[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cudo.
Jeden z przybyłych handlarzy podszedł do Jednodniówki i z wdziękiem usiadł obok
niej. Był to mężczyzna o ciemnej karnacji i twarzy pokrytej bruzdami niczym skorupka
orzecha. Przeguby i dłonie miał całe w zgrubieniach i guzach, lecz uśmiech promien-
ny, a oczy bystre i lśniące. Pogodnie spoglądał z góry na zakłopotaną Jednodniówkę,
115
która zaraz odwróciła wzrok. Spojrzała na niego dopiero, gdy popatrzył w bok. Led-
wie mężczyzna ponownie zaczął ją obserwować, spuściła oczy. Potem zdjęła bransoletę
z błękitnego kamienia, znalezioną w starym kufrze, którą uznała za swoją własność.
Podała ją sąsiadowi, a ten ostrożnie ujął klejnot palcami o długich żółtawych pa-
znokciach.
Bardzo ładna powiedział, unosząc ozdobę ku światłu. Uśmiechnął się.
Czego chcesz w zamian? Co mam ci za to dać?
Nic odparła.
Mężczyzna uniósł brwi; spoglądał na nią zdziwiony i przerzucał bransoletę z ręki do
ręki; potem uśmiechnął się, bez słowa zapiął ją na swoim przegubie, potrząsnął nim lek-
ko, by wsunęła się między inne ozdoby, i wrócił do targów. Jednodniówka uśmiechnęła
się tajemniczo, chwyciła rąbek jego szaty i mocno trzymała w zaciśniętej dłoni.
Przez całe popołudnie kobiety i mężczyzni z Rejestru otwierali kuferki, wyciągając
z nich swoje dobra, a także ważyli chleb. Mieli ze sobą czwórdzbanki; każdą czwórkę
przechowywano w osobnej szkatułce. Czarne naczyńko zawierało różową substancję,
która sprawiła, że śniłem z Barwą Czerwieni; reszta miała inne przeznaczenie. W Reje-
116
strze nazywają je potomstwem medykamentów i strzegą zazdrośnie tajemnicy. Przy-
nieśli także instrumenty i osobliwe narzędzia z anielskiego metalu, który zwą stalą nie-
rdzewną. Mieli także skrzynki i słoje pełne wonnych ziół oraz suszonych przypraw,
dalej buraczany cukier i proszek na kocie pchły; linia Klamry dostała starocie do napra-
wy, ostre narzędzia i wykonane przez aniołów śruby z nakrętkami; linia Dłoni otrzymała
starożytne znaleziska, klucze, gwizdki oraz szklaną kulę z umieszczoną wewnątrz chatą,
na którą sypał śnieg.
Dostaliśmy te przedmioty za szklane misy oraz inne wyroby ze szkła, za okula-
ry w plastikowej oprawie, bibułkę dla palaczy, barwne plastry miodu, żółwie skorupy
wypolerowane tak, że udawały plastik, długie wstęgi przezroczystej taśmy pokrytej ob-
razkami, doskonałej na paski. My oferowaliśmy chleb w workach, dla kupców równie
cenny jak dla nas ich lekarstwa; targowano się w kilku pomieszczeniach wśród słodkiej
woni dymu, szmeru rozmów i świetlnych refleksów od ciemniejących z wolna żółtych
ścian. Wielu chciało ubić interes z przybyszami lub tylko popatrzeć na nich czy posłu-
chać opowieści; musiałem w końcu ustąpić miejsca, ale Jednodniówka nadal siedziała
obok śniadego mężczyzny, który nosił jej bransoletę.
117
Przybysze nocowali u linii Szeptu, po dwu lub trzech, w pomieszczeniach leżących
z dala od Zcieżki, na obrzeżach Małego Domostwa. Takie środki ostrożności obowiązy-
wały przed wiekami i choć już nie były potrzebne, nadal ich przestrzegano. Idąc szla-
kiem, słyszało się rozmowy albo zarazliwy śmiech. Nie zatrzymałem się na dłużej przy
żadnej z grup, nie miałem odwagi, chociaż nikt mnie nie odpędzał; snułem się w pobli-
żu, starając się usłyszeć, o czym mowa.
Nad ranem ocknąłem się z krzykiem, bo ujrzałem nagle przed sobą jakąś twarz. Po
chwili odkryłem, że jestem sam. Niczym lunatyk ruszyłem Zcieżką ku drzwiom linii
Klamry, jakbym został wezwany i w półśnie nie był w stanie oprzeć się wołaniu. Bie-
głem, mijając plamy błękitnawej poświaty wpadającej przez świetliki w suficie; wszy-
scy jeszcze spali. Gdy dopadłem wyjścia, dostrzegłem jakiś ruch; na Zcieżce pojawiły
się niewyrazne sylwetki. Znalazłem kryjówkę i z niej obserwowałem nadchodzących.
Przybysze z Rejestru doktor Boots zmierzali ku wyjściu, prowadzeni przez kobietę
z linii Szeptu. Niesione na plecach tobołki zniekształcały oglądane w półmroku sylwet-
ki. Gdy kupcy stanęli u drzwi jaśniejących błękitnawym światłem poranka, przewod-
118
niczka odeszła bez pożegnania. Wędrowcy poczekali chwilę na maruderów i gromadą
ruszyli do wyjścia; drobna postać nadbiegła Zcieżką i przyłączyła się do nich.
Wyszedłem z ukrycia i chwyciłem ramię Jednodniówki. Nie czułem zdziwienia,
mimo że do tej chwili nie podejrzewałem, na co się zanosi.
Stój rzuciłem.
Pozwól mi odejść odparła.
Dlaczego? Mów.
Nie.
Wrócisz?
Nie pytaj.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]