[ Pobierz całość w formacie PDF ]
s
57
- Ja ciebie nie traktuję jakdziecko. Nie interesuje mnie po
prostu pan Smith. Ale chętnie popracuję nad techniką... od-
wracania twojej uwagi odrzeczynieważnych.
Odstawił ostrożniefiliżankę i przysunął się doCassie.
- Mówiąc poważnie - powiedział cicho - nie mamwtym
wielkiego doświadczenia.
-Nie?
- Nie - Patrzył na nią wzrokiempełnymczułości, wktó-
rymnie było śladu kpiny. - Ale jestemwielkimimprowiza-
torem- szepnął.
- Cudownie. - Cassie patrzyła jak zahipnotyzowana na
jego usta, marząc, żeby przestał wreszcie mówić i pocało-
wał ją.
Objęła rękami jegoszyję, wplątując palce wgęste włosy.
Dan nie czekał na dalszą zachętę. Przygarnął ją do siebie
gwałtownie, potemodsunął na chwilę, zmuszając żebyspo-
jrzała muwoczy. Zaczął ją całować. Nieporadniei zwilczym
głodem, po którymobiecywała sobie o wiele więcej niż po
najwymyślniejszychtechnikach.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
58
ROZDZIAA PITY
- Hej! Hej!
Danzatrzymał się przeddrzwiami swojegopokoju. Roze-
jrzał się dokładnie, alekorytarzbył pusty. Czyżbyduchznowu
próbował go nastraszyć?
- Hej! - Szept Stawał się głośniejszyi bardziej niecierpli-
wy.-Tutaj!
Danwestchnął z rezygnacją i pomyślał, żezdwojga złego
wolałby zobaczyć ducha kapitana. Wuchylonych drzwiach
na końcu korytarza połyskiwałyokrągłe niebieskie oczy, które
poznałbyna końcu świata. JustinSloan.
Poprzedniegodnia udałomusię uniknąć spotkania z Justi-
nemdzięki temu, żenieodstępował ani na krokCassie. Coraz
bardziej odpowiadała muta sytuacja. Zrozkoszą zapomniał-
byoJustinie, Harrymi wszystkichwojnachtego świata.
- Szybciej! - ponaglił go Justin. - Ktoś może nas zoba-
czyć.
Dan, mrucząc coś gniewnie pod nosem, wśliznął się do
pokoju Justina.
- Zastanawiałemsię, czy wogóle będziemy mieli szansę
pogadać - powiedział Justinz pretensją wgłosie.
- Notomów- odburknął Dan.
- Harrynaprawdę się martwi.
- Onzawszesię martwi. Taki już jest. Pewnienawłasnym
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
59
pogrzebie wyjdzie z trumny, żeby sprawdzić, czy wszystko
idzie zgodnie z planem.
- Coty? - spytał zdumionyJustin. - Nieobchodzi cię ani
trochę, że Buczekchce cię zabić?
Dan podszedł do okna i uchylił zasłonkę. Nikt nie szedł
wkierunku plaży, nikt z niej nie wracał. Widocznie Cassie
pomaga ciotce...
- Ciekawość mnie zżera, czy to poza, czy rzeczywiście
guzikcię towszystkoobchodzi. - Justinnie był zdecydowany,
czypowinienpodziwiać Dana, czywręcz odwrotnie.
- Przez tych kilka lat sporo ludzi próbowało mnie zabić.
Na dłuższą metę nieda siężyćwciągłymstrachu. Popewnym
czasiezaczyna cię topoprostumierzić. I nudzić.
- Nudzić? Jak ty możesz mówić o nudzie? Fakt, że dużo
więcej zrobiłeś, więcej widziałeś... Pewnie dlatego...
Rzeczywiście, myślał ponuro Dan, dużo więcej. Zwłaszcza
jeśli doliczyć dotychdoświadczeń codzienne koszmary nocne.
- Niemyślałeś nigdyotym, żebybyć prezenteremjakichś
wiadomości telewizyjnych i ukoronować wten sposób swoją
karierę? - spytał Justinz zazdrością wgłosie. - Ztwoimdo-
świadczeniem, kontaktami, mógłbyś przebierać wofertachjak
wulęgałkach.
- Jestemreporterem, a nie aktorem. Po co chciałeś się ze
mną spotkać? Mieliśmy udawać, że się nie znamy. Harry
powiedział, że będziesz miał na wszystkooko, ale z daleka.
- Tylko że tu się nic nie dzieje! Jesteśmyjedynymi ludzmi
wtej dziurze. Chociaż, nie powiem, ta dziewczyna, która
mnie przyjmowała wrecepcji, wydaje się interesująca. Prze-
zorny ubezpieczony! - Justin wyjął z kieszeni charakterys-
tyczne srebrne opakowanie i zaczął je przerzucać z ręki do
ręki.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
60
- Trzymaj się od niej z daleka! - Dan warknął z furią,
łapiąc wpowietrzu błyszczącyprzedmiot.
- Dobra! - Justin, zdumionyjegogwałtowną reakcją, pod-
niósł wgórę obieręce. -Niemasprawy, odszczekuję, copowie-
działem. Skądmiałemwiedzieć, żetozajętyrewir? Pomyślałem
sobietylko, żedzięki niej lepiej zniosę tę cholerną nudę.
- Przepraszam. - Dan wzruszył ramionami. -Przekony-
wałemHarry'ego, żeby cię tu nie przysyłał, ale znasz go
przecież równie dobrze jakja.
- Niestety- Justinspoważniał - tymrazemHarryma ra-
cję. Obiecałemmu, żebędęcię pilnował, więc będę, dojasnej
cholery, i niema oczymmówić! - Delikatnerysyjegotwarzy
stwardniały i przez ułamek sekundy wydał się Danowi kimś
zupełnie innym.
- Spokojnie - powiedział łagodniejszymgłosem. - Obie-
cuję, żeniebędęsię zapuszczał wciemnealejki. Aleprzysługa
za przysługę. Czymógłbyś zaspokoić moją ciekawość i wy-
tłumaczyć, dlaczegowybrałeś sobienazwiskoSmith?
- Proszę uprzejmie. - Justin uniósł dumnie brodę.-Otóż
dlatego, że Smith jest stereotypową ksywką z powieści kry-
minalnych. Chyba nikomu nie przyszłobydziś dogłowykryć
się za takimbanalnymnazwiskiem. Więc ja torobię.
Dan przyglądał mu się pełnymsceptycyzmu wzrokiem.
Wtym, co powiedział, było nawet trochę logiki. Choć ani
odrobinyzdrowegorozsądku. Dziwnyfacet, pomyślał, wsta-
jąc z krzesła.
- Dokądidziesz? - spytał Justin, wpatrując się wnotatnik,
któryDantrzymał podpachą.
- Na dół. Zobaczymy się pózniej. - Wyszedł pospiesznie,
bojącsię, żeJustin, znudów, spróbujegozatrzymać podbyle
pretekstem.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
61
Nie mógł się doczekać spotkania z Cassie. W pierwszej
chwili wydawało mu się, że wholu wejściowymnikogo nie
ma, ale kiedy zszedł na parter, usłyszał podniesiony głos,
którydochodził zza kontuaru recepcji.
Serce zaczęło bić mu mocniej, kiedy zobaczył uczesane
wkoński ogon, mieniące się wszystkimi odcieniami radego
brązu kręcone włosy. Niesforne kosmyki, które nie dały się
związać, okalałyszczupłą twarz Cassiepłomienną grzywką.
Nabrał głęboko powietrza, zakłopotany swoimpodniece-
niem. Resztki zdrowegorozsądku podpowiadałymu, że traci
głowę. Alę cowtymzłego? Nie był nastolatkiem, nie musiał
się obawiać, że pierwsza potężna fala miłości porwie gobez
reszty, odbierze rozum... Agdybynawet? Perspektywa ucie-
czki wmiłosneszaleństwowydała musię całkiempociągają-
ca. Niestety, nic nie wskazywało na to, żeby Cassie miała
ochotę oszaleć dla niego.
- Dzień dobry - powiedziała, onieśmielona jego wzro-
kiem. - Potrzebujesz czegoś?
Czuł ogromną pokusę powiedzenia jej, czego najbardziej
potrzebuje, ale nie starczyło mu odwagi.
- Twojej opinii.
- Zgłosiłeś się wnajwłaściwsze miejsce. - Uśmiechnęła
się czarująco. - Dysponuję całymbankiemopinii i wszystkie
są słuszne.
- No, tak... - pokiwał głową zudawaną powagą. - Odpo-
wiedz godna speca odreklamy.
- Tylko bez inwektyw. Zresztą reklama służy pożytecz-
nym celom. Kogo wynajmuje twoja firma? - Miała cichą
nadzieję, że uzyska choć jedną pewną informację, która po-
może rozwiać jej wątpliwości.
- Słucham?
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
62
- Twoje towarzystwo ubezpieczeniowe. Kto odpowiada
za ichreklamę?
- Niewiemi wcalemnietonieobchodzi. Jestemna urlo-
pie. Chciałbym, żebyś mi powiedziała szczerze, co myślisz
omoimartykule.
Musiała się poddać. Albo rzeczywiście nie wiedział, albo
nie chciał jej powiedzieć. Być może nie pracował wfirmie
ubezpieczeniowej. Tak czy inaczej, jeśli będzie nalegała, Dan
gotówzaszyć się na całe przedpołudnie wswoimpokoju.
Ategonie chciała.
Oparła się plecami o ścianę i jednymtchemprzeczytała
artykuł. Potemprzyglądała się Danowi wmilczeniu, niewie-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]