[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pomocą Marcii LaRue.
Gdy Libby wjechała na podjazd, Morris odpiął pas bezpieczeństwa i
odwrócił się do tylnych foteli, gdzie Marcia LaRue siedziała razem z
dziećmi.
- Na pewno Libby wyjaśniła wam, że dom jest już bezpieczny. -
powiedział.
- Tak, powiedziała. - odpowiedziała Marcia. - I jestem wam bardzo
wdzięczna. Wszyscy jesteśmy. - jej oczy, pomimo że czerwone od płaczu,
były spokojne.
- A co do innej sprawy, którą przedyskutowałyśmy. - powiedziała Libby. -
Quincey i ja zaczniemy od razu. Damy wam znać kiedy będzie po
wszystkim.
Morris rzucił Libby krótkie spojrzenie, ale pozostał cicho. Wyraznie,
starała się być dyskretne by nie przestraszyć dzieci jeszcze bardziej.
Gdy Marcia i dzieci wyszły z auta, frontowe drzwi domu otwarły się. Stał
tam Walter LaRue, jego uśmiech groził przepołowieniem twarzy na pół.
Dzieci podbiegły do niego, ale Marcia zatrzymała się po dwóch krokach i
odwróciła do auta. Libby i ona wpatrywały się w siebie przez przednie
okno kilka sekund. Morris nie był w stanie zinterpretować wyrazu twarzy
kobiety, ale widział jak Marcia LaRue pokiwała kilka razy i skierowała się
do domu, do jej rodziny, i jej życia.
Siedzieli w aucie, patrząc jak rodzina wchodzi do domu i zamyka za sobą
drzwi. Wtedy Libby powiedziała
- Jesteś głodny? Wyszło tak, że jeszcze nie jedliśmy lunchu.
- Ciągle trafiamy na wrogie kuchnie. - odpowiedział Morris. - pewnie,
mogę coś zjeść.
- W takim razie co powiesz na wczesny obiad? - Libby uruchomiła silnik i
zaczęła wyjeżdżać z podjazdu.
- Brzmi wspaniale. A gdy będziemy jedli, powiesz mi czego dowiedziałaś
się do Marcii, prawda?
- Absolutnie. To fascynująca historia, w raczej ponury sposób.
- Ro może podpowiedz, co?
Libby zatrzymała się na czerwonym świetle.
- Dobra. - powiedziała. - Pamiętasz Hatfieldów i McCoyów?
- Masz na myśli te dwie rodziny w - gdzie to było, Tennessee?
- Raczej Kentucky. Pózny wiek dziewiętnasty.
- Pewnie, słyszałem o nich. Mieli taki duży zatarg, tylko Bóg wie jak
długo trwał.
- Cóż, Marcia LaRue jest zamieszana w swój własny zatarg. Tylko ten trwa
od wieków.
* * * *
Libby Chastain przełknęła ostatni widelec wegetariańskiego chińskiego
dania i odsunęła talerz. Po łyku wody, kontynuowała
- Więc, od Salem, każdy potomek Bridget Warren był magicznie
atakowany przez potomków Sarah Carter. Tak powiedziała mi Marcia.
- A Marcia w to nie wierzy. - Quincey Morris nadal rozpracowywał swój
stekiem po Nowojorsku.
- W tech chwili - ani słowu. Twierdzi, że to cytuję 'przesądne bzdury'.
- Cóż, to wiek sceptycyzmu. - powiedział Morris. - Wielu ludzi nie wierzy
w nic co nie zmieści się pod mikroskop.
- Smutne, ale prawdziwe. A Marcia widocznie jest sceptyczną sceptyczką.
W collegu zajęła się Filozofią - logiczny pozytywizm, racjonalizm, i Bóg
wie co jeszcze. Wszystkie te systemy, które twierdzą, że istnieje tylko
świat materialny.
- Tak, wiele z tego działo się w Princeton gdy tam byłem.
- Ale to nie wpłynęło na ciebie?
- Z historią mojej rodziny? %7łartujesz sobie? Nie, mój tato naprowadził
mnie dużo wcześniej niż poszedłem do collegu. - Morris odsunął swój
talerz i sięgnął po menu z deserami leżący koło przypraw. Po przejrzeniu
go, spytał Libby.
- Zamawiasz deser?
- Nie, wezmę tylko kawę. Ale ty się nie krępuj.
Nie zerkając znad menu, Morris powiedział śmiertelnie poważnie.
- Pisze tu, że mają ciasto z masłem orzechowym. Z sosem czekoladowym.
Spojrzał w górę i zobaczył, że Libby patrzy na niego z krzywym
uśmiechem.
- Ty bękarcie. - powiedziała przyjaznie.
- To jest sprawa między mamą a tatą, a ich tu nie ma.
Kilka minut pózniej, gdy oboje zajadali ciasto z masłem orzechowym,
Morris powiedział.
- Zakładam, że Marcia LaRue porzuciła sceptycyzm w sprawach
dotyczących sił nadprzyrodzonych.
- Oh, pewnie. Gdy zaczęły się ataki, doszła do ich przyczyny. Ale wtedy
było już za pózno. Nie wiedziała nic o magii i nie wiedziała jak stworzyć
obronę.
- Wygląda na to, że matka łatwo porzuciła zwerbowanie Marcii na poczet
białych wiedzm.
Libby potrząsnęła głową.
- Nie, nie zrobiła tego, naprawdę. Marcia mówiła, że wspominała o tym od
czasu do czasu, raczej tylko ogólnie. Ale Marcia nie chciała z nią o tym
rozmawiać.
- Nadal, biorąc pod uwagę jaka była stawka, może delikatne podejście nie
było najlepszym sposobem.
- Wiem. Ale matka chyba zakładała, że ma jeszcze dużo czasu by
przekonać Marcię. Kobieta miała tylko 52 lata gdy umarła, Quincey.
Brwi Morrisa zmarszczyły się w zastanowieniu.
- To znaczy, że miała Marcię w wieku...
- Dwudziestu lat. Pytałam. Młodo, jak na dzisiejsze standardy, ale również
nie dziecięca panna młoda.
- Nie, chyba nie. Była w dobrym zdrowiu?
- Marcia mówi, że była, tak. Więc nie było nierozsądnie myśleć, że ma
jeszcze kilka lat by, co, przekonać córkę. - Libby nadziała na widelec
ostatni kawałek ciasta i włożyła go do ust, przeżuła o połknęła. - Wtedy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]