[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ła. I jeszcze raz. Za każdym razem jej ucieczki trwały
dłużej. A gdy wracała, zachowywała się jeszcze gorzej,
była coraz bardziej nieznośna. Okradała mamę i mnie. Nie
wiem, na co wydawaÅ‚a te pieniÄ…dze. Gdy ostatni raz uciek­
ła, właśnie zrobiłam dyplom z medycyny i miałam już
wÅ‚asne mieszkanie. Mama traciÅ‚a zdrowie, a Renee wy­
korzystywała ją bez litości, żądała pieniędzy, wyrabiała
w niej poczucie winy, by wycisnąć z niej wszystko, co
tylko się dało. W końcu położyłam temu kres. Zajęłam się
finansami mamy, zmuszajÄ…c przez to Renee, by przycho­
dziła do mnie, kiedy czegoś chciała. Och, jak mnie za to
nienawidziÅ‚a! Wreszcie powiedziaÅ‚a nam obu, mamie i in­
nie, że dla niej przestałyśmy istnieć.
W następnych latach kontaktowała się ze mną od czasu
do czasu, na ogół wtedy, gdy popadała w kłopoty i chciała,
bym ją z nich wyciągnęła. Nigdy więcej nie poszła do
mamy. Nigdy nawet nie zadzwoniÅ‚a. Ostatnim razem wi­
działam ją na pogrzebie mamy. Chciałam ją znienawidzić.
Nie tyle za to, co zrobiła mnie, lecz za cały ból, jakiego
przyczyniÅ‚a mamie. - Elizabeth odchyliÅ‚a gÅ‚owÄ™ i spojrza­
ła na Woodrowa. Oczy miała pełne łez. - Ale nie mogłam.
Mimo wszystko nadal ją kochałam.
105
- Jesteś pewna, że możesz zostać sama?
Wzruszona troską Woodrowa, Elizabeth pogłaskała go
po policzku. Przykrył jej rękę swoją.
- Możesz wybrać się ze mną. Jadę do miasta po paszę.
Nie będę tam długo.
Pokręciła głową.
- DziÄ™kujÄ™, ale naprawdÄ™ muszÄ™ zadzwonić do gabine­
tu i sprawdzić, czy nikt mi się nie nagrał. Nie robiłam tego,
odkÄ…d tu jestem.
Woodrow wÅ‚ożyÅ‚ kapelusz i podszedÅ‚ do drzwi, ale je­
szcze się zatrzymał.
- Jesteś pewna, że nic ci się nie stanie?
Przewróciła oczami.
- Całkowicie. A teraz czy mógłbyś już sobie iść?
- ZadzwoÅ„, jeÅ›li bÄ™dziesz mnie potrzebowaÅ‚a -powie­
dział.
- Woodrow!-jęknęła.
- No, już dobrze - mruknął i wyszedł.
KrÄ™cÄ…c gÅ‚owÄ…, Elizabeth poszÅ‚a do sypialni, gdzie zo­
stawiła telefon.
Już od dobrej chwili słuchała informacji ze swojej
poczty głosowej, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Przez
chwilÄ™ siÄ™ wahaÅ‚a, czy otworzyć, ale zaraz wyÅ‚Ä…czyÅ‚a te­
lefon i pospieszyła do drzwi.
Na progu stała Maggie.
Elizabeth kusiÅ‚o, by zatrzasnąć jej drzwi przed no­
sem. Maggie byÅ‚a dla niej od poczÄ…tku wyjÄ…tkowo niemi­
ła, więc nie czuła się w obowiązku okazywać jej grzecz-
106
ność. Ale w jej naturze nie leżało chamstwo. Spytała więc
zimno:
- Co mogę dla ciebie zrobić?
Maggie spojrzała ponad ramieniem Elizabeth w głąb
domu.
- Jest Woodrow?
- Nie. Pojechał do miasta po paszę. Przekazać mu coś,
jak wróci?
- Właściwie to przyjechałam do ciebie.
Elizabeth ze zdumieniem przyjrzała się Maggie. Teraz
zauważyÅ‚a czerwone plamy na jej policzkach, zaczerwie­
nione oczy. Musiała niedawno płakać. Chociaż serce jej
trochę zmiękło, spytała ostro:
- Po co?
Maggie opuściła wzrok.
- Wiem, że nie odnosiłam się do ciebie przyjaznie.
Bardzo ciÄ™ za to przepraszam. I przepraszam za to, co
powiedziałam. O Star, że nie chciała, byś zaopiekowała
się jej córką.
- RzeczywiÅ›cie, nie byÅ‚aÅ› do mnie nastawiona przyja­
cielsko - przyznaÅ‚a szorstko Elizabeth, a potem ze znuże­
niem westchnęła. - Ale miałaś rację. Wątpię, by Star -jak
ją nazywasz - chciała, żebym to ja wychowywała jej
córkę.
Maggie zatkała.
- Tak kocham to maleństwo - wyszeptała przez łzy.
- Nie mogę znieść myśli, że mogłabym ją stracić.
