[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Weizsaeckerem 15 maja 1991 r. w Bad Godesberg. usty: Anny Netykszy z Warszawy i Antoniny
Hribowskiej z Czechosłowacji.
PORTRET Z KUL W SZCZCE
1.
Wyruszyliśmy wczesnym rankiem.
Jechaliśmy na wschód.
Blatt musiał sprawdzić, czy wrócił na miejsce zbrodni Marcin B.
Dawno temu Marcin B. kazał zabić trzech ludzi. Jeden leży zakopany w stodole Marcina B.
Drugi leży w lesie Marcina B. (Stodoła i las znajdują się we wsi Przylesie). Trzecim, który miał
zginąć, jest Blatt. Kula dla niego przeznaczona tkwi od pięćdziesięciu lat w jego szczęce.
Blatt przyjeżdża z Kalifornii. Był w Polsce trzydzieści kilka razy. Za każdym razem jechał na
wschód, do wsi Przylesie. Sprawdzał, czy jest Marcin B. Marcina B, nie było i Blatt wracał do
Kalifornii.
2.
Miał do przejechania zawsze te same pięćset kilometrów, więc pożyczał albo kupował używany
samochód. Pózniej mu go kradli, czasami go rozbijał albo zostawiał w prezencie. Był to zwykle
maluch lub stary fiat. Blatt nie lubił zwracać na siebie uwagi. (Może pani mówić Tomek,
powiedział pierwszego dnia. Ewentualnie Tojwełe, jak mówiono w dzieciństwie. Albo Thomas,
jak wpisano w paszporcie amerykańskim. Nadal myślałam o nim Blatt, mimo tylu możliwości).
Jechaliśmy na wschód.
Słońce wpadało przez przednią szybę. W jaskrawym świetle skronie Blatta były zupełnie siwe,
chociaż nad czołem miał ciemnorude włosy. Spytałam, czy sobie te włosy farbuje. Wyjaśnił, że
to nie jest farba, tylko specjalny płyn. Rano, przy czesaniu, leje się na grzebień kilka kropli.
Amerykański, domyśliłam się. Skinął głową, najnowszy wynalazek.
Blatt był niewysoki, ale masywny i krzepki. Aatwo go sobie wyobrazić przed lustrem: krótka
szyja, szeroki tors, podkoszulek i butelka najnowsza amerykańskiego płynu przeciw siwiznie.
Ale ten obraz nie powinien budzić ironicznego uśmiechu. Dzisiejsza siła Blatta jest tą samą, która
mu kazała przeżyć. Siłę Blatta trzeba traktować poważnie. Podobnie jak jego miłosne historie,
wszystkie z blondynkami. %7łydowska powojenna miłość musiała być blondynką. Tylko aryjka o
jasnych włosach uosabiała wywyższony i bezpieczny świat.
Kuzyn Blatta, Dawid Klein, mieszkał przed wojną w Berlinie. Przeżył Oświęcim, wrócił do
Berlina. W mieszkaniu zastał nowych lokatorów. Niej trzeba się denerwować, powiedzieli,
wszystko jest na swoim miejscu. Istotnie, każdy drobiazg odnalazł tam, gdzie go przed wojną
zostawił. Ożenił się z ich jasnowłosą córką. Była wojenną wdową po oficerze SS. Kuzyn Blatta
wychowywał ich syna. Kiedy żona zakochała się w młodszym, kuzyn Blatta umarł na serce.
(Zadzwoniłam w Berlinie do ich córki. Słuchawkę podniósł mąż. Powiedziałam, że chcę
porozmawiać o Dawidzie Kleinie, który przeżył Oświęcim. Usłyszałam, jak woła do córki
Dawida Kleina: Twój ojciec przeżył Oświęcim?)
Staszek Szmajzner, jubiler z Sobiboru, wyemigrował do Rio. Ożenił się nie z aryjka wprawdzie,
lecz za to z miss Brazylii. Rozstali się. Staszek pojechał do dżungli i pisał książkę o Sobiborze.
Kiedy skończył, umarł na serce.
Hersz Cukierman, syn kucharza z Sobiboru, pojechał do Niemiec. Aryjska żona porzuciła go i
Cukierman się powiesił.
I tak dalej.
Blatt nadal pisze swoją książkę.
Jechaliśmy na wschód.
Blatt chciał sprawdzić, czy Marcin B. wrócił do wsi Przylesie.
3.
Mijaliśmy dawne żydowskie miasteczka: Garwolin, Aopiennik, Krasnystaw, Izbicę. Tynki były
spłowiałe, z brudnymi zaciekami. Drewniane, parterowe domki zapadały się w ziemię.
