[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nozdrzach ten zatęchły zapach, który do końca moich dni będzie mi przypominał
Pilarcitos tysiąc pięćset pięćdziesiąt jeden. Indianin powiedział: Chodz.
Weszliśmy.
Najpierw sprawdziliśmy pokoje na parterze. Bibliotekę Seymoura Wallisa, jadalnię,
opuszczoną kuchnię. W mrocznej bawialni z zamkniętymi okiennicami
oglądaliśmy okryte prześcieradłami meble, zegar z pozłacanego brązu, nakryty szklanym
kloszem, i obrazy olejne przedstawiające groteskowe polowania w koszmarnych
plenerach, tak ciemne, że trudno byłoby uchwycić ich treść. W domu panowała taka
cisza, że wstrzymywaliśmy oddech i stąpaliśmy niemal bezgłośnie.
Gdy ponownie znalezliśmy się w hallu, George Tysiąc Mian zatrzymał się i nasłuchiwał.
Zmarszczył czoło. Czy nie słyszysz niczego? Absolutnie niczego?
Stanąłem nieruchomo i wytężyłem słuch.
Chyba nie.
Czuję czyjś wzrok powiedział. Ktokolwiek to jest, cokolwiek to jest, wie, że tu
jesteśmy.
Trwaliśmy jeszcze kilka chwil, oglądając brudną tapetę, na której dokładnie odznaczały
się miejsca po obrazach Mount Taylor i Cabezon Peak, ale dom był tak cichy, że
zacząłem myśleć, iż coś nam się musiało przywidzieć. Może rzeczywiście nikogo tu nie
ma, a ja jedynie zauważyłem cień muskający szybę. Kichnąłem raz i drugi od kurzu i
wytarłem nos.
Gdy chowałem chustkę, spojrzałem w górę schodów i poczułem, jak oblewa mnie zimno.
Z najwyższego schodka obserwowała mnie niewielka twarz. Twarz zła, włochata, z
czerwonymi błyskami w oczach i wyszczerzonymi zębami we wściekłym wilczym
uśmiechu. Nie byłem w stanie się ruszyć, odezwać, nawet szturchnąć George'a w ramię,
żeby go ostrzec.
Kołatka. %7ływa kołatka. Znowu w całości, jeszcze wstrętniejsza i straszniejsza niż
poprzednio.
George Tysiąc Mian nagle spostrzegł, że gapię się w górę schodów i też zwrócił tam
wzrok. Ale zanim
zdążył cokolwiek zrobić, zabrzmiał głośny trzask i kołatka rozpadła się. Kawałki
matowego brązu stoczyły się po schodach, podskakując i łomocząc.
Roztrzaskana kołatka leżała na podłodze hallu. Szaman popatrzył na nią. Jego twarz stała
się poważna. To ostrzeżenie Kujota. Tylko przypomina mi, że cokolwiek zrobię, on
jest w mocy to odwrócić i powtórzyć.
Czy po tym przedstawieniu pójdziemy na górę? zapytałem, czując suchość w ustach.
Pociągnął nosem. Nie widzę innego wyjścia. Czy czujesz jakiś zapach?
Mówiąc szczerze nie czułem, ale zapytałem: Psów?
Tak mi się wydaje. Na razie jest słaby, ale przypuszczam, że dochodzi z piętra.
Indianin postawił nogę na pierwszym schodku, lecz przytrzymałem go za ramię i
spojrzałem prosto w oczy. George, muszę ci to powiedzieć: sram ze strachu.
Milczał chwilę, potem skinął głową. Ja też przyznał się.
Powoli, cicho wdrapaliśmy się na półpiętro. Przed sobą mieliśmy pokój, gdzie głowa
Bryana Cordera została obdarta ze skóry i mięśni. W murze na półpiętrze widniało okno,
ale było tak brudne i zaplamione, a niebo na zewnątrz tak pochmurne, że przebijało się
przez nie tylko bardzo nikłe światło. Kujot był przecież miłośnikiem ciemności.
Spojrzeliśmy na siebie. Sprawdzamy pokoje? zapytałem.
Lepiej tak.
Podeszliśmy do pierwszej sypialni, po chwili wahania gwałtownie otworzyliśmy drzwi.
Był to cichy,
przygnębiający pokój, w którym stało mosiężne łoże i masywna orzechowa szafa, tak
zrobiona, że sprawiała wrażenie fornirowanej dziwacznymi, wściekłymi obliczami.
Zobaczyłem swoje odbicie w lustrze toaletki i nagle uświadomiłem sobie, że jestem
blady i zmaltretowany. Dwa dni wstrząsów i napięć sprawiły, że nie grzeszyłem urodą.
Niczego tu nie ma wyszeptał George. Chyba że ktoś siedzi pod łóżkiem.
Sprawdzisz? Wykrzywił twarz. A ty?
Bynajmniej. Zróbmy to we dwóch.
Na czworakach podnieśliśmy narzutę i popatrzyliśmy w ciemności pod łóżkiem. Nie było
tam niczego prócz kurzu.
Dobra powiedział. Zobaczmy w pozostałych pokojach.
Otwieraliśmy drzwi, jedne po drugich, i nerwowo zaglądaliśmy do pokoi. Sypialnie stały
martwe, zimne, nie używane. Smutne i zniszczone, przypominały ludzi, którzy kiedyś tu
mieszkali. Czy byli szczęśliwi? Najprawdopodobniej nie, gdyż w ścianach, w załomkach
murów i kominów był obecny Kujot, a świszczący oddech demona gwizdał o północy
pod każdymi drzwiami. Ten dom nie mógł być szczęśliwy i ten brak szczęścia wyzierał
spomiędzy nielicznych sprzętów i z obrazów, które miały rozweselać wnętrza. Na jednej
ścianie wisiał obraz z mimozą. Na innej rysunek dzieci tańczących podczas majowych
zabaw. To dziwne, ale te obrazy jedynie potęgowały mrożącą i straszną atmosferę,
sączącą się z każdej ściany, terror, który zapewne każdą noc pod tym dachem zamieniał
w istny karnawał koszmarów.
Myślę, że trzeba spróbować wyżej powiedział Indianin. Jest jeszcze jedno piętro
i strych.
Wziąłem głęboki oddech. Dobrze, jeżeli nalegasz. Ale gdy dojdziemy do strychu, to
będziemy rzucać monetą o to, kto wejdzie tam pierwszy.
Znowu znalezliśmy się na półpiętrze, gotowi wejść wyżej, gdy nagle usłyszeliśmy głosy.
Dobiegały z parteru, z hallu. Głosy kobiety i mężczyzny. Zamarłem na moment, po czym
nachyliłem się nad poręczą i ujrzałem Jima i Jane stojących w przedpokoju. Jim mówił:
Chyba już tu byli. Drzwi stały otworem.
Może i byli powiedziała Jane ale to nie szkodzi. Najważniejsze, że ty jesteś.
Obróciłem się do Indianina i syknąłem: To ona. Przyprowadziła tu doktora Jarvisa.
Pociągnął mnie lekko i weszliśmy do jednej z sypialni. Zamknął drzwi i obdarzył mnie
długim, zdecydowanym spojrzeniem.
To może znaczyć tylko jedno. Kujot jest tu, w tym domu. Prawdopodobnie
przyprowadziła Jima jako ofiarę. Podarunek ślubny od Panny Niedzwiedziej dla Kujota.
Soczysty kąsek dla demona, który był nieżywy przez stulecia.
Przycisnąłem ucho do drzwi. Słyszałem, jak Jane i Jim wchodzą schodami i rozmawiają
ściszonymi głosami. Zaszeptałem: Co możemy zrobić?
George Tysiąc Mian położył palec na wargach i odrzekł: Czekać.
Jane i Jim dotarli na półpiętro i przeszli do następnych schodów. Jim właśnie mówił:
Jesteś przekonana, że John powiedział, żeby się z nim tutaj spotkać? Wydaje mi się to
dziwne.
Ależ oczywiście odparła Jane. Przecież ta cała sprawa jest dziwna, prawda?
Gdy mijali nasze drzwi, George Tysiąc Mian otworzył je i wyszedł na galerię.
Wysunąłem się za nim, czując, jak mi serce łomocze. Strach dławił mnie w gardle.
John! Tu jesteś! Jim wyszczerzył zęby. Co tu się dzieje? Bawimy się w
chowanego? George Tysiąc Mian szczeknął: Stój!
Co?
Stój! Nie ruszaj się z miejsca! Ta kobieta jest niebezpieczna!
Jane popatrzyła na mnie i na Indianina, jakby zupełnie nie rozumiała, o czym mówimy.
Jane?! zawołałem, ale widziałem, że jej twarz była nienaturalnie blada, a jej oczy
były puste jak dwa blade małże podane na muszli. Nie było śladu cięcia na czole, lecz po
tym wszystkim, co widziałem w ciągu ostatnich dwóch dni, wierzyłem, że Kujot potrafi
także naprawić i zaleczyć, jeśli tylko zechce.
John... odezwała się Jane pijanym głosem. Jak miło cię widzieć...
George Tysiąc Mian syknął w moją stronę: Nie odpowiadaj. Nie rozmawiaj. Ona nie
jest człowiekiem i cokolwiek powiesz, może jej posłużyć do zniszczenia ciebie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]