Aagodniejsza, opiekuńcza strona charakteru Elizabeth
107
nakazywała, by pocieszyć tę kobietę, ukoić jej lęki. Ale
zdrowy rozsądek podszepnął jej, że nie byłoby to uczciwe.
Przecież jeszcze nie zdecydowała, jak powinna postąpić
w sprawie dziecka swojej siostry.
- Nie wÄ…tpiÄ™ w twoje uczucia dla mojej siostrzenicy
- powiedziała, obchodząc temat. -I jestem ci wdzięczna
za opiekę, jaką ją otoczyłaś.
Maggie znów załkała, po policzkach popłynęły jej łzy.
- Nie wiem, co zaszło między tobą a Star. Nigdy nie
mówiła o swojej rodzinie. Ale znając ją, myślę, że wina
leżała głównie po jej stronie.
Elizabeth uśmiechnęła się ze smutkiem.
- To miło, że tak mówisz, ale ja też popełniłam wiele
błędów. - Ciężko westchnęła. - Tak bardzo żałuję, że Re-
nee umarła, zanim zdążyłyśmy się pogodzić.
Maggie przetarÅ‚a oczy rÄ™kawem, a potem machnęła rÄ™­
kÄ… w kierunku swojego samochodu.
- Mam tu trochę jej rzeczy. Zapakowałyśmy je razem
z Dixie, gdy porządkowałyśmy jej mieszkanie. Przyszło
mi do głowy, że chciałabyś je mieć.
PrzyciskajÄ…c rÄ™kÄ™ do serca, Elizabeth pomyÅ›laÅ‚a ze stra­
chem o przekopywaniu siÄ™ przez rzeczy po zmarÅ‚ej sio­
strze. Niepewna, jakie tajemnice z przeszÅ‚oÅ›ci Renee wyj­
dą na jaw, wzięła drżący oddech.
- Tak, bardzo bym chciała... Pomogę ci to przynieść.
Od razu się przekonała, że nie było tego wiele. Szybko
wniosły wszystko do domu.
- No, chyba już pojadę - powiedziała Maggie.
108
Elizabeth chwyciła ją za rękę.
- Nie mogłabyś zostać, gdy będę to przeglądała?
Wiem, że to tchórzostwo, ale na myśl, że mam obejrzeć
rzeczy Renee... - Zawstydzona, opuÅ›ciÅ‚a gÅ‚owÄ™. - Wola­
łabym nie być przy tym sama.
Maggie ze zrozumieniem uścisnęła rękę Elizabeth.
- Rozumiem cię. Kiedy Ash usiłował odnalezć rodzinę
Star, spytał mnie, czy może przejrzeć te rzeczy. Myślał,
że znajdzie siÄ™ tam jakaÅ› wskazówka. - WzruszyÅ‚a ramio­
nami. - Od samego patrzenia, jak w nich grzebie, robiło
mi się słabo.
Wdzięczna za towarzystwo, Elizabeth przyklękła przy
paczkach. Zawahała się, bojąc się tego, co w nich znajdzie.
- Chyba nie ma tu nic wartościowego - powiedziała
nerwowo.
Maggie zdjęła wieko z pierwszego pudła.
- Nie. Star... - Spojrzała na Elizabeth i uśmiechnęła
się przepraszająco. - To znaczy Renee... Nie zostawiła
wiele. - Pochyliła się i zajrzała do pudła. - Tu są buty
i trochę ubrań. Chyba nic z tego ci się nie przyda.
Elizabeth przysunęła się bliżej i wyciągnęła ozdobiony
cekinami gorset, wyglÄ…dajÄ…cy na kostium striptizerki.
Przysiadła na piętach i przyłożyła go do siebie.
- Och, Boże! - jęknęła. - Jak ona mogła nosić coś
takiego!
- Lubiła ubierać się wyzywająco - przyznała Maggie,
powstrzymując śmiech.
- O co ci chodzi? - spytała Elizabeth ze zdziwieniem.
109
Maggie nie wytrzymała i głośno się roześmiała.
- Przepraszam - wyjąkała, wskazując gorset. - Ale to
tak do ciebie nie pasuje.
- Twoim zdaniem taka stara panna jak ja nie oÅ›mieli­
łaby się włożyć czegoś tak podkreślającego figurę?
Maggie natychmiast spoważniała. Zdała sobie sprawę,
że uraziła Elizabeth.
- Nie o to mi chodziło. Ale dama taka jak ty i to...
- wskazała gorset - to takie... takie...
Elizabeth uniosÅ‚a gorset, przyglÄ…dajÄ…c mu siÄ™ krytycz­
nie.
- Tandetne?
Maggie przygryzła usta, by się nie roześmiać.
- Niezupełnie to chciałam powiedzieć, ale tak, masz
racjÄ™.
Elizabeth nadal z namysłem przyglądała się gorsetowi.
W końcu pokręciła głową.
- Nie, nie mogłabym - mruknęła.
- Czego byś nie mogła?
Elizabeth szybko zwinęła gorset i wepchnęła go z po­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl