[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Naprawdę robi się zimno. Idzmy do środka, zanim będzie gorzej. Albo zacznie padać.
- Padać?
James wskazał w górę. Powoli podążyłam wzrokiem za jego palcem. Rzeczywiście niebo
niespodziewanie ozdobiło kilka ciemnych chmur.
- Och, szlag by to przeklęłam, krzywiąc się na ich widok. Nie dotrzemy żywi do
środka.
James parsknął. O czym gadasz? Szkoła jest tuż obok. Przez jakiś czas nie zacznie
jeszcze padać. Nic nam nie będzie.
Westchnęłam, kręcąc głową. Jak mało ten biedny chłopak wiedział.
- Mam dla ciebie jedno słowo, Jamesie Potterze& karma.
- Karma? spytał James.
- Tak, karma odpowiedziałam. Mianowicie moja. Moja beznadziejna, okropna,
naprawdę zła karma, która cieszy się takimi momentami. Więc uwierz mi, będzie padać.
Będzie padać i będzie padać mocno, a przy moim szczęściu pewnie dostanę zapalenia płuc i
umrę.
James wyglądał jakby miał się zaśmiać z mojego pozornie naciąganego wyjaśnienia, ale
gdy skończyłam pośpieszne przewidywanie, w tym dokładnym momencie musiało nastąpić
niedaleko uderzenie grzmotu, a zaraz po tym początki tego, co wyglądało na straszną ulewę.
James rozdziawił szeroko usta.
Głupi chłopak.
Nawet tacy patologiczni kłamcy jak ja nie żartowaliby sobie z karmy takiej jak moja.
Psh.
- Jak ty& ale to była tylko& karma? wydukał James.
Rany, on musi się jeszcze wiele nauczyć, co nie?
- Szybko, wrzuć swoje książki do mojej torby rozkazałam, patrząc jak w ciągu kilku
sekund zaczęło padać jeszcze mocniej. Kto wie, jak dużo mamy czasu, zanim nasz azyl
drzewny zostanie trafiony piorunem? Będziemy musieli biec.
James potaknął szybko, wkładając książki do mojej torby i zarzucił ją sobie na ramię.
Patrząc na jego absurdalnie chłopięcy uśmiech, mogłam stwierdzić, że będzie się bardzo
cieszył z biegu przez deszcz jak stado byków w popłochu. Liczę do trzech powiedział.
Raz& dwa& trzy!
I wyruszyliśmy.
Wrzasnęłam głośno w chwili, gdy wystrzeliliśmy spod suchej osłony buku w coś, co
wyglądało na gwałtowną ulewę. Zimne krople deszczu padały z nieustępliwością, która
mogła być przypisana tylko mojej okropnej karmie. Biegnący obok mnie James roześmiał się,
gdy zawodziłam w proteście.
Choć mylił się co do mojej karmy, to James miał rację co do jednej rzeczy: szkoła nie była
wcale tak daleko. W ciągu paru sekund że nie wspomnę, iż całkowicie przemoczeni,
przebiegliśmy drogę do szkoły, aż byliśmy tylko parę kroków od frontowych schodów.
Byliśmy mokrzy, ale cali i zdrowi&
I wtedy to się stało.
Tak jakby nie wystarczało biegnięcie przez deszcz, bycie przemoczoną i być może
złapanie zapalenia płuc, moja karma uważała, że zabawnie będzie wykorzystać dużą błotną
kałużę formującą się na ziemi.
O tak.
Błotna kałuża.
A jak mogłaby wykorzystać błotną kałużę, zapytacie? A tak, że bezceremonialnie
upadłam prosto na tyłek, gdy moja stopa poślizgnęła się na takiej kałuży tylko parę metrów
od drzwi wejściowych!
Błoto było. Wszędzie.
A jakby to nie wystarczało bo dla mojej karmy nigdy nie ma zbyt wiele tortur, prawda?
pamiętacie tę moją wadliwą kostkę? Poprzednio złamaną przez skakanie na łóżku, a potem
znowu zranioną, kiedy Elisabeth Saunders rzuciła się na mnie w pijanej wściekłości?
Pamiętacie tę kostkę?
Zgadnijcie kto zdecydował, że kolejny uraz to nic takiego?
O tak. Nigdy Nielecząca Się Kostka.
- Szlag, szlag, cholera, cholera, kurwa! przeklinałam, siedząc tyłkiem w największej
błotnej kałuży, jaką widział świat, w ulewnym deszczu, z kostką, która jestem pewna, że
przed chwilą pękła, a teraz boleśnie pulsowała. Słysząc wiązankę bezbożności, James przestał
biec i odwrócił się, żeby mi pomóc, powstrzymując śmiech, który był widoczny na jego
twarzy.
- Wszystko w porządku? zapytał, podbiegając do miejsca, gdzie rozłożona byłam na
ziemi i podał mi rękę. Syknęłam, czując nacisk w kostce. James przestał wtedy się śmiać.
- Cholera, cholerna pieprzona cholera! załkałam, opierając się o Jamesa i unosząc
zranioną stopę. James spojrzał gorączkowo na moją kostkę.
- Co jest? spytał. Co zrobiłaś?
- Moja kostka jęknęłam, krzywiąc się z bólu, jak postawiłam stopę z powrotem na
ziemię. Chodzmy.
- Chodzmy? Chodzmy gdzie? Nie możesz chodzić!
Miał rację oczywiście. Nie mogłam chodzić. Ale mogłam kuśtykać. Stałam się w tym
okropnie dobra. Bolało jak cholera, ale myślałam tylko o usunięciu się z deszczu.
- Oczywiście, że mogę chodzić upierałam się, kłamiąc przez zęby i boleśnie kuśtykając.
Mogę chodzić idealnie& ahh! Ej! Postaw mnie, głupi palancie! Postaw mnie!
Ale James nie zwracał uwagi na moje głośne okrzyki protestu, kiedy podniósł mnie i
przytulił do klatki piersiowej, idąc dość dziarskim krokiem w kierunku zamku.
A chociaż nigdy mu się do tego nie przyznam i dalej wyłam, i skarżyłam się przez całą
drogę po schodach zamku, żeby mnie postawił i zostawił w spokoju, cieszyłam się, że James
mnie niósł, ponieważ nawet lekkie kuśtykanie sprawiało, że kostka ostro mnie bolała.
Dzięki Merlinowi za rycerskość, to na pewno. Jego rodzice dobrze go nauczyli.
Kiedy nasza para w końcu dotarła do zamku, przemoczona do szpiku kości i cholernie
ubłocona, (bo przetransportowałam błoto na Jamesa podczas naszej drogi), to znalezliśmy
bardzo rozgniewanego pana Filcha besztającego wszystkich brudnych i przesiąkniętych
wilgocią uczniów, którzy kierowali się do Wielkiej Sali.
- Szlaban! wrzeszczał, jego oko drżało z dużą prędkością. Każde z was, brudzące moją
podłogę& ty! Szlaban! Zabieraj z tego swoje brudne ręce! Wredne łobuziaki rujnujące moje&
hej! Co ja właśnie ci powiedziałem, chłopcze!
- Widzisz? spytał James, wskazując na Filcha z szelmowskim uśmiechem, delikatnie
stawiając mnie i moją obolałą kostkę na podłodze. Jednak ramieniem wciąż obejmował mnie
w pasie i robił tę niewygodną rzecz z ciągnięciem-podnoszeniem, żebym podczas kuśtykania
nie kładła nacisku na kostkę. Chociaż manewr był trudny, to skutkował. Cholernie śmieszne
jest doprowadzanie go do szału.
Trudno było mi się z nim zgodzić, biorąc pod uwagę, że odczuwałam ból, byłam
ubłocona, zgorzkniała i w ogóle, więc powiedziałam łagodnie. Na dzisiaj mu wystarczy.
%7ładnych fajerwerków, dobra?
James udał, że się dąsa. Rujnujesz całą moją zabawę, Nieomylna.
- Boli mnie. Rozchmurz mnie.
Przypomnienie obecnego powodu, dla którego cała się o niego opierałam, zdawało się
martwić Jamesa.
- Skrzydło Szpitalne? spytał. Skinęłam głową, przygryzając wargę w bólu. Szlag, ale to
kłuło. Dotrzesz tam? spytał z troską James, zauważając mój oczywisty grymas. Raz jeszcze
skinęłam, ale dobrze wiedziałam, że gdyby James mnie nie podpierał i nie pozwalał naciskać
na kostkę, to pewnie zemdlałabym z bólu. Mam niezwykle niska tolerancję dla takich rzeczy.
Chcesz, żebym znowu cię poniósł?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]