[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uda mu się stąd wydostać. Usłyszał za sobą zbliżający się sze-
lest. Z przerażeniem zobaczył nadlatujący balon z wyłupiasty-
mi oczami. Więc jednak TO żyło! Zerwał się i skoczył do drzwi.
Naparł na nie całym ciałem, wypadł z impetem na korytarz.
Puls walił mu jak oszalały. Szum ciągle się zbliżał. Po omacku
rzucił się w kierunku schodów. Boleśnie uderzył się o drew-
nianą balustradę. Droga ucieczki! Musisz zbiec po schodach!
Potknął się i przewrócił. Uciekać! Nie może się zatrzymać!
Nagle uświadomił sobie, że wbiega schodami na górę zamiast
w dół.
102
Jajowaty potwór był coraz bliżej. Może wbiec do któregoś z
pokoi i zatrzasnąć za sobą drzwi? Nie. Tam może być jeszcze
coś gorszego. Pozostawała tylko droga w górę. Schody skrzy-
piały i pojękiwały pod jego ciężarem. Gdzieś trzasnęły drzwi.
Bał się nawet obejrzeć za siebie. Tuż obok słyszał szept:  Za-
czekaj, nie uciekaj, dogonię cię i tak!
Wreszcie czwarte piętro. Przystanął ciężko dysząc. Za-
mknął oczy i zatkał uszy rękami. Nie chciał słyszeć tego głosu i
widzieć malowanej twarzy potwora. Serce łomotało mu jak
oszalałe. Czuł krew pulsującą w policzkach. Uciekać, uciekać!
Ale dokąd?! Strych!
Pionowo ustawiona drabina prowadziła do kwadratowej
klapy w suficie. Zaczął się wspinać. Tutaj prześladowca już go
nie doścignie. Zatrzaśnie za sobą klapę i zaczeka na rodziców.
O Boże! Dlaczego ich jeszcze nie ma?
Jedną ręką trzymał się drabiny, drugą próbował otworzyć
klapę. Nie ustępowała. Drżącymi palcami odszukał zasuwę.
Wpełzł do połowy na strych. Dobiegły go ICH głosy, jęki i
płacz. Mężczyzna jęczał chrapliwie w niezrozumiałym języku.
 Chodz do nas, Tod. Już za pózno się cofnąć. ON chce mieć i
ciebie! Wiedział przecież, że ICH tu zastanie. To dusza które-
goś z nich ożywiła space-hoppera, żeby go tu zwabić. Zszedł
szczebel niżej i spojrzał w dół. U podnóża drabiny przykucnął
rozdęty gumowy potwór. Droga powrotna była odcięta.  Nie
dotrzymałeś obietnicy. Nie przekonałeś ojca, żeby odwiózł nas
z powrotem do Szwajcarii . Dopiero teraz dostrzegł kilkanaście
103
postaci w rogu strychu, głównie mężczyzni, kilka kobiet i dzie-
ci.  Chodz do nas, sprawdz na własnej skórze, co to znaczy być
w ciągłym zawieszeniu między życiem a śmiercią i wiecznie
znosić mękę ciała i duszy .
Przylgnął drżącym ciałem do drabiny. Zmierć osaczyła go z
dołu i z góry. Nie było ratunku, chociaż... Spojrzał jeszcze ni-
żej. Studnia klatki schodowej, otoczona spiralą drewnianej
poręczy, wiodła aż do parteru. To było inne wyjście. Nie było
czasu na przemyślenie tego kroku. Dłonie wypuściły szczebel.
Nogami odepchnął się od drabiny. Długa chwila lotu jak nur-
kowanie w basenie. Wyrywkowe obrazy z życia przelatywały
mu przed oczami z szybkością błyskawicy. Spadające ciało
obijało się o balustradę. Ułamki sekund ciągnęły się w nie-
skończoność. Zduszony krzyk wydarł mu się z piersi. Oszukał
ich wszystkich, wymknął im się na zawsze. Głuche uderzenie o
posadzkę. Miejsce bólu pomału zaczęły zastępować ciemność i
cisza.
Porucznik Kiernan dodał gazu zaraz po usłyszeniu rozkazu
przez radio. Uczynił to bynajmniej nie dlatego, że sprawa była
pilna. Chciał po prostu urozmaicić sobie monotonny patrol.
Praktycznie nie miał nic do roboty w swoim rewirze Long Is-
land. W sezonie zdarzały się alarmy o krążących w pobliżu
plaży rekinach. Zawsze okazywały się fałszywe. Jakaś idio-
tyczna firma naprodukowała plastikowych, pływających zaba-
wek w kształcie płetwy rekina. Unosiły się one na wodzie gna-
ne podmuchami wiatru i przypominały do złudzenia płetwy
104
rekinów. Mieszczuchy, moczące się w wodzie, wpadały w pa-
nikę, wyskakiwały z wrzaskiem na brzeg i kłębiły się tam jak
przerażone owce w stadzie. Poszukiwacze sensacji ustawiali
aparaty fotograficzne w nadziei zrobienia zdjęcia, które trafi
na pierwsze strony gazet. Kolejny głupi żartowniś śmiał się w
kułak w swoim grajdole.
Tym razem nie chodziło o rekina ani plastikowego, ani ży-
wego. Zabił się jakiś dzieciak w tym niedawno postawionym
domu. Pomyślał, że ten Pennant to musi być maniak. Jak ina-
czej wyjaśnić fakt, że ktoś kupuje starą, drewnianą chałupę i
wiezie ją przez ocean?
Była już jedenasta, kiedy Kiernan przyjechał do Domu
Kwiatów. Przez chwilę nie wyłączał silnika, pozwalając mu
narobić trochę hałasu. Chciał zasygnalizować gospodarzom
swoje przybycie. Pozostała mu niechęć do pukania lub dzwo-
nienia z czasów, gdy był domokrążnym sprzedawcą w Bro-
oklynie.
Przed domem stały jeszcze dwa samochody: Chevrolet
Pennanta i pontiac doktora Savage. Dobrze, że lekarz był na
miejscu. Pozostało mu tylko rutynowe spisanie raportu. Nie
będzie musiał oglądać żadnych widoków. Najbardziej nie zno-
sił wezwań do wypadków samochodowych. Pół biedy, kiedy
wszystkie ofiary były już martwe. Najgorsze było udzielanie
pierwszej pomocy zmasakrowanym ludziom uwięzionym w
zmiażdżonych szczątkach samochodów. Przypomniał sobie
pokrwawionego mężczyznę, klęczącego przy wraku samocho-
du. Trzymał on oderwaną głowę żony w ramionach. Kobieta
105
wyleciała przez przednią szybę przy gwałtownym zderzeniu i
kawałki jej ciała rozprysnęły się w promieniu kilku metrów.
Splunął z obrzydzenia. Wpadł mu kiedyś w ręce beznadziejny
horror. Rzecz była o facecie, który zjawiał się w miejscach
wypadków i zbierał do plastikowego worka poodrywane ludz-
kie członki, aby je pózniej zamarynować w piwnicy. Było to
żałośnie śmieszne. Facet, który to napisał, pewnie nigdy nie
widział prawdziwego wypadku. Narobiłby w gacie ze strachu i
wstrętu.
Wyszedł z samochodu, spoglądając w oświetlone okna par-
teru. Martwi ludzie nie byli grozni. W drzwiach stanął wysoki,
siwawy doktor Savage. Zlustrował go uważnie spoza okularów.
- Dobry wieczór, poruczniku - wpuścił go do środka. - Nie
ruszałem zwłok. Chłopak spadł z czwartego piętra. Wypadek.
Dzieciak był sam w domu.
Kiernan już stąd widział ciało: rozrzucone nogi, powykrę-
cane ręce, nienaturalnie odwrócona głowa z martwymi oczami
utkwionymi w sufit. Spojrzał w górę klatki schodowej. O Boże!
Jak to się mogło stać, że dzieciak spadł z takiej wysokości?
- Rozległe obrażenia - zawyrokował doktor.
Porucznik skinął głową. Raport policyjny będzie krótki.
- Muszę jeszcze porozmawiać z rodzicami - nie było to
przyjemne zadanie, ale należało do rutynowych czynności.
- Matka jest w sypialni. Musiałem jej dać środki uspoka-
jające. Obawiam się, że nie jest w najlepszym stanie do roz-
mów.
106
- Mimo wszystko muszę z nią porozmawiać.
- Pierwsze piętro. Drugie drzwi na lewo.
Porucznik wchodząc po schodach rozglądał się z zaintere- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl