[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do czego, wszystko na mojej głowie zostało. A do tego mają mi potrącić z żołdu za tę beczkę, bo
Gisz się w niej zaklinował na dobre i trzeba było rozbijać obręcze...
- To mogłeś go w niej przyturlać na posterunek - poradził jakiś żartowniś i uwaga otoczenia
przełączyła się na barwną wyliczankę sposobów wyciągnięcia pechowego tchórza.
My tymczasem patrzyliśmy na siebie w oczekiwaniu.
- Rozmowa - przypomniał Rolar. - Niewymuszona dyskusja pomiędzy ludzmi w celu wymiany
lub pozyskania informacji. Z czym ma pani problemy, opiekunko?
- Jak mnie pan nazwał? - nie zrozumiałam.
Wampir skinął podbródkiem w kierunku podarowanego mi przez Lena amuletu, który wyglądał
spod rozpiętej z racji gorąca kurtki.
- Ma pani na sobie rear władcy Dogewy, a nie ma pojęcia, co on oznacza?
- To jest prezent na znak wdzięczności.
- Co też pani nie powie? - mruknął Rolar. - Wszystko rozumiem. Prezent! No tak, na swój sposób
jest to wspaniały prezent...
- O co panu chodzi? - Złapałam w garść dyndający na rzemyku kamyczek. Orsana nie wtrącała się
do rozmowy, ale również z ciekawością zerkała na niczym niewyróżniający się kawałek
awanturynu oprawiony w srebro. - Zaraz, moment, czyli to właśnie jest rear?! A co w nim takiego
specjalnego?
Wampir zachmurzył się, Zabębnił koniuszkami palców po blacie, ewidentnie nie potrafiąc
zrozumieć, czy go sprawdzam, czy sobie żartuję.
- Rear na szyi oznacza, że jest pani oficjalną zastępczynią Arr'akktura na wypadek... hm... jego
długotrwałej nieobecności. To pani chciała usłyszeć?
Chciałam usłyszeć prawdę i jeżeli tak właśnie wyglądała, to żaden wymysł nie mógł się z nią
równać.
- Czyli co, jesteś teraz władczynią Dogewy? - Orsanie nie udało się powstrzymać chichotu. - Ale
heca!
- Nie do końca... - wampir z trudem dobierał słowa, próbując wyjaśnić mi coś, co z jego punktu
widzenia pozostawało poza granicami ludzkiej wyobrazni. - Pani... y - y - y... nie jest władczynią
w dokładnym tego słowa znaczeniu, tylko wybranką... opiekunką...
- Opiekunką czego? Skarbca? Klejnotów koronnych? Ogniska domowego?
- Ciała - poważnie odparł wampir.
- Znaczy się trupa? - z niedowierzaniem zapytała Orsana. - Hm, trzeba powiedzieć, że nie jest to
coś wybitnie przystosowanego do przechowywania, chyba że w zamkniętym grobie... Czy się go
uprzednio balsamuje?
- Orsana! - przerwałam jej z oburzeniem. - To nie jest zabawne!
- Przepraszam. Zapomniałam, że on naprawdę nie żyje. - Orsana ze współczuciem, ale trochę zbyt
mocno poklepała mnie po ramieniu, budząc pewne podejrzenia co do skutków jedynego łyku
piwa.
Drewniany kufel w rękach Rolara skrzypnął i zmiął się, jak gdyby był zrobiony z kory, fala piwa
spłynęła po złocistej kolczudze.
- Co powiedziałaś?! - zapytał ochrypłym głosem biały jak płótno wampir.
- Kilka dni temu bohatersko zginął z ręki rozbójnika, niech spoczywa w spokoju - rzeczowo
wyjaśniła podchmielona najemniczka. - A przy okazji, gdzie mój kotlet? Miletta, ha - alo!
- Hej, Rolar... - Pomachałam dłonią przed szklistymi oczyma rozmówcy. - Orsano, przecież nie
można tak ni z gruszki... Trzeba było jakoś spokojniej i z taktem...
- Twoim zdaniem, powinnyśmy najpierw poprosić, żeby usiadł, uspokoił się, rozluznił, po czym
delikatnie i w jasnych barwach odmalować życie pozagrobowe i obiecać, że kiedyś tam wszyscy
trafimy , po czym doprowadzić do zawału durnymi aluzjami odnośnie nieszczęśnika, którego to
spotkało? - Najemniczka cynicznie wzruszyła ramionami. - Nienawidzę tych udawanych
rozpaczań nad mogiłami. Gdy dotrę do kresu drogi życiowej, poproszę, żeby mnie zakopać
możliwie głęboko, potem powiedzieć: Jak to dobrze, że nie ma jej z nami! i już można się
rozejść.
- Jeszcze chwila i właśnie tak to się skończy - obiecałam jej z pogróżką w glosie. - Rolarze, pan
nie dosłuchał do końca. Len rzeczywiście nie żyje, na własne oczy widziałam jego skostniałego
trupa z mieczem w piersi. Ale potem zamienił się we wcale żywego wilka, z jakiegoś powodu
napadł mnie i pogryzł, po czym zwiał. Wydaje mi się, że coś jest z nim bardzo nie tak, lecz nie
mam pojęcia, jak mu pomóc!
- Ale to przecież wszystko zmienia! - Rolar w jednej chwili doszedł do siebie, podnosząc się i
otrząsając z piwa oraz odłamków kufla. - W takim razie jeszcze nie wszystko stracone! Kiedy to
się stało?
- Sześć dni temu - podliczyłam po chwili wahania. A ma człowiek wrażenie, jakby to było sześć
godzin...
- Doskonale! Akurat zdąży pani do Arlissu i jeszcze zostanie dzień czy dwa zapasu.
Nie podzielałam jego optymizmu.
- Zapasu do czego? I co my tam będziemy robić?
- Zamykać krąg, oczywiście. - Wampir wyciągnął rękę po trzeci kufel, ale zdezorientowany moim
nic nierozumiejącym spojrzeniem nie trafił. - Co? Nie ma pani pojęcia, jak to się robi?!
- Ani jak, ani po co, ani co to w ogóle takiego jest!
- O bogowie! - Rolar schował twarz w dłoniach, próbując uspokoić się i pozbierać myśli. - To
pani nie żartuje? Len nic pani nie opowiedział? To jak się pani zgodziła na zostanie opiekunką?
- Przecież już panu mówiłam, że Len po prostu dał mi tę ozdóbkę w prezencie!
- W prezencie! Ozdóbkę! - Wampir chichotał tak głośno i nerwowo, że zaczęły się na nas skupiać
spojrzenia z sąsiednich stolików. - Może nasza władczyni ma rację i jemu rzeczywiście w głowie
się pomieszało?
- Czyli pan jest z Arlissu? - zdziwiłam się. - A mnie się wydawało, że skoro pan poznał rear
Lena...
- Reary wszystkich dwunastu dolin różnią się kształtem. A Dogewa ma jednego władcę. -
Rolarowi jednak udało się złapać kufel, z którego w zamyśleniu upił łyk, zastanowił się i
zdecydowanym tonem ogłosił: - Nie, moje panny, tak to my nigdzie nie zajdziemy. Proszę mi
opowiedzieć wszystko i od początku albo zanim zrozumiem, co się stało, będę siwiutki jak
gołąbek. I może przejdzmy na ty, dobrze?
Po chwili namysłu uznałam, że wampir niekoniecznie jest zainteresowany moim ciężkim
dzieciństwem i pełnymi trudów szkolnymi dniami.
- Ja i Len, czyli władca Dogewy, poznaliśmy się dwa i pół roku temu, gdy przyjechałam do doliny
z zadaniem szkolnym, żeby spróbować rozwikłać serię zagadkowych morderstw. Udało mi się
odnalezć i zniszczyć potwora i w podzięce dostałam od Lena ten amulet. Pół roku pózniej
spotkaliśmy się ponownie, po czym w towarzystwie pewnego znajomego trolla
[ Pobierz całość w formacie PDF ]