[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ramach strategii zalotów. Zrobił jednak coś, o co by go nigdy nie podejrzewała. Dotrzymał
zobowiązania. Udało mu się wpłynąć na Vincenta, by uczynił to samo. Jessie musiała przyznać, że
nikt poza Hatchem nie zdołałby zmusić jej ojca do zmiany planów. Chyba nie sądzisz - szepnęła w
ciemność - że możesz tu przyjść w każdej chwili i wlezć mi do łóżka? - Gdzieżbym śmiał? - odparł
Hatch, nie otwierając oczu.
Obudził się następnego ranka i wciągnął w nozdrza kobiecy zapach białych prześcieradeł, po czym
wypuścił powietrze z miłą świadomością, że nareszcie udało mu się dotrzeć do łóżka Jessie. Uznał
ten fakt za kolejny punkt zwrotny w ich znajomości. Następne drobne zwycięstwo w tej małej wojnie,
jaką ze sobą toczyli. Wyciągnął rękę, by przytulić Jessie, ale łóżko było puste.
jęknął i otworzył oczy. Przez otwarte okiennice do pokoju sączyły się smugi światła, a z kuchni
dolatywał zapach świeżej kawy. Niepełne zwycięstwo. Przespał całą noc w łóżku Jessie i nawet się
z nią nie kochał. Za dużo pracy. Hatch odrzucił kołdrę i usiadł. Rozejrzał się po pokoju z dużym
zainteresowaniem i doznał miłego wrażenia, że wyczuwa w nim obecność dziewczyny. jej szlafrok
wciąż leżał na krześle.
Oszklone drzwi garderoby były otwarte i odsłaniały kolorowy szereg ubrań. Na podłodze szafy stała
bezładnie cała kolekcja butów: chodaków, adidasów, sandałków i szpilek. Wchodząc do łazienki,
Hatch pomyślał, że Jessie z całą pewnością nie należy do fanatyczek porządku. Ale on również nie
odznaczał się pedanterią.
Małe pomieszczenie wyłożone kafelkami było jeszcze zaparowane - Jessie zdążyła już wziąć
prysznic. Hatch otworzył rozsuwane drzwi kabiny i spojrzał na półeczkę przy baterii prysznicowej,
która uginała się od mydeł i butelek z szamponami. Nie zabrakło tam również szczotki z długą rączką
ani depilatora. W powietrzu unosił się świeży kwiatowy zapach.
Pod prysznicem czuł się jak intruz. Uświadomił sobie tym boleśniej swoją męskość, nie pasującą
zupełnie do tego kobiecego sanktuarium. Jednocześnie ogarnęła go duma posiadacza i wykrzywił usta
w lekkim uśmiechu. Doznał wrażenia, że wymarzona chwila wreszcie nadeszła.
Gdy wyłonił się z łazienki dwadzieścia minut pózniej, Jessie siedziała przy kuchennej ladzie i czytała
gazetę. Podniosła głowę, w jej oczach błysnął niepokój i potrąciła filiżankę z kawą. Kawa rozlała się
po ladzie. Hatch patrzył z zainteresowaniem, jak gorący płyn podpływa niebezpiecznie do krawędzi
blatu i zaczyna powoli skapywać na podłogę. Zanim Jessie zdążyła zareagować, Hatch złapał toczącą
się filiżankę i uchronił ją przed upadkiem.
- Może jeszcze? - spytał spokojnie i wziął do ręki dzbanek.
- Tak, proszę. - Jessie złożyła ostrożnie gazetę.
- Piszą coś ciekawego? - Usiadł naprzeciw niej i skrzywił się, upijając pierwszy łyk słabego naparu.
- Kolejny artykuł na temat niszczenia warstwy ozonowej przez trucicieli. -Jessie skrzywiła się. -
Chyba rozumiem, dlaczego ludzie garną się do sekty, której głównym celem jest ochrona środowiska.
Wizja katastrofy ekologicznej jest tak samo przerażająca jak możliwość wybuchu wojny nuklearnej.
Pamiętasz jeszcze czasy, kiedy ludzie budowali sobie schrony na podwórkach?
- Skoro już o tym mowa, to chyba jednak nie zamierzasz jechać na wyspę? -spytał Hatch bez
specjalnej nadziei na pozytywną odpowiedz.
- Wręcz przeciwnie. Jutro z samego rana zadzwonię do nich i ustalę szczegóły. - Spojrzała na niego
niespokojnie. - W dalszym ciągu chcesz mi towarzyszyć?
- A mam inny wybór?
