[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zbliżyli się. Bielały końce poobłamywanych gałęzi: wśród drzew wyraznie zna-
czył się szlak, jakby przeszło tędy jakieś ogromne cielsko.
To musiało być coś bardzo wielkiego stwierdził Ted. Gałęzie są po-
obłamywane aż do wysokości trzech metrów!
Wzdłuż wydartego w gąszczu korytarza grunt był stratowany i zryty tak, że
nie sposób było dopatrzyć się jakichś pojedynczych tropów. Ted wyobraził sobie
zaraz stado ogromnych stworów wielkości słonia i pomyślał, że spotkanie z nimi
mogłoby przysporzyć wiele kłopotu. Czy miotacz stanowiłby dostateczną obronę?
Bo o użyciu aparatów lotnych nie było mowy: próba przebicia się przez dach
68
z gałęzi skończyłaby się najpewniej w sposób opłakany dla ich głów.
Har jednak nie podzielał widać tych obaw może pewien był skuteczności
broni, a może uspokajała go panująca dokoła cisza i bezruch. Przez chwilę zasta-
nawiał się jakby, czy nie podążyć śladem owego stada kolosów, ale nie zmienił
kierunku marszu.
Pasy plecaków zaczynały już dobrze ugniatać ich ramiona, gdy dotarli wresz-
cie do niewielkiej polanki. Było tu jasno i ciepło, grunt był suchy, porośnięty tylko
niskimi kępkami drobnych roślin. Har zarządził krótki odpoczynek. Nie zdejmu-
jąc plecaków, przysiedli, opierając się na nich. Ewa oglądała z bliska podobne
do mchów roślinki, Ted przez cały czas postoju rozglądał się bacznie po okalają-
cych polanę zaroślach. Har wyciągnął się wygodnie i wydawało się, że nic go nie
obchodzi całe otoczenie.
Gdyby nie maska, czułabym się tak, jak czują się chyba uczestnicy jakiejś
wyprawy na Ziemi powiedziała Ewa. Czy nie moglibyśmy zdjąć masek?
Przecież jest tu dość tlenu. . .
Ale poza tym mnóstwo drobnoustrojów, o których niewiele wiemy przy-
pomniał Ted. Pomijając jednak tę sprawę, można powiedzieć, że planeta jest
zupełnie niezle przygotowana dla potrzeb człowieka. Organizmy białkowe mają
dość wąsko ograniczony zakres potrzeb. Dziwne po prostu, że tutaj spotykamy
właśnie takie warunki. . .
Na pewno więc spotkamy tu struktury białkowe, pytanie tylko, jak wysoko
zorganizowane powiedziała Ewa.
Nie bójcie się Har uśmiechnął się z lekką ironią. Na pewno i c h
spotkamy!
Wypowiedział to z takim przekonaniem, że Ted mimo woli rozejrzał się wo-
koło.
Spójrzcie! Har wskazał na niebo.
Na tle bardzo jasnego błękitu czerniał maleńki punkcik.
Ewa chwyciła lornetę, lecz nawet przy jej pomocy niewiele mogła dostrzec.
Czyżby. . . ptak? spytała, patrząc z ukosa na Adlera.
Być może nawet skowronek! powiedział z powagą. Jeśli już wszystko
tu takie ziemskie .
Dziwi mnie ten spokój powiedział Ted. Na pozór nic się nie dzieje
na tej planecie. . .
A ty czego się spodziewałeś? uśmiechnął się Har. Myślałeś, że wpad-
niemy w sam środek kataklizmów, dzikich bestii i wrogich tubylców? Takie rze-
czy powstają w fantazji tych, którzy o nich piszą. Rzeczywistość obojętne,
w jakim miejscu Kosmosu jest zawsze znacznie mniej atrakcyjna. Trudno
oczekiwać od planety, której życie płynie od prawieków ustalonym trybem, by
na nasze przyjęcie demonstrowała wszystkie naraz swoje możliwości. Czas, jaki
przeznaczamy na jej pobieżne i wycinkowe badanie, jest tak mały w porówna-
69
niu z czasem trwania procesów zachodzących w jej wnętrzu i na powierzchni, że
właściwie możemy oglądać jedynie jakiś statyczny jej obraz, jakby jedną klatkę
filmu. . .
Ruszyli w dalszą drogę wypoczęci i pełni nowych sił. Teren podnosił się teraz
wyraznie i fałdował, polanki zdarzały się częściej.
Cicho! syknął nagle Ted, zatrzymując się.
Znieruchomieli nasłuchując. Od strony bliskiej polany dobiegał dziwny, jed-
nostajny dzwięk jakieś mamrotliwe uhu-uhu , niczym niskie buczenie trzmie-
la, lecz urozmaicone falowaniem wysokości tonu.
Zbliżyli się cicho do skraju polany. Na jej środku leżał spory kamień. Sponad
tego kamienia wystawało coś ciemnego, o zaokrąglonym konturze, poruszającego
się miarowo w rytmie szurania i monotonnej przyśpiewki.
Ted, który przepuścił Ewę do przodu i teraz posuwał się tuż za nią, wypro-
stował się o ułamek sekundy za wcześnie i zawadził plecakiem o nisko zwisający
konar. Słabe stuknięcie wystarczyło, by za kamieniem wszystko nagle ucichło. To
coś zapadło za krawędz skałki.
Znieruchomieli. Nagle w stronę lasu runął jakiś brunatny, wydłużony kształt
i nim ktokolwiek zdołał wycelować mikrokamerę umieszczoną na czołowej po-
wierzchni kasku zniknął wśród konarów.
Co to było? Czy zdołaliście coś zauważyć? zawołał Ted.
Niewiele mruknął Har.
Przeklęta gałąz, spłoszyłem go!
Nie martw się, i tak by uciekł.
Tak, ale może zdołalibyśmy go sfotografować. . . Mam nadzieję, że to tylko
jakieś zwierzę pocieszał się Ted.
Wydawało mi się, że biegł pochylony, lecz w pozycji dwunożnej zauwa-
żyła Ewa.
Widziałaś jego nogi? Skąd wiesz, że miał dwie?
Nie łap mnie za słowa. Wiesz, o co mi chodzi.
Har podszedł do skałki i okrążył ją ostrożnie. Gdy ukazał się po przeciwnej
stronie, w dłoni trzymał jakiś wydłużony przedmiot. Był to kawał odłamanej ga-
łęzi. Har oglądał go z dużym zainteresowaniem. Gdy się zbliżyli, podał kij Ewie.
To leżało tam, za kamieniem wyjaśnił. Obejrzyjcie to dokładnie.
Co to takiego? zastanawiał się Ted głośno.
Jak wykazały wstępne badania zaczął Har tonem naukowego komuni-
katu jest to kij. Wskazuje na to między innymi fakt, iż posiada dwa końce.
Ewa roześmiała się, lecz Ted zachował powagę.
Nie żartuj powiedział. Wyjaśnij lepiej, co cię tak zainteresowało
w tym kawałku gałęzi.
Zauważ, że ten kij jest obrobiony ostrym narzędziem, prawdopodobnie kra-
wędzią kamienia.
70
Ted obejrzał dokładniej koniec kija i teraz dopiero spostrzegł, że odarta z ze-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]