[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dzięki, ale nie - zaoponowałam.
- Właśnie, że tak. - Zaśmiała się.
- No dobra, dobra, jakiś seksowny kostium w moim rozmiarze, o ile zdołam coś dla siebie
wyszukać na trzy dni przed Halloween.
- Pomogę ci. Na pewno coś znajdziemy.
Pomoże mi. Znajdziemy coś. To zabrzmiało złowrogo. Stres przedrandkowy. Chyba
byłam zdenerwowana. Kto? Ja? Ależ skąd!
83
13
Kwadrans po siedemnastej zadzwoniłam do Richarda.
- Cześć, Richard, mówi Anita Blake.
- Miło mi usłyszeć twój głos. - Miałam wrażenie, że uśmiecha się do mnie przez telefon.
Nieomal czułam, jak promienieje radością.
- Zapomniałam, że w sobotę po południu byłam umówiona na imprezę halloweenową.
Zaczynają jeszcze za dnia, abym mogła się pojawić, nie mogę nie przyjść.
- Rozumiem - stwierdził. Jego głos był ostrożnie neutralny, ale neutralnie wesoły.
- Czy chciałbyś wybrać się ze mną na tę imprezę? W nocy rzecz jasna pracuję, ale dzień
mielibyśmy dla siebie.
- A wyprawa speleologiczna?
- Przełożymy na kiedy indziej - odparłam.
- Dwie randki. To nie może być prawda.
- Nabijasz się ze mnie - mruknęłam.
- W życiu.
- To jak, chcesz pójść ze mną czy nie?
- Jeśli obiecasz, że w przyszłą sobotę wybierzemy się na wędrówkę po jaskiniach.
- Masz na to moje słowo - powiedziałam.
- Wobec tego umowa stoi. - Milczał przez chwilę. - Ale na tę imprezę nie będę się musiał
przebierać, prawda?
- Niestety, tak - odparłam.
Westchnął.
- Wycofujesz się?
- Nie, ale za takie upokorzenie przed obcymi będziesz mi winna nie jedną, ale dwie
randki.
Uśmiechnęłam się i ucieszyłam, że nie mógł tego zobaczyć. Byłam zbyt zadowolona.
- Niech będzie.
- Za kogo się przebierzesz? - zapytał.
- Jeszcze nie wiem. Mówiłam ci, że zupełnie zapomniałam o tej imprezie. Naprawdę tak
było.
- Hmm - mruknął. - Myślę, że dobór kostiumu sporo mówi o człowieku, prawda?
- Do Halloween tak blisko, że będziemy mieli szczęście, jeśli znajdziemy jakieś kostiumy,
które będą na nas pasować.
Roześmiał się.
- Możliwe, że mam asa w rękawie.
- Co takiego? Znowu się zaśmiał.
- Nie bądz taka podejrzliwa. Mam przyjaciela, który ma bzika na punkcie wojny
secesyjnej. On i jego żona szyją kostiumy z tamtej epoki.
- Dokładne kopie?
- Tak.
- Myślisz, że będą mieć coś w sam raz dla nas?
84
- Jaki nosisz rozmiar?
To było osobiste pytanie jak dla kogoś, kto nigdy mnie nawet nie pocałował.
- Siódemkę - odparłam.
- Sądziłem, że coś mniejszego.
- Mam za dużo w biuście na szóstkę, a sześć i pół nie robią.
- Za dużo w biuście, ho, ho!
- Przestań.
- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać - mruknął.
Rozległ się sygnał mojego pagóra.
- Cholerka!
- Co to za dzwięk?
- Mój pager - odparłam. Wcisnęłam guzik i odczytałam numer: to z policji. - Muszę
oddzwonić. Mogę zadzwonić do ciebie ponownie za parę minut, Richardzie?
- Będę czekał z zapartym tchem.
- Skrzywiłam się. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.