- Oczywiście. Możesz mnie tam puścić samą.
- Wykluczone. Nawet nie wiadomo, w co się właściwie pakujesz. Nie pojedziesz sama. Koniec,
kropka.
- Ta wyprawa zajmie całe dwa dni - zauważyła. - Nie boisz się o interesy? Bez ciebie wszystko
może się zawalić.
- Myślisz, że nie wiem? Ale i tak nie zmienię zdania. Nawet nie próbuj mnie przekonać. - Ale co
będzie z firmą?
- Twój ojciec się nią zajmie. Dawał sobie radę sam przez trzydzieści lat, więc dwa dni nie robią tu
chyba specjalnej różnicy.
- Pewnie masz rację. - Zmarszczyła brwi. - Idziesz do biura? - Jest niedziela.
- Powinienem załatwić parę spraw, skoro wyjeżdżam.
- Rozumiem. Na pewno możesz wziąć wolne?
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo - powiedział, unosząc brwi.
Przygryzła wargę.
- Musimy o tym porozmawiać.
- O wycieczce na San Juan?
- Nie. O tobie. Tutaj. O ósmej rano w mojej kuchni. - Odetchnęła głęboko. - jeśli chcemy
kontynuować ten romans, trzeba ustalić pewne zasady.
- To nie jest romans. - Hatch wstał i odniósł filiżankę do zlewu.
- W takim razie jak mam rozumieć fakt, że przychodzisz tu o pierwszej w nocy i śpisz w moim łóżku?
- Przecież zamierzamy się pobrać. - Uniósł jej podbródek i pocałował ją mocno w usta, a potem
podszedł do szafy, gdzie zostawił marynarkę i teczkę.
- Zaczekaj! Nawet się nie waż stąd ruszyć! Najpierw musimy porozmawiać! Hatch, wracaj! Słuchaj,
przysięgam ci, że jeśli natychmiast nie wrócisz, to ... Cholera jasna!
Hatch zamknął delikatnie drzwi i wyszedł z mieszkania.
Vincent siedział u niego w biurze, co wcale go nie zdziwiło. Obaj pracowali w weekendy. Gdy
Hatch uchylił drzwi, by zasygnalizować swoją obecność, Benedict uniósł głowę znad papierów i
spojrzał na niego krzywo.
- Gdzie się podziewałeś, do diabła? - warknął. - Dzwonię do ciebie od wpół do ósmej. Chciałem się
dowiedzieć o Portland.
- Wszystko w porządku. Następnym razem szukaj mnie u Jessie.
Benedict zamrugał, ajego policzki przybrały niebezpiecznie szkarłatną barwę.
- Spędziłeś z nią noc? Sypiasz z moją córką?
- Powinieneś się do tego przyzwyczaić. Przecież mamy się pobrać.
- Lepiej ożeń się z nią natychmiast, bo poszukam dubeltówki! - Vincent zabębnił palcami o biurko. -
Rozumiem, że wszystko jest na dobrej drodze?
- Chciałbym tak myśleć. Dopóki pamiętam: wyjeżdżamy na parę dni do San Juan. Jessie chce
dowiedzieć się czegoś o tej zwariowanej sekcie. Zostaniesz sam na gospodarstwie. Nie wpakuj nas
w żadną kabałę.
- Chryste Panie! Jesteś przecież dyrektorem. Nie możesz ot tak, po prostu, zniknąć.
- W takim razie wolę nie być szefem, skoro nie przysługuje mi prawo do urlopu - warknął Hatch. -
Nie trać czasu na takie idiotyzmy.
- Chyba nie chcesz, żeby Jessie pojechała tam sama?
- Nie życzę sobie, żeby w ogóle zajmowała się tą sprawą.
- Ale ona nie zmieni zdania, więc zostanę jej gorylem.
- Widzę, że owinęła cię wokół palca. Nie wiem, czy będziesz dla niej dobrym mężem, jeśli nie masz
na nią żadnego wpływu. Hatch zacisnął palce na krawędzi drzwi.
- Nie wtrącaj się. Poza tym, na razie ja tu rządzę powiedział siląc się na uśmiech.
- Mogę w każdej chwili rozwiązać tę umowę.
- Nie zrobisz tego. Na razie nie masz powodów do narzekania. Aha. Słyszałem, że Elisabeth dostała
pierwszą nagrodę. Serdecznie ci gratuluję.
- Dziękuję. Odziedziczyła wszystkie zdolności po mnie.
Jessie siedziała na krześle obok lillian i patrzyła, jak matka przymierza po kolei dwanaście par [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl