[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zerunek ziejącego ogniem smoka, po czym wolno
przeniósł nogi ze stolika na kanapę, przekręcił się na
bok i zasnął kamiennym snem.
Tabitha zerknęła na wyciągniętą postać, następnie
podwinęła pod siebie nogi. Ogarnęła ją przerazliwa
senność. Skoro durny smok nie pozwoli mi się
kochać z Ronem, pomyślała, równie dobrze mogę
iść w Rona ślady. Tak, parę godzin snu się przyda.
Rano, trzezwa i wypoczęta, zastanowi się, co zrobić
z ognistym potworem, żeby jej nie prześladował
158 PRZYGODA NA KARAIBACH
swoją obecnością. Bo coś musi zrobić. Tak dłużej być
nie może. Tyle się w jej życiu zmieniło! Ona sama się
zmieniła! Nie pozwoli, żeby jakieś wredne zwierzę
dezorganizowało jej życie erotyczne.
Zapadając w sen, myślała o tym, jak trudno będzie
jej uwolnić się od smoka, który odcisnął na niej tak
silne piętno. Spala niespokojnie. Znił się jej człowiek
o srebrzystych oczach i hebanowej lasce, który raz po
raz przybierał postać legendarnej bestii.
Długo trwało, zanim uzmysłowiła sobie, że wale�
nie, które słyszy, to nie sen, lecz rzeczywistość. Ktoś
dobija się do drzwi. Przez kilka sekund leżała bez
ruchu, niezadowolona, że słońce wdziera się przez
szpary w zasłonach i że łomot nie ustaje.
Jedno i drugie potwornie ją drażniło.
- Boże... - jęknęła. Głowa pękała jej z bólu.
- Przestań! Idz stąd! - zawołała głosem niewiele
donośniejszym od szeptu, więc ktokolwiek był za
drzwiami, niczego nie usłyszał.
Walenie rozległo się ponownie i brzmiało jeszcze
bardziej natarczywie.
-- Do jasnej cholery...
Zdobywając się na nadludzki wysiłek, Tabitha
przewróciła się na bok i o mało nie runęła na podłogę.
W tym samym momencie z kanapy naprzeciwko
doleciało ją głośne chrapnięcie. Zaskoczona, zmusiła
się do otwarcia oczu. Widok śpiącego Rona Adamsa
wprawił ją w zdumienie. Skąd on się tu wziął? O ósmej
Jayne Ann Krentz
159
rano nie była jednak w stanie jasno myśleć. Wpatrując
się w śpiącą twarz, usłyszała kolejne chrapnięcie.
Powoli, zamroczona snem, opuściła nogi i usiadła
na kanapie. Przycisnąwszy ręce do skroni, rozejrzała
się dookoła. I nagle odzyskała pamięć. Salon przypo�
minał pobojowisko. Puste szklanki walały się po
stolikach i podłodze. Wszędzie stały cuchnące popiel�
niczki wypełnione po brzegi niedopałkami. Na środku
pokoju leżało przewrócone krzesło. Kwiaty w wazo�
nach zdążyły zwiędnąć. Najwyrazniej ktoś wylał wo�
dę. Tak, w rogu pokoju zobaczyła na podłodze wielką
kałużę.
Z trudem dzwignęła się na nogi. Psiakość, szkoda,
że wczoraj trochę nie posprzątała. Przynajmniej mog�
łaby iść normalnie, a nie zygzakiem, uważając, by nie
wdepnąć w tekturowy talerzyk z nadgryzioną kanapką
czy resztką sałatki. Zapełnione do połowy butelki
wina zajmowały wszystkie półki w barku. Przytulny,
wymuskany salon zamienił się w melinę.
Jakby tego było mało, obok na kanapie chrapał
czarnowłosy mężczyzna. Mijając śpiącą postać, Tabi-
tha pokręciła smętnie głową. Na podłodze między
dwoma kanapami leżał dywan z ognistym smokiem.
Od powrotu z rejsu ma na pieńku ze smokami, ale
akurat temu na dywanie wiele zawdzięcza. Gdyby nie
on, pewnie uwiodłaby Rona. Na szczęście zapatrzyła
się w smoka i rozmowa o zwyczajach erotycznych
zwierząt urwała się w odpowiednim momencie.
Pukanie do drzwi powtórzyło się.
PRZYGODA NA KARAIBACH
160
- W porządku! Już idę! - zawołała, ale znów
głosem tak cichym i słabym, że intruz pewnie go nie
usłyszał.
Trudno, pomyślała. Cały wysiłek wkładała w utrzy�
manie równowagi. Nie miała siły się wydzierać.
Człapiąc przez salon, usiłowała obmyślić plan dzia�
łania. Najpierw pozbędzie się człowieka, który tak
strasznie hałasuje, a potem obudzi Rona i wyprawi go
do siostry. Następnie zrobi sobie długą, gorącą kąpiel.
Po kąpieli wypije ogromny kubek kawy. Dopiero
wtedy przystąpi do sprzątania. Czeka ją męczący,
pracowity dzień.
- Hej, ty za drzwiami! Przestań, cholera, łomotać!
- warknęła, naciskając klamkę. - Już otwieram, szyb�
ciej nie mogę! - Na widok człowieka stojącego na
werandzie wytrzeszczyła oczy. - O Boże! - jęknęła
zaskoczona. - To smok...
Devlin Colter opuścił hebanową laskę, która służy�
ła mu za kołatkę, i popatrzył w milczeniu na pół�
przytomną, potarganą postać w wymiętym ubraniu.
Na jego twarzy zdumienie mieszało się z dezaprobatą.
- Psiakrew, Tabi, co się z tobą dzieje?
Uświadomiwszy sobie, że stoi w progu z głupią
miną, Tabitha usiłowała wziąć się w garść.
- Dev, co ty tu robisz? - spytała cicho.
- To chyba oczywiste. Przyjechałem do ciebie.
Ale... Tabi, na miłość boską, co się stało? Wyglądasz
koszmarnie. - Marszcząc czoło, omiótł posępnym
spojrzeniem jej twarz oraz pogniecioną sukienkę.
Jayne Ann Krentz 161
- Czuję się tak, jakby mnie stratowało stado bazy�
liszków - odparła słabym głosem.
Może wciąż śnię, przemknęło jej przez myśl. Może
wciąż leżę na kanapie, a to wszystko jest po prostu
dziwnym snem? Ostrożnie wyciągnęła przed siebie
rękę i pogładziła niebieską koszulę, którą Devlin miał
na sobie.
- Nie jesteś złudą? To naprawdę ty? - spytała
niepewnie.
Mars na czole mężczyzny pogłębił się. Po chwili,
uznając, że rozmowa prowadzona w drzwiach nie ma
sensu, Devlin odsunął Tabithę na bok i wszedł do
środka. Zamknąwszy za sobą drzwi, skierował się
w głąb domu.
- Rany boskie! - Przystanąwszy w progu, omiótł
wzrokiem salon, który wyglądał jak po przejściu
tornada. - Coś ty tu wyprawiała? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl