[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- O, nie! - sprzeciwiÅ‚ siÄ™. - Doceniam twojÄ… wspa­
niałomyślność, ale honor nie pozwala mi przystać na taką
propozycję. Aóżko zostawiam tobie i koniec dyskusji.
MnÄ… siÄ™ naprawdÄ™ nie przejmuj. A teraz rozpakujemy wa­
lizki i kiedy się już trochę ogarniemy, to zrobimy sobie
coÅ› do jedzenia. Hm?
- Dobrze.
Udawszy się za Nickiem do salonu, zobaczyła, że
przed wyjÅ›ciem boy wÅ‚Ä…czyÅ‚ kilka maÅ‚ych lampek i roz­
palił ogień w kominku. Strzelające wesoło płomienie na-
103
dawaÅ‚y wnÄ™trzu przytulny, niezwykle romantyczny cha­
rakter.
Tak, drewniany domek w Klonowym Gaju w środku
mroznej, śnieżnej zimy - to wprost wymarzone miejsce
dla pary zakochanych w sobie młodych ludzi.
Caroline znów stanęła przed oczami sypialnia z maÅ‚­
żeńskim łożem.
Boże kochany, o czym babcia myÅ›laÅ‚a, rezerwujÄ…c do­
mek dla nowożeńców? Zawsze dotąd była kompetentna;
nie miała zwyczaju się mylić. Wiedziała, że małżeństwo
wnuczki z Nickiem zostało zawarte po to, aby chronić
Nicka przed deportacją, a nie z miłości. W tej sytuacji
Å›wiadomie na pewno by nie rezerwowaÅ‚a domku z jed­
nym łóżkiem. Czyli albo w recepcji popeÅ‚niono bÅ‚Ä…d, al­
bo babci na starość wszystko zaczyna się w głowie plątać.
W tę drugą możliwość Caroline nie wierzyła. A raczej
nie chciaÅ‚a uwierzyć. PrzerażaÅ‚a, a jednoczeÅ›nie zasmu­
cała ją myśl, że Kate, inteligentna, pełna energii, władcza,
kochana Kate, kiedyÅ› umrze. Nie, Kate jeszcze nie cierpi
na starczą demencję. To pracownik recepcji musiał coś
zle zrozumieć.
- Rozpakuj się pierwszy, Nick - zaproponowała -
a ja powyjmujÄ™ z toreb zakupy.
WeszÅ‚a do kuchni i zapaliÅ‚a górne Å›wiatÅ‚o. Przez chwi­
lÄ™ jarzeniówki mrugaÅ‚y, potem jednak zalaÅ‚y kuchniÄ™ jas­
nym blaskiem. Przynajmniej w tej części domu, pomy­
ślała z ulgą Caroline, nie panuje romantyczny nastrój.
Ze stojących na szafkach dużych papierowych toreb
zaczęła wyciągać sprawunki. W drodze z lotniska Nick
poprosił kierowcę, aby zatrzymał się na moment przy jed-
104
nym z lokalnych targów. Caroline załadowała wózek taką
ilością jedzenia, aby wszystkiego starczyło im do końca
tygodnia.
Kate uprzedziła ich, że restauracja na terenie ośrodka
bywa dość wcześnie zamykana, a kuchnia jest czynna
tylko w określonych godzinach, dlatego dobrze by było,
gdyby po drodze zaopatrzyli siÄ™ w jakieÅ› podstawowe ar­
tykuły spożywcze, zwłaszcza gdyby od czasu do czasu
chcieli sami coś upichcić.
- Każdy domek ma własną, doskonale wyposażoną
kuchnię - wyjaśniła. - Więc na pewno nie zabraknie
wam garnków, talerzy, sztućców i tym podobnych rzeczy.
Teraz, otwierając szafki, Caroline przekonała się, że
Kate ani trochę nie przesadziła.
- Nick? Masz ochotÄ™ na befsztyk? - spytaÅ‚a, wyjmu­
jÄ…c z torby starannie zapakowane porcje miÄ™sa. - Mo­
głabym rzucić po kotlecie na patelnię...
- A może zrobimy je na grillu? Wspólnie? - zapro­
ponował, wchodząc do kuchni. - W końcu to nasza noc
poÅ›lubna. Nie wypada, żeby jedno z nas siedziaÅ‚o bez­
czynnie, a drugie gotowało.
- Moglibyśmy zadzwonić do recepcji i zamówić coś
do pokoju...
- Chyba żartujesz! Kazać jakiemuÅ› biedakowi tasz­
czyć ciężkÄ… tacÄ™ po ciemku i w takÄ… pogodÄ™? Nie, ma­
leÅ„ka, to zbyt okrutne. Ja przynajmniej nie miaÅ‚bym su­
mienia. - Nick skinął z powagą głową. - Wyobrażasz to
sobie? Idzie biedak z tacą, wywija orła na śliskiej ścieżce,
spada po zaśnieżonym stoku do wąwozu, a tam pożera
go stado wilków albo niedzwiedz, którego zwabił zapach
105
naszego weselnego posiÅ‚ku. Biedaka, lub raczej jego ko­
Å›ci, znajdujÄ… dopiero na wiosnÄ™ przypadkowi turyÅ›ci. Po­
za wszystkim innym nie zapominaj, że jesteÅ›my nowo­
żeńcami, a nowożeńcy lubią być sami; nie chcą, żeby
ktokolwiek im przeszkadzał. Mamy tu wszystko, czego
nam trzeba. Sami coś upichcimy. Zawsze to jakieś zajęcie.
WidzÄ…c przeszywajÄ…ce spojrzenie Nicka i bezczelny
uśmiech igrający na jego ustach, Caroline uzmysłowiła
sobie, że pichcenie to ostatnia rzecz, na jaką jej młody
małżonek ma ochotÄ™ w wieczór poprzedzajÄ…cy noc po­
ślubną.
Speszona, zarumieniła się po czubki uszu. Wprawdzie
ona też, myśląc o ślubie i nocy poślubnej, inaczej sobie
to wszystko wyobrażała. No ale nigdy nie przyszło jej
do głowy, że mogłaby wyjść za mąż nie z miłości, tylko
na prośbę, ba, polecenie babki i ojca.
MałżeÅ„stwo z rozsÄ…dku, małżeÅ„stwo dla obustron­
nych korzyści? To nie dla niej! A jednak tak się stało.
Wciąż miaÅ‚a wrażenie, że Å›ni, że siedzi na jakiejÅ› roz­
bujanej karuzeli, która obraca się, obraca, obraca. A ona,
Caroline, musi trzymać się mocno, aby z niej nie spaść.
Ale co bÄ™dzie pózniej, gdy karuzela wreszcie siÄ™ za­
trzyma?
Nie wiedziała.
%7Å‚eby nie myÅ›leć o tym, że przebywa w leÅ›nym dom­
ku, z dala od cywilizacji, z niezwykle atrakcyjnym, zmy­
słowym mężczyzną, który - o dziwo - od rana jest jej
mężem, skupiła się na chowaniu do szafek zakupionych
na targu produktów. Odetchnęła z ulgÄ…, kiedy Nick zo­
stawił ją samą i przeszedł do sypialni, by rozpakować
106
swoje rzeczy. Jego bliskość dziaÅ‚aÅ‚a na niÄ… niemal obez­
władniająco.
Caroline potarła ręką czoło. Nie miała pojęcia, jak
zdoła wytrzymać przez tydzień w domku na odludziu
z tak inteligentnym i przystojnym mężczyzną.
Nick Valkov, ona, domek z jednym łóżkiem. We dwo­
je przez tydzieÅ„. Nie musiaÅ‚a być chemikiem, aby wie­
dzieć, że to mieszanka wybuchowa.
ROZDZIAA SIÓDMY
Wyjęła z torby świeży szpinak oraz kilka gatunków
sałaty - endywię, czerwoną i zieloną batawię, cykorię,
radicchio; z każdej oberwała kilka liści, które wrzuciła
do zlewu, a zlew napełniła zimną wodą. Do befsztyków
pasuje sałatka z sosem winegret. Oprócz tego mogliby
zjeść zapiekane w folii kartofle i jakieś warzywo, na
przykÅ‚ad gotowane na parze brokuÅ‚y, kalafior i marchew­
kę. Tak, to by było dobre. Nagle przyłapała się na tym,
że nie zna upodobań kulinarnych Nicka, nie wie, czy
lubi tak przyrzÄ…dzane warzywa i kartofle.
- LubiÄ™ - oznajmiÅ‚ chwilÄ™ pózniej, kiedy go o to za­
pytaÅ‚a. - Teraz ty siÄ™ zajmij rozpakowywaniem, a ja ko­
lacjÄ…. Mam dodać do saÅ‚aty pomidory i plasterki czer­
wonej cebuli?
- Czytasz w moich myślach! - zawołała przez ramię,
kierujÄ…c siÄ™ do sypialni.
Otworzyła dwie walizki od Louisa Vuittona i zaczęła
układać w szafie ubrania. Zobaczyła, że Nick zostawił
jej mnóstwo wolnego miejsca. PomyÅ›laÅ‚a sobie, że to do­
brze o nim Å›wiadczy; pokazuje, że jest czÅ‚owiekiem tro­
skliwym, dbajÄ…cym nie tylko o wÅ‚asnÄ… wygodÄ™, potra­
fiącym się dzielić. Część ubrań Nicka wisiała, część leżała
starannie złożona. To też przemawia na jego korzyść.
108
DziÄ™ki Bogu, że nie jest niechlujem. Nie znosiÅ‚a baÅ‚a­
ganiarzy i abnegatów.
TrochÄ™ poniewczasie uÅ›wiadomiÅ‚a sobie, że tak nie­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl