków. - Najwyrazniej udało im się
wysadzić w powietrze jakiś inny statek...
- Dobry Boże! - jęknął Chuck. - To Mary!
- Tak - przyznał galaretniak. - Zbliżający się Mansowie całkiem świadomie i w
typowy dla nich zrozumiały sposób gratulują sobie, iż pokonali doktor Rittersdorf. Ale ona
żyje. Tym z pierwszego statku udało się uciec. Obecnie przebywają w nieznanym miejscu na
księżycu, a Mansowie polują na nich.
- A co z terrańskimi statkami wojennymi? - zapytał Rittersdorf.
- Jakimi statkami wojennymi? Mansowie umieścili jakiś nowy rodzaj ekranów
ochronnych dokoła swojej osady. Więc na razie są bezpieczni. - Galaretniak zaczął rozwodzić
się nad jakimś własnym domysłem. - Ale to nie potrwa długo i oni o tym wiedzą. W
ofensywie są tylko przejściowo. Ale i tak im się to podoba. Są maksymalnie szczęśliwi,
podczas gdy wszystkie zbite z tropu krążowniki terrańskie bzyczą bezradnie.
 Biedni Mansowie - pomyślała Annette - nie potrafią spojrzeć w przyszłość, myśląc o
terazniejszości. Wyruszają do walki, jakby rzeczywiście mieli jakieś szansę . A czy jej
własne widoki wyglądały lepiej? Czy jej chęć zaakceptowania upadku nie była tego
dowodem?
Nie było niczym dziwnym, że wszystkie klany na księżycu zależne były od Mansów,
którzy jako jedyni zachowali odwagę i witalność ją powstrzymującą.  Reszta z nas -
pomyślała Annette - przegrała już dawno temu. Zanim jeszcze pokazał się pierwszy Terranin,
doktor Mary Rittersdorf.
Gabriel Baines, jadąc z marną prędkością siedemdziesięciu pięciu kilometrów na
godzinę w kierunku Hamlet-Hamlet, zobaczył mały szybki statek, wystrzelający w nocne
niebo, i zrozumiał, że jest za pózno. Wiedział to bez jakiegoś szczególnego zrozumienia
sytuacji. Annette, mówił mu jego prawie psioniczny dar, była na statku żywa lub martwa, jeśli
ci ze statku zabili ją. W każdym razie odeszła, zwolnił więc, czując gorycz i rozpacz.
Nie mógł zupełnie nic zrobić. Równie dobrze mógłby wrócić do Adolfville, do
własnej osady i ludzi. Być z nimi w ostatnich, tragicznych chwilach ich życia.
Gdy zaczął zawracać, z tyłu coś zadudniło i zabrzęczało, kierując się na Hamlet-
Hamlet. Był to pełznący potwór, jeżeli nie superpotwór. Odlany z najlepszej stali, jaką tylko
Mansowie mogli wyprodukować, omiatający przestrzeń przed sobą potężnymi światłami.
Posuwał się do przodu, powiewając czerwono-czarna flagą, wojennym symbolem Mansów.
Najwyrazniej był świadkiem pierwszej fazy kontrataku lądowego. Ale właściwie
przeciwko czemu? Mansowie oczywiście byli w akcji, ale z pewnością nie przeciwko Hamlet-
Hamlet. Być może chcieli pochwycić ten mały statek, ale także przybyli za pózno.
Nacisnął klakson. Odskoczyła klapa w wieżyczce czołgu, pojazd odwrócił się w jego
stronę, nie znany Mans wyskoczył ze środka i pomachał mu na powitanie. Twarz Mansa
płonęła entuzjazmem, najwyrazniej zachwycony był nowymi doświadczeniami, pełnieniem
swych wojskowych obowiązków w obronie księżyca, do czego tak długo się przygotowywali.
Sytuacja dla Bainesa rozpaczliwa, na Mansa wpływała zupełnie inaczej. Pozwalała mu na
wojownicze nadymanie się i pozowanie. Gabriel Baines nie był zdziwiony.
- Cześć! - wrzasnął Mans z czołgu, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
Baines odkrzyknął, starając się, by nie zabrzmiało to cierpko:
- Widzę, że statek się wam wymknął!
- Jeszcze go dostaniemy. - Mans, nie tracąc pogody ducha, wskazał na niebo. - Patrz,
koleś, na pocisk.
Chwilę pózniej nad ich głowami coś błysnęło. Zwiecące kawałki posypały się na dół i
Gabriel Baines zrozumiał, że terrański statek został trafiony. Mans miał rację. Jak zwykle...
To było dla nich typowe.
Przerażony, bo intuicja mówiła mu, że Annette Golding była na statku, powiedział:
- Wy barbarzyńcy, potworni Mansowie...
Największe szczątki spadały z prawej strony. Zatrzaskując drzwi samochodu, zapuścił
silnik, zjechał z drogi i pognał przez pole. W tym czasie czołg Mansów zamknął wieżyczkę i
ruszył za nim, wypełniając noc skrzeczącym brzękiem.
Baines pierwszy dotarł do szczątków statku. Coś w rodzaju urządzenia ratunkowego
oderwało się przedtem z jego tyłu i opadło na dół dość łagodnie. Teraz leżało, na pół
zakopane w górze, ze sterczącym ogonem i płonęło, zupełnie jakby, co jeszcze bardziej
poraziło Bainesa, zaraz miało wybuchnąć. Stos atomowy wewnątrz niego osiągnął już prawie
punkt krytyczny, a kiedy go przekroczy, będzie po wszystkim.
Baines wyskoczył z samochodu i pognał w kierunku statku.
Właz pojazdu otworzył się i ze środka wynurzył się chwiejnie Terranin. Za nim
wyszła Annette Golding, a potem, z ogromnymi trudnościami natury technicznej, jednorodna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl