[ Pobierz całość w formacie PDF ]
urokiem. Wyglądał jak wyrzezbiony z marmuru posąg. Alabastrowa twarz o hebanowych włosach i
szmaragdowych oczach... Zupełnie jak trzynaście lat temu, kiedy bez walki uległa jego urokowi.
Zadrżała na samo wspomnienie żaru, jaki w niej niegdyś obudził.
To nie ma prawa się powtórzyć, pomyślała.
- Zmarzłaś. - Sam zdjął marynarkę i zarzucił jej na ramiona.
- Wracajmy.
Chwycił Meg za rękę i poprowadził w tę samą stronę, z której niedawno przyszli. Zachowywał się po
przyjacielsku, miło i poprawnie. Pieszczoty, które wprawiły ją w błogie drżenie, najwyrazniej nie
wywarły na nim większego wrażenia.
I chwała Bogu! Gdyby pragnął jej tak samo jak ona jego, już dawno leżeliby na trawie, całując się jak
opętani.
- Zaskoczyłeś mnie, kiedy wspomniałeś o rozstaniu z Alix
- zagaiła.
- Było, minęło. I w zupełności zgadzam się z tobą - raz wystarczy.
- Nie masz zamiaru ponownie się ożenić?
Dlaczego o to zapytała? Przecież już udzielił odpowiedzi.
- Nigdy! Ten, kto powiedział, że miłość jest ślepa, miał stuprocentową rację. Ale teraz będę
ostrożniejszy i dam nogę od każdej kobiety, która spróbuje mnie usidlić.
Meg cicho westchnęła. Dlaczego musiała zakochać się w facecie, będącym zdeklarowanym
przeciwnikiem poważnych związków? Wpadła jak śliwka w kompot!
- Pewnie jesteś zmęczona. Odwiezć cię do domu?
- Mógłbyś?
- Zapłacę tylko orkiestrze i ruszamy.
- Muszę jeszcze spakować ślubną suknię Dee - przypomniała sobie Meg.
- A co z Andym? - zainteresował się Sam.
- Zabrał się z Mirandą i Mikiem.
Kiedy zbliżali się do restauracji, Meg usłyszała, że grają Walca z Tennessee." Romantyczną,
nastrojową melodię. Zrobiło jej się smutno. Sam zatrzymał się i zajrzał jej w oczy.
- Może zatańczymy?
Poczuła na ciele gęsią skórkę. Znalezć się w jego ramionach? Zatańczyć przy tej melodii? Niczego nie
pragnęła równie gorąco!
- Nie, dziękuję. Zostań, jeśli chcesz. Wezmę taksówkę.
- O, nie. - Posłał jej lekki uśmiech. - Wracam za dziesięć minut.
Kiedy Sam zaparkował na podjezdzie przed domem Meg i wyjął kluczyk ze stacyjki, ogarnęła ich
cisza tak obezwładniająca, że aż nierzeczywista.
Wyjęli z bagażnika bukiecik oraz ogromne pudło ze ślubną suknią Dee i skierowali się w stronę domu.
Na stole w kuchni Meg zastała kartkę z nabazgranym pospiesznie liścikiem: Zpię u Mike'a. Do jutra.
Buzka. A."
- Jakiś problem? - zapytał Sam, ostrożnie stawiając pudło na podłodze.
- To od Andy'ego. Przenocuje u kolegi.
- A więc zostajesz zupełnie sama.
- Pierwszy raz od wielu lat. - Meg roześmiała się. - Napijesz się czegoś?
Może odmówi? Może się zgodzi? Ach, sama już nie wiedziała, czego chce.
- Chętnie.
- GorÄ…cej czekolady?
- Zwietny pomysł.
Sam poluzował swój czarny krawat, rozpiął kilka górnych guzików koszuli, po czym usiadł przy stole
i rozprostował nogi.
- Czy Dee wspominała, dokąd wybierają się w podróż poślubną? - zapytał, przeciągając się.
- Nie. A James coś mówił?
- Nie.
Gawędzili, popijając czekoladę. Meg zsunęła buty i poruszała z ulgą stopami.
- Rozmawiałem z Markiem. Nie musisz się martwić o swoją posadę. Przekonał mnie, że dasz sobie
radę jako moja zastępczyni.
- Wspaniała wiadomość... - Zawahała się. - Nie zawiodę cię. Obiecuję.
- Wcale w to nie wÄ…tpiÄ™.
- Kiedy przejmujesz pensjonat?
- Pierwszego pazdziernika. - Dopił ostatni łyk, wstał i umieścił kubek w zmywarce.
Podszedł do okna i przykleił nos do szyby.
- U sąsiadów ciągłe ciemno. Widocznie wesele się przeciągnęło.
- Elsa uwielbia tańczyć - potwierdziła Meg, zbliżając się do okna.
Sam odwrócił się nagle, nieświadom, że Meg stoi tuż za nim. Zderzyli się, omal tracąc równowagę.
Przytrzymał ją za ramiona i... już nie puścił.