Zastanawialiśmy się, czy ktoś w nich mieszka. Chyba tak, bo w oknach stały doniczki pelargonii
owinięte białą karbowaną bibułką. Niektóre parapety były wyłożone watą. Srebrzyły się na niej
nitki zwane włosami anielskimi, leżały pewnie od Wigilii. Drzwi barów były otwarte. Przed
wejściem pili piwo mężczyzni w szarych waciakach. Widocznie w środku nie było wolnych
miejsc. Na pustych parcelach między domami sterczały kawałki muru. Z rozbitych cegieł
wyrastała trawa. Miasteczka miały zwiotczałą twarz, pozbawioną mięśni, odkształconą -
zmęczeniem czy strachem.
W Izbicy Blatt chciał mi pokazać parę rzeczy. Zaczęliśmy od ulicy Stolcowej. Mieszkały tam
pokolenia Blattów, a także ciotka Marie Rojtensztajn, która wszystko słyszała przez ścianę.
Tojwełe, mówiła, ty się przyznaj, twój ojciec daje ci do jedzenia trefne. Pójdziesz za to do piekła,
Tojwełe. Zląkł się piekła, aż dostał gorączki. Masz dopiero osiem łat, uspokoiła go ciotka. Po
barmicwie Pan Bóg ci wszystko wybaczy. Obliczył, że może jeszcze grzeszyć przez pięć lat.
Niestety, wojna zaczęła się przed barmicwą, Pan Bóg nie wybaczył mu niczego.
Rozejrzeliśmy się po rynku. Pośrodku stał Idełe i walił w bęben. Czytał ogłoszenia władz. Po raz
ostatni zabębnił we wrześniu w trzydziestym dziewiątym i ogłosił, że należy zasłaniać okna
przed bombami. Zginął w Bełżcu.
Na rynku grali wędrowni muzykanci i po pięć groszy sprzedawali słowa najnowszych
szlagierów. Tojwełe kupił Madagaskar - hej Madagaskar, kraina parna, czarna, Afryka...
Najokazalszy w rynku dom należał do Judy Pompa, kupca bławatnego. Zainstalował w
mieszkaniu ubikację, pierwszą w Izbicy. Wszyscy chodzili sprawdzić jak to jest, ubikacja w
mieszkaniu a nie śmierdzi.
Skończyliśmy wreszcie z rynkiem i przenieśliśmy się w boczne ulice. Wypadło na dom
zwariowanej Ryfki zwanej Która Godzina. Ryfka, która godzina, wołały dzieci. Odpowiadała
dokładnie i nie myliła się. Przyjechał z Ameryki %7łyd, stary, brzydki i bogaty. Przyjrzał się Ryfce.
Dowiedział się, że jest córką nieżyjącego rabina. Kazał jej się uczesać i wzięli ślub. Mieszkańcy
Izbicy musieli przyznać, że Ryfka po ślubie okazała się ładną kobietą bez śladu wariactwa.
Urodziła dziecko. Zginęli w Sobiborze.
W sąsiedztwie mieszkał kapitan doktor Lind. Jak miał na imię? Samochód wiadomo jaki miał,
opla, ale to był jedyny samochód w Izbicy. Pierwszego września doktorowa posprzątała
mieszkanie, zmieniła pościel, a co najbardziej się podobało Fajdze Blatt, matce Tojwełe, nakryła
stół czystym obrusem. Następnie doktor włożył mundur i wsiedli do opla. Doktor zginaj w
Katyniu, doktorowa nie wiadomo gdzie ubrania dla Tojwełe i jego brata szył krawiec Flajszman.
Mieli jedną izbę i dziewięcioro dzieci. Zbili z desek tak wielkie łóżko, że mieścili się wszyscy.
Pod oknem stała maszyna do szycia, a pośrodku stół. Ale jedli na stole tylko w szabas, w
powszednie dni służył do prasowania. Flajszmanowie i ich dziewięcioro dzieci zginęli w Bełżcu.
Szoched Wajnsztajn, rzezak rytualny. Studiował po całych dniach Talmud, a Wajnsztajnowa
utrzymywała dom z lodów i wody sodowej. Lody robiła w drewnianym wiadrze, które stało w
bańce z solą. Władze sanitarne nie pozwalały używać taniej, nie oczyszczonej soli do celów
spożywczych, a Wajnsztajnowej nie było stać na droższą, więc synowie Symcha i Jankiel
pilnowali w drzwiach, czy policjant nie idzie. Zginęli w Bełżcu.
Dom Bunszpanowej, z pewnych względów trzeba zmienić jej nazwisko. Miała sklep bławatny.
Miała jasną córkę i ciemnego synka. Kazała mu zostać w domu, a z córką poszła na dworzec.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]