[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pochodnię zadrżała, po oszronionych ścianach zatańczyły złowieszcze cienie. Co to? Gra świateł?
Czy może ciało martwego gladiatora rzeczywiście poruszyło się pod derką?
Stróż pochylił się nad trupem.
Po mieście krążyły najróżniejsze legendy o ożywionych nieboszczykach, chodzących trupach i
wydostających się z mogił zmarłych, ale Kumarandż w nic takiego nie wierzył i często się z nich
śmiał -przecież pracował w takim miejscu, gdzie każdy bardzo szybko przekonywał się: jeśli nawet
zmarli umieją wracać na ten świat, to nie tu, nie w Vagaranie. Dlatego stróż bez wahania i lęku
zerwał swoją pałką derkę z głowy byłego gladiatora, spodziewając się zobaczyć pod nią wiercące
się tłuste szczury. Ale to, co zobaczył, było stokroć straszniejsze od dziesiątki gryzoni, zżerających
twarz nieboszczyka. Mózg staruszka zastygł w oszołomieniu, ale ciało zareagowało natychmiast - po
starych, pokrytych setkami łat spodniach Kumaran-dża pociekła gorąca strużka moczu.
- Eeeeee... - wydobyło się zposiniałych warg trupa, zimne powieki powoli się uniosły, odsłaniając
martwe oczy nieludzkiego pomarańczowego koloru. Czerwone zrenice wpatrzyły się w
znieruchomiałego staruszka, martwa ręka zgięła się w łokciu; palce były pozakrzywiane jak szpony
sępa.
- O Isztar - wyszeptał wstrząśnięty Kumarandż. - Co tu się...
Nie zdążył jednak dokończyć - usta zmarłego gladiatora rozciągnęły się w drapieżnym uśmiechu,
pojawiła się na nich czarna piana i sina ręka, która nieoczekiwanie wystrzeliła w górę z szybkością
atakującej kobry, schwyciła staruszka za gardło.
Kumarandż zabulgotał, pochodnia wypadła z jego słabnącej dłoni i cała ta scena pogrążyła się w
ciemnościach. Starzec czuł, jak jego gardło zgniatają silne, jakby wytoczone z metalu palce,
uzbrojone w ostre paznokcie, tak długie, że zamknęły się na pomarszczonej szyi jak obręcz. Więcej
już niczego nie czuł: zmartwychwstały gladiator złamał mu kark jednym ruchem. Potem gwałtownie
cofnął rękę.
Szyja nieszczęsnego stróża została w garści ożywionego trupa. Głowa straciła oparcie, oddzieliła się
od ciała i potoczyła w kąt, ciało z głuchym stukiem upadło na podłogę. Z rozerwanych arterii
chlusnęła krew, z sykiem spotkała się z płomieniem walającej się nieopodal pochodni i ugasiła ją.
Lodownię otulił szczelny, duszny całun czerni. Ale były gladiator nie potrzebował światła: dla niego
światłem była ciemność, w niej czuł się dużo pewniej i spokojniej.
114
Ten, którego niegdyś zwano Aminem, wstał ze swojego zimnego łoża i przeciągnął się. Czuł
niezwykły nawet dla niego przepływ sił. W martwym mózgu roiły się nowe, nie znane człowiekowi
myśli, zamilkłe serce przepełniały nowe uczucia, których nie sposób było wytłumaczyć językiem
ludzi. Szach Dżumal, jego pan i ojciec, poszedł w zapomnienie, teraz Amin miał nowych panów -
potężniejszych, choć na razie niewidzialnych, hojniej szych, mimo że oddalonych od niego na
niewyobrażalną odległość. I ci władcy rozkazywali mu działać. I on musi ich słuchać. Może ich
słuchać. Chce ich słuchać.
Amin podniósł głowę i zaryczał. Ryk ten omal nie zburzył ścian tego padołu śmierci. Słychać go było
pięć ulic dalej... niósł zapowiedz zguby wszystkiemu, co żyje na ziemi.
- Co to? - Minolia schwyciła Vellacha za rękę. - Słyszałeś? Chyba ktoś krzyczał...
- Być może - odpowiedział jej towarzysz. - Albo pies zawył. Nie rozpraszaj się, Minolio. Musimy
znalezć Hełm przed zmrokiem, a już się ściemnia, widzisz?
Rzeczywiście: słońce już dotykało krawędzi murów miasta i nad Vagaran napływały niebieskawe
cienie, nadając ulicom na pół realny wygląd starego fresku. Ludzi było coraz mniej, straganiarze
zwijali swój towar, kupcy zamykali sklepy, właściciele pijalni pomagali wyjść ostatnim gościom.
Miasto szykowało się do snu, aż do rana, gdy znowu otworzą się knajpy i stragany, ulice się zaludnią,
ożywią głosami przechodniów i krzykami zachwalaczy. Tak działo się zawsze, dzień po dniu, rok po [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim1chojnice.keep.pl