- Musimy przestać tak na siebie wpadać. - Oczy mu błyszczały, kiedy powędrował wzrokiem ku jej
ustom.
Miał wielką ochotę ją pocałować. Wyglądała tak pociągająco. Jej różowe wargi rozchyliły się
zapraszająco. Przyciągnął ją bliżej. Nie broniła się.
Piersi Meg dotknęły jego torsu, a jej krągłe biodra otarły się o jego uda.
Musiała nie zdawać sobie sprawy, jak bardzo był podniecony, masując jej kark kilka godzin temu.
Poskromił pożądanie, gdyż wiedział, że Meg nie jest w najlepszym nastroju. Była zmęczona, a Sam
nie miał zamiaru wykorzystywać jej słabości.
Ale jeden niewinny całus nikomu jeszcze nie zaszkodził...
To miał być zwykły buziak na dobranoc. I na tym by stanęło, gdyby Sam w porę się opamiętał i nie
słuchał podszeptów rozbudzonych zmysłów. Był już jednak zbyt podniecony. Zanim zdążył
cokolwiek uczynić, Meg objęła go za szyję i pocałowała z tak dziką pasją, że natychmiast zapomniał o
resztkach zdrowego rozsądku. Odwzajemnił pocałunek z równą żarliwością. Kiedy oderwali się od
siebie, ich serca uderzały tym samym nieposkromionym rytmem.
Spojrzał w dół na rozpaloną twarz Meg. Na jej zamknięte oczy, nabrzmiałe usta... Zapatrzył się,
odurzony emanującym z niej seksapilem. Wyglądała tak młodo, tak... niewinnie.
W głowie kłębiły mu się szalone myśli. A jedna z nich, najdziwniejsza, oszołomiła go. Miał wrażenie,
że kiedyś, dawno temu, patrzył już na nią w ten sposób, obejmował ją, całował...
Niedorzeczność! To niemożliwe. Kiedy widział ją po raz ostatni, mogła mieć najwyżej czternaście lat.
Była dzieckiem. Tyczką. Wysoką dziewczynką z długimi włosami, która mieszkała naprzeciwko
Jamesa.
Potrząsnął głową, jakby próbował uwolnić się od absurdalnych myśli. Poczuł, że Meg zesztywniała.
Jej wielkie, błękitne oczy wpatrywały się w niego ze zdumieniem. Odsunął się odrobinę.
Uwolniła się z jego objęć, nieco chwiejnym krokiem podeszła do drzwi wejściowych i otworzyła je
wymownie.
- Już pózno. - Jej twarz przybrała pąsowy kolor. - Dzięki za podwiezienie i... za wszystko.
Przeczesał palcami włosy. Zaskoczenie i zakłopotanie odebrały mu na moment mowę. Odchrząknął.
- Nie ma sprawy. Zobaczymy się jutro na śniadaniu weselnym u Elsy?
- Jasne - odparła Meg niepewnie. - Przyjdę.
- Zaraz potem wyjeżdżam.
Mijając ją w drzwiach, zatrzymał się. Ogarnęła go tkliwa czułość, zniknęło gdzieś pożądanie. Tamto
dziwne wrażenie zabiło w nim całą namiętność.
- Dobranoc - rzucił. - Dasz sobie radę?
- Pewnie. - Pokiwała głową.
Postąpił kilka kroków i zniknął w mrokach nocy, skąd doleciał Meg jego głos:
- Słodkich snów!
ROZDZIAA SIÓDMY
Słodkie sny niestety nie chciały przyjść.
Przez całą noc Meg nie zmrużyła właściwie oka. Przekręcała się z boku na bok, mając przed oczami
obraz pobladłej twarzy Sama.
Zeszłego wieczoru najwyrazniej zle zrozumiała jego intencje. Chciał ją po prostu pocałować na
dobranoc, a ona odebrała to jako zachętę do czegoś więcej i rzuciła mu się na szyję.
J ak mógł podejrzewać, że uda jej się zasnąć, doświadczywszy takiego upokorzenia?
Wiedziała, że nie przespana noc odcisnęła na jej twarzy swoje piętno. Skoro jednak obiecała, że
wpadnie na śniadanie u Elsy, nie wypadało teraz wymówić się zwykłym zmęczeniem.
Idąc w stronę domu Carradine'ów, Meg starannie analizowała swoje uczucia. Musiała przyznać w
duchu, że nie rozumie samej siebie. Nie dość, że zakochała się w mężczyznie niechętnym małżeństwu,
to w dodatku ten sam facet kilkanaście lat temu zachował się wobec niej jak ostatni chłystek.
Bez wątpienia Sam Grainger był czarnym charakterem. A ona, jak pierwsza naiwna, nadal uważała go
za księcia z bajki. Zadurzyła się w nim niczym nastolatka, zakochała na zabój, zachorowała z miłości.
Zatrzymała się przed furtką do ogrodu Elsy. Tak. Nic dodać, nic ująć. Była chora z miłości. Objawy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]