- Dzięki za radę. Zaczekam przy aparacie. Oddzwoń, gdy już uporasz się ze swoimi
(chlip!) obowiązkami.
- Przestań, Richardzie.
- Co ja takiego zrobiłem?
- Na razie, Richardzie. Do usłyszenia niebawem.
- Będę czekał - zapewnił.
- Pa. - Rozłączyłam się, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Te jego żarciki były żałosne,
a najgorsze jest to, że zwykle mnie śmieszyły. Cóż, widać coś jest nie tak z moim
poczuciem humoru.
Zadzwoniłam do Dolpha.
- Anita?
- Taa.
- Mamy kolejną ofiarę wampira. Wygląda tak samo jak pierwsza, z tym że jest to kobieta.
- Cholera - wycedziłam.
- Znalezliśmy ją w De Soto. Właśnie tam jesteśmy.
- To dalej na południe niż Arnold - stwierdziłam.
- No i co? - spytał.
- No i nic. Powiedz, jak tam dojechać - mruknęłam.
Powiedział.
- Dotarcie tam zajmie mi co najmniej godzinę - rzuciłam.
- Denatka nigdzie się nie wybiera, my zresztą też nie. - Wydawał się zniechęcony.
- Rozchmurz się, Dolph. Może mam pewien trop.
- Mów.
- Veronica Sims skojarzyła nazwisko Cala Ruperta. Opis się zgadza.
- Co ci wpadło do głowy, aby rozmawiać o tym z prywatnym detektywem? - spytał
podejrzliwym tonem.
- Trenujemy razem, a skoro to dzięki niej mamy pierwszy trop, na twoim miejscu
wykazałabym nieco więcej optymizmu. I odrobinę wdzięczności.
85
- Tak, tak. No jasne. Niech żyje sektor prywatny. A teraz mów.
- Cal Rupert był członkiem LPW, jeszcze jakieś dwa miesiące temu. Opis się zgadza.
- Zabójstwo z zemsty? - zapytał.
- Być może.
- Jakaś cząstka mnie ma nadzieję, że to jednak będzie trop. Mamy przynajmniej punkt
zaczepienia. Coś, od czego możemy zacząć.
Wydał z siebie ni to chichot, ni to parsknięcie.
- Powiem Zerbrowskiemu, że wpadłaś na trop. To na pewno mu się spodoba.
- Nie ma to jak dobra, metodyczna policyjna robota. Uczyłeś się tego, czytając komiksy o
Dicku Tracym? - spytałam.
- Jak na to wpadłaś, Sherlocku? - Byłam pewna, że uśmiechał się do telefonu. - Jeżeli
natrafisz na kolejne takie tropy, daj nam znać.
- Taa jest, sierżancie.
- Odpuść sobie ten sarkazm.
- Ależ proszę, zawsze oferuję wyłącznie świeży sarkazm, puszkowanego nie
prowadzimy.
Jęknął.
- Pofatyguj się do nas możliwie jak najszybciej, żebyśmy mogli wreszcie wrócić do domu.
- W słuchawce zapanowała cisza. Połączenie zostało przerwane.
Richard Zeeman odebrał przy drugim sygnale.
- Halo.
- To ja, Anita.
- Co się stało?
- Otrzymałam wiadomość od policji. Potrzebują mojej ekspertyzy.
- Nadnaturalna zbrodnia? - zapytał.
- Taa.
- Czy to coś groznego?
- Dla ofiary zabójstwa na pewno.
- Wiesz, że nie o to mi chodziło - odparował.
- To moja praca, Richardzie. Jeśli to ci nie pasuje, może nie powinniśmy się w ogóle
spotykać.
- Ejże, nie wycofuj się. Chciałem tylko wiedzieć, czy tobie nic nie grozi. - W jego głosie
pobrzmiewało oburzenie.
- No dobrze. Muszę już kończyć.
- A co z kostiumami? Mam dzwonić do przyjaciela?
- Jasne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]