[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wytężył siły i ponownie dzwignął drzewko. Spike wepchnął pod nie wózek
i jakżeby inaczej okazało się, że stojak jest szerszy niż skrzynia wózka.
Mimo to Luter zdołał ułożyć choinkę w miarę stabilnie, po czym przyjrzał się jej
w zadumie.
Usiądz tam rozkazał, wskazując kawałek wolnego miejsca pod najniższą
gałęzią. I trzymaj, żeby nie spadła. Ja będę pchał.
Myśli pan, że się uda? spytał podejrzliwie Spike.
Ned Becker stał po drugiej stronie ulicy. Nagle zobaczył, że z okna Trogdonów
znika choinka. Pięć minut pózniej ta sama choinka ukazała się w drzwiach garażu,
razem z jakimś mężczyzną i młodym chłopakiem. Ned wytężył wzrok i rozpoznał
Lutra Kranka. Nie spuszczając go z oczu, wyjął telefon i zadzwonił do Walta
Scheela.
Walt? Mówi Ned.
Wesołych świąt, Ned.
Tobie też. Słuchaj, właśnie patrzę na dom Trogdonów i wygląda na to, że
Krank zwariował.
Jak to?
Kradnie im choinkę.
Tymczasem Luter i Spike dotarli już na podjazd, lekko nachylony w stronę
ulicy. Luter szedł za wózkiem, pozwalając mu toczyć się siłą rozpędu. Przerażony
80
Spike kurczowo ściskał drzewko.
Scheel wyjrzał przez drzwi i stwierdziwszy, że jest naocznym świadkiem kra-
dzieży, zadzwonił pod dziewięćset jedenaście.
Dziewięćset jedenaście, słucham powiedział dyspozytor.
Mówi Walt Scheel, czternaście osiemdziesiąt jeden Hamlock Street. Mamy
tu włamywaczy.
Gdzie?
Tutaj, pod czternaście osiemdziesiąt jeden. Właśnie ich obserwuję. Przy-
jeżdżajcie, tylko szybko.
Choinka Trogdonów zawędrowała już na drugą stronę ulicy, przed dom Bec-
kerów, z którego okien obserwował ją Ned, jego żona i teściowa. Lutrowi udało
się skręcić w prawo, szybko pociągnął wózek w stronę podjazdu.
Chciał przyspieszyć jeszcze bardziej, ruszyć biegiem, zanim ktoś ich zobaczy,
ale Spike ciągle powtarzał, żeby jechać wolniej. Luter bał się rozejrzeć i ani przez
chwilę nie wierzył, że nikt ich nie widzi. Byli już prawie na podjezdzie, gdy Spike
szepnął:
Gliny!
Luter odwrócił się gwałtownie. Policyjny radiowóz błyskając światłami na
szczęście bez wyjącej syreny przystanął na środku ulicy. Z radiowozu wysko-
czyło dwóch policjantów. Zrobili to tak szybko i gwałtownie, jakby prowadzili
akcję przeciwko terrorystom.
Brzuchaty Salino i młody Treen o byczym karku, ci sami, którzy chcieli wci-
snąć mu kalendarz za łapówkę dla Policyjnego Towarzystwa Dobroczynnego.
O, pan Krank rzucił z szyderczym uśmieszkiem Salino.
Dzień dobry.
Gdzie pan to wiezie? spytał Treen.
Do domu odparł Luter, wskazując swój dom. A byli już tak blisko. . .
Lepiej niech się pan wytłumaczy powiedział Salino.
Wes Trogdon pożyczył mi choinkę. Wyjechał godzinę temu i właśnie ją
przewozimy, ja i Spike.
Spike?
Luter spojrzał na wózek, a konkretnie na puste miejsce pod najniższą gałęzią
choinki, gdzie jeszcze przed chwilą siedział Spike. Tyle że teraz go tam nie było.
Ani tam, ani nigdzie.
Tak, to syn sąsiadów.
Walt Scheel siedział pięćdziesiąt metrów dalej i obserwował ich jak w teatrze.
Bev odpoczywała albo próbowała odpoczywać, ale Walt rechotał tak głośno, że
przyszła zobaczyć, co się stało.
Przystaw sobie krzesło, kochanie. Przyłapali Kranka na kradzieży choinki.
Beckerowie też mieli niezłą zabawę.
Doniesiono nam, że doszło do włamania powiedział Treen.
81
Nie było żadnego włamania. Kto do was dzwonił?
Niejaki pan Scheel. Czyj to wózek?
Nie wiem. Spike a.
Wózek też pan ukradł skonstatował Treen.
Niczego nie ukradłem.
Panie Krank, musi pan przyznać, że sprawa jest bardzo podejrzana
oznajmił Salino.
Owszem, w normalnych okolicznościach Luter powiedziałby, że co najmniej
niezwykła. Ale Blair była z każdą minutą coraz bliżej i nie zamierzał się teraz
wycofywać: nie miał na to czasu.
Bynajmniej odparł. Pożyczam od nich choinkę co roku.
Przesłuchamy pana na posterunku oznajmił Treen, odpinając od pasa
kajdanki.
Na widok srebrzystych kajdanek Walt Scheel spadł z krzesła. Beckerowie mie-
li trudności z oddychaniem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]