[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miał zapaloną latarkę. Jeżeli on nie zauważy Cliffa, to może profesor dostrzeże jego.
Dotarł do podnóża skał i zaczął płynąć w kie-
112
runku południowym. Z pewnością był tu wcześniej mężczyzna, którego szuka.
Natrafił na wielką grotę. Zaświecił do środka latarką i dostrzegł w głębi tunel. Przez minutę zastanawiał się, czy warto wchodzić
głębiej. W końcu zdecydował rozejrzeć się w środku. Właśnie w takim miejscu jak to mógł być profesor. Dziesięć do jednego,
że odkrył jakiś nieznany gatunek podwodnej rośliny i zapomniał o bożym świecie. Zawsze tak jest z...
Minąwszy pierwszy zakręt poczuł, że coś zbliża się w jego kierunku. Podniósł latarkę. Poszło łatwiej niż przypuszczał z
poszukiwaniem profesora.
Raptem uczucie ulgi zamieniło się w przerażenie. W mętnej wodzie zamajaczył kształt wielkiego kraba.
Rozdział dziesiąty
Cliff Davenport czuł, że potwór ciągle tam jest. Jakiś siódmy zmysł ostrzegał go, iż tamten tylko przycupnął przy jedynym
wyjściu z tego straszliwego miejsca. Czy jego przeczucia były trafne, przekona się za kilka sekund.
Trzymając się ściany, powoli sunął w kierunku tunelu. Musnął płetwą coś twardego i wiedział bez wątpliwości, iż jest to skorupa
kraba. Musiał zwalczyć w sobie panikę. Zgadując jego pozycję podniósł nogę, jak gdyby przechodził przez ogrodzenie.
Jeszcze raz lekko dotknął kleszcza i znalazł się po drugiej stronie. Dalej poruszał się powoli. Instynkt podpowiadał mu, ażeby
płynąć tak szybko, jak się tylko da w kierunku otwartego morza, ale obawiał się, aby jakikolwiek nagły ruch nie zwrócił uwagi
potwora. Oczywiście, kraby czuły się bezpieczne w tych pieczarach i nie przewidywały tego rodzaju ataku. Wszystkie spały.
Doszedł do zewnętrznej groty, kierując się cały czas wzdłuż ścian i rezygnując z używania latarki. Wiedział już, iż uniknął ataku
bestii, które zostały za nim, lecz zawsze istniała możliwość nat-
115
knięcia się na jakiegoś przypadkowego kraba, wracającego z przechadzki po dnie oceanu.
Powoli woda z zupełnie ciemnej zaczęła stawać się zielona. Stopniowo jaśniała coraz bardziej - w końcu - z wielką ulgą, Cliff
wynurzył się z grot.
Napięcie ostatnich trzydziestu minut (Cliffowi zdawało się, że minęła wieczność) sprawiło, że zbyt mało uwagi poświęcił tak
podstawowej sprawie, jak wydolność aparatu tlenowego. Oparł się o skałę, aby dojść do siebie i nagle zorientował się, że
kończy się tlen. To czym oddychał było teraz nieświeże i ciężkie. Wiedział już, że płynąc pod powierzchnią wody nie zdoła
powrócić do "Królowej Walii".
Szybko zaczął płynąć w górę. Powietrze było teraz najważniejszą sprawą. Jeśli się wynurzy przy skałach, będzie mógł
dopłynąć do łodzi i Pat.
Jeszcze nigdy z taką zachłannością nie łykał świeżego powietrza. Zatrzymał się w miejscu, utrzymując ciało na powierzchni
wody ruchami nóg. Chwytał w usta podmuchy zimnej bryzy. Nie mógł od razu otworzyć oczu, bo dokuczliwie świeciło słońce.
W końcu, gdy przyzwyczaił się do blasku, spojrzał w kierunku, gdzie powinna stać zacumowana ,, Królowa Walii". Nie było jej.
Nie było
116
też ślizgacza ani kanonierki. Na pustej zatoce tańczyło i migotało tylko słońce.
Stan Williams w porę dostrzegł kraba. Gdyby nie jego refleks, zostałby z pewnością zabity pierwszym uderzeniem wielkiego
kleszcza, który zadrasnął go tylko w ramię. Przerażony zawrócił i zaczął płynąć w przeciwnym kierunku.
Był zmuszony zostawić zapaloną lampkę nad maską. Bez niej wpadłby na ścianę na pierwszym zakręcie. Niestety,
wskazywała ona drogę także i jego prześladowcy. W odróżnieniu jednak od niego, płetwonurek mógł o wiele szybciej
pokonywać zakręty. Ciągle nie chciało mu się wierzyć, że krab zdolny jest poruszać się z taką prędkością. Uderzające raz po
raz szczypce chybiały o centymetry. Nie miał innego wyjścia, jak płynąć naprzód, i to tak szybko, jak tylko mógł. A gdy się
znajdzie na otwartym morzu... Aż trudno było o tym myśleć.
Przepłynął przez wielką grotę i zobaczył wyjście. Spróbował przyśpieszyć, ale czuł, że szybko traci siły. Nie śmiał spojrzeć w
tył. Wiedział zbyt dobrze, iż krab goni go cały czas i za chwilę może uzyskać przewagę.
Gdyby jeszcze wytrzymał do wyjścia, a następnie rzucił się w górę, miałby szansę. Poczuł, jak gumowa płetwa na jego lewej
stopie została
117
rozerwana na strzępy. On sam był jednak nietknięty.
Ratunek był tuż przed nim. Jeszcze jeden, ostatni wysiłek. Zrobił zwrot ku górze. To go zgubiło. Wielki krab zyskał na zmianie
kierunku następnych kilka stóp i, rzuciwszy się gwałtownie do przodu, dopadł swej ofiary. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl