[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i niezwykłe pomysły pojawiały się na początku tygodnia, a pod jego koniec już miały
moc oficjalnego prawa.
Jeden z protetyków wyjaśnił mu to.
 To sprawa genetyki, Andrew. Społeczeństwo na Ziemi skostniało w swej rutynie.
To jest społeczeństwo typu  wstajesz i robisz to i tamto . Zawsze tak samo, zawsze to
samo. A my, tutaj, żyjemy na skraju cywilizacji i codziennie, dosłownie każdego dnia,
coś ulepszamy, coś wynajdujemy. Od tego zależy wszystko. A dzieje się tak dlatego, że to
ludzie tacy jak my lecą w przestrzeń kosmiczną i zakładają nowe światy. Taki, który do
tego się nie nadaje, zostaje tam, na Ziemi. Kto ma się uwstecznić, to się uwsteczni. A ci,
co mają iść dalej, to pójdą. To sprawa genów. Przyszłość należy do przestrzeni kosmicz-
nych. Za jakiś czas Ziemia będzie już tylko bagnem ze stojącą cuchnącą breją. A w naj-
lepszym wypadku cichym, nic nie znaczącym w kosmosie zakątkiem.
 Naprawdę tak sądzisz?  zapytał Andrew.
 Tak. Naprawdę.
Andrew zaczął się zastanawiać, co się z nim stanie, gdy będzie żył przez całe dziesię-
ciolecia i stulecia, jeśli prawdą jest to, co usłyszał. Pierwszą odpowiedzią, którą znalazł,
152
było to, że nie stanowi to dla niego różnicy, czy Ziemia będzie takim cichym uwstecz-
nionym zakątkiem, czy też nie. Miał on teraz ciało do złudzenia przypominające ludz-
kie, a przecież było doskonalsze. Miał swoją pracę, w której odniósł tyle sukcesów. Po
prostu będzie żył tak, jak żył dotychczas. Bez względu na to, co się dzieje dookoła.
Pózniej jednak zaczął się zastanawiać nad pozostaniem na Księżycu, a nawet nad
dalszymi podróżami w przestrzeń. Na Ziemi był tylko Andrew-robotem, który zmuszo-
ny był do ciągłej walki w sądzie, gdy tylko chciał uzyskać jakieś przywileje, do których,
jak sądził, miał prawo z racji swojej inteligencji lub zasług. A tutaj...? A tutaj był kimś,
do kogo zwracano się  doktorze Martin . Tutaj mógł osiągnąć swój cel. Nikogo zdawa-
ło się to nie przerażać. Od pierwszej chwili pobytu na Księżycu miał wrażenie, że wręcz
proponują mu, aby uczynił ten krok i spróbował przekroczyć granicę dzielącą robota
od istoty ludzkiej.
To było bardzo kuszące.
W rzeczy samej, bardzo kuszące.
Miesiące mijały i zamieniały się w lata  upływał już trzeci rok jego pobytu na Księ-
życu. Andrew pozostał tu, pomagając tutejszym protetykom w adaptacji i udoskonala-
niu sprzętu i samych organów protetycznych.
Było to dla niego wielkim wyzwaniem. On sam nie miał żadnych kłopotów w związ-
ku z mniejszą grawitacją, ale ludzie, którzy mieli implantowane sztuczne organy  opra-
cowane na podstawie ziemskich norm  skarżyli się na wiele dolegliwości. Jednak An-
drew doskonale sobie radził i jeden problem za drugim odchodził w zapomnienie.
Czasami jednak Andrew tęsknił bardzo do swej posiadłości nad Pacyfikiem. Nie tyle
do samego wielkiego domu, lecz do piaszczystej plaży, sekwoi i dzikich urwisk. Lecz
wciąż nie decydował się na wyjazd. Minął czwarty rok pobytu na Księżycu, potem pią-
ty.
Pewnego dnia Andrew przebywał na powierzchni Księżyca i zobaczył Ziemię w ca-
łej swej krasie. Błyszczała jak drogocenny błękitny klejnot w czarnej koronie kosmosu.
Była odległa, lecz tak subtelnie piękna, że Andrew nie mógł oderwać wzroku. To mój
dom, pomyślał nagle. Zwiat ojczysty, kolebka ludzkości...
Andrew zapragnął wrócić. Wpierw uczucie to wydawało mu się nierealne. Robot nie
może tęsknić do domu. A potem przyszło zrozumienie. Jego zadanie na Księżycu dobie-
gło końca. Ale wciąż czekało na niego zadanie tam, na Ziemi.
Andrew zarezerwował sobie miejsce na lot pod koniec miesiąca. A potem odwołał
rezerwację i zamówił lot wcześniejszy.
Na Ziemi nic się nie zmieniło przez te pięć lat. Wydawała się taka cicha i spokojna
w porównaniu z tętniącym życiem Księżycem. Wydawała się tylko zielonym cichym
parkiem, w którym wiodła swe spokojne, niczym nie zakłócane życie zdecentralizowa-
na cywilizacja trzeciego tysiąclecia.
153
Pierwszą rzeczą, którą zrobił Andrew, była wizyta w kancelarii Feingold i Charney,
aby poinformować ich, że już wrócił.
Jeden z obecnych głównych udziałowców, Simon DeLong, pospieszył złożyć swe
uszanowanie. W czasach Paula Charneya DeLong był bardzo młodym urzędnikiem.
Obecnie jednak był doskonałym prawnikiem, a także kimś, komu nikt w kancelarii nie
śmiałby oponować. Był człowiekiem postawnym i barczystym. Włosy miał przystrzyżo-
ne na kształt tonsury, zgodnie z ostatnim krzykiem mody.
 Mówiono nam że wracasz, Andrew  powiedział DeLong z nutką niepewności
w głosie,  jako że on również nie zwracał się do niego  panie Martin .  Ale spodzie-
waliśmy się ciebie nie wcześniej, niż w przyszłym tygodniu.
 Spieszyło mi się  odparł krótko Andrew. Chciał od razu przejść do rzeczy.  Na
Księżycu, Simon, pracowałem w ekipie naukowców złożonej z dwudziestu ludzi. By-
łem ich przełożonym. Wydawałem polecenia i nikt nie kwestionował mojego autoryte-
tu. Wielu z nich mówiło do mnie  doktorze Martin i traktowano mnie z najwyższym
szacunkiem. Tamtejsze roboty traktowały mnie tak, jakbym był człowiekiem. Przez cały
czas pobytu na Księżycu czułem się w istocie jak człowiek.
DeLong milczał przez chwilę, a potem powiedział ostrożnie:
 Musiało to być dla ciebie niezwykłym doświadczeniem, Andrew.
 Owszem, było to niezwykłe. Ale całkiem miłe, Simon. Nawet bardzo miłe.
 Jestem tego pewien. To bardzo interesujące, Andrew. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl