[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Có\, w ka\dym razie dzwonię, \eby ci podziękować, \e byłaś taka wspaniała.
Powinnaś tak\e, pisała Gina, wiedzieć, \e myślę powa\nie o zrobieniu sobie tatua\u,
kiedy będę tam, u ciebie. Wiem. Wiem. Mama nie była specjalnie zachwycona ćwiekiem w ję-
zyku. Myślę jednak, \e nie ma powodu, \eby koniecznie zobaczyła ten tatua\, jeśli zrobię go
tam, gdzie zamierzam go zrobić. Wiesz, co mam na myśli! XXXOOO - G.
- Chciałem ci te\ powiedzieć, \e poniewa\ mój wujek zniknął, a tata jest... no, wiesz,
w szpitalu... Wygląda na to, \e przez jakiś czas będę musiał mieszkać u ciotki w San
Francisco. Więc nie będzie mnie przez parę tygodni. Albo przynajmniej do czasu, a\ tacie się
polepszy.
Uświadomiłam sobie, \e nie zobaczę Tada ju\ nigdy. Dla niego stanę się z czasem
niezbyt przyjemnym wspomnieniem tego, co się kiedyś stało. Dlaczego miałby tęsknić za
kimś, kto przypominałby mu ten bolesny okres, kiedy jego tata wyobra\ał sobie, \e jest hrabią
Dracula?
Zrobiło mi się trochę smutno, ale doskonale to rozumiałam.
PS Sprawdz to! Znalazłam to w sklepie z u\ywanymi rzeczami. Pamiętasz tę
zwariowaną wró\kę, do której kiedyś poszłyśmy? Tę, która nazwała cię - jak to było? Och,
wiem, mediatorką. Przewodniczką dusz? No, proszę bardzo! Piękne szaty. Powa\nie. Bardzo
stylowe.
W kopercie znalazłam zniszczoną kartę tarota. Pochodziła chyba z talii dla
początkujących, poniewa\ pod obrazkiem przedstawiającym starego człowieka z długą białą
brodą, z latarnią w ręku, wydrukowano wyjaśnienie.
Dziewiąty klucz, głosił podpis, Dziewiąta karta w tarocie. Pustelnik przeprowadza
dusze zmarłych obok złudnych ogni przy drodze, tak \eby mogły udać się od razu do wy\szego
świata.
Gina narysowała balon wychodzący z ust pustelnika, w którym umieściła słowa:
Cześć, jestem Suze, będę waszym duchowym przewodnikiem do innego świata. Dobra,
który z was, parszywych strachów, rąbnął mój błyszczyk do ust?
- Sue? - zapytał Tad z niepokojem. - Sue, jesteś tam?
- Tak - odparłam. - Jestem. Przykro mi, Tad. Będzie mi ciebie brakowało.
- Tak - powiedział Tad. - Mnie ciebie tak\e. Strasznie mi przykro, \e nie widziałaś, jak
gram.
- Tak. To prawdziwy pech.
Tad wymamrotał ostatnie do widzenia swoim jedwabistym zmysłowym głosem i
rozłączył się. Odło\yłam słuchawkę, uwa\ając, \eby nie spojrzeć w stronę Jesse'a.
- Więc - powiedział Jesse, nie wysilając się na jakieś tam przepraszam, \e
podsłuchiwałem - ty i Tad? Ju\ nie?
Popatrzyłam na niego wściekła.
- Nie twój interes - burknęłam. - Ale owszem, Tad, jak się okazuje, wyje\d\a do San
Francisco.
Jesse nie miał nawet na tyle przyzwoitości, \eby ukryć uśmiech.
Udając obojętność, podniosłam kartę, którą przysłała mi Gina. Zabawne, ale
wyglądała tak samo jak ta, którą ciocia Pru obracała w palcach, kiedy ją odwiedziliśmy. Czy
to przeze mnie? Czy to ja byłam przyczyną, \e tak właśnie było?
Ja z pewnością nie jestem świetna jako przewodnik dusz. No, bo proszę, jak paskudnie
namieszałam w sprawie mamy Profesora.
Z drugiej strony, w końcu doszłam do tego, co i jak. A przy okazji pomogłam
powstrzymać mordercę...
Mo\e jednak nie jestem taką beznadziejną mediatorką, jak mi się wydawało.
Siedziałam na łó\ku, zastanawiając się, co powinnam zrobić z kartą - przypiąć ją do
drzwi? Czy to nie sprowokuje zbyt wielu pytań? Przykleić ją w szafce? - kiedy ktoś zapukał
do drzwi.
- Proszę - zawołałam.
W otwartych drzwiach stanął Przyćmiony.
- Cześć - powiedział. - Kolacja gotowa. Tata mówi, \ebyś zeszła na d... Hej! - Na jego
buzi kretyna pojawił się uśmieszek złośliwej radości. - Czy to jest kot?
Zerknęłam na Szatana i przełknęłam ślinę.
- Eee... Tak. Ale słuchaj, Przyć... to jest, Brad. Proszę, nie mów swojemu...
- No to masz przechlapane.
Podziękowania dla Eleonory za skan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]