[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczywistych. Choćby dzisiejszego popołudnia - wędrówka przez łąki i przeprawa przez
rzekę, pośpiech prowadzący chłopca w jakimś dobrze mu znanym celu ku wielkiemu
dębowi na skraju lasu - bystremu oraczowi dość było tego wszystkiego, by pojąć sprawy,
które miały pozostać w ukryciu. Skoro zaś nie rzekł nikomu ani słowa, stało się jasne, że
całym sercem sprzyja swemu pomocnikowi.
- Bracie Cadfaelu nie należysz do ludzi gadatliwych, przynajmniej nie wtedy, gdy lepiej
jest zachować milczenie. Poza tym, jako że jesteś tutaj gościem, nie muszę obawiać się,
że w sporze dotyczącym obcych sobie spraw wezmiesz tę czy inną stronę. Nie ma zasię
żadnych powodów, dla których miałbyś nie wiedzieć tego, co wiem ja. Mówiąc między
nami, Sioned znalazła już swego wybrańca. Ten zaś pragnie jej bardziej nawet niż stary
Bened, choć ma mniejsze niż on szansę, by ją kiedykolwiek poślubić. Pomnisz może, jak
rozmawialiśmy o chłopcu, prowadzącym mój zaprzęg, tym, który zwie się Engelard?
Młodzieniec ten świetnie sobie radzi z wszelkim bydłem, zaś dla swego pana żywi
najwyższy szacunek. Rhisiart wie o tym dobrze i docenia zalety chłopca. Lecz Engelard
nie jest wolnym człowiekiem -jest banitą!
Saksończyk? - spytał Cadfael.
- Te jego jasne włosy! Prawda, widziałeś go już! Zatem spostrzegłeś też, jak jest smukły i
zwinny. Tak, pochodzi z Saksonii, z Cheshire. Mieszkał gdzieś na krańcach Maeloru,
zbiegł zaś stamtąd, kryjąc się przed rządcami lorda Arnulfa z Cheshire. Och, nie myślę, że
ścigano go za morderstwo czy jakieś bandyckie wyczyny, nic podobnego! Chłopiec był
po prostu kłusownikiem, że zaś polował niemal pod bokiem Jego Lordowskiej Mości i
ofiarami jego strzałów padały jelenie z całego hrabstwa a trzeba ci wiedzieć, że
Engelard czuje się w lesie jak ryba w wodzie i w swoim fachu był prawdziwym mistrzem
- rządcy lorda otrzymali rozkaz, by schwytać szkodnika. Ten jednak zawsze wymykał im
się z rąk, często wywodząc ich daleko w puszczę. Pewnego razu jednak wpadli na jego
trop i nie mógł ich zgubić. Kiedy więc dotarł do granic Gwynedd, gdzie nie sięga prawo
Cheshire, przekroczył je i tak znalazł się tutaj. Minęło już sporo czasu, lecz i tak za
wcześnie jeszcze, by mógł powrócić do swego kraju. Ty zaś sam wiesz dobrze, jak trudno
jest cudzoziemcowi wieść życie pośród zamkniętych w sobie Walijczyków.
Istotnie, Cadfael rozumiał jasno, w czym tkwi problem. W kraju, gdzie każdy rodowity
obywatel miał swą dobrze znaną, niewzruszoną pozycję w jednym z rodzinnych klanów,
zaś wszelkie kontakty między ludzmi od wieków już określone były tradycją, której nikt
nie śmiał się przeciwstawiać, wszyscy czy to bogaci gospodarze, czy zwykli poddani -
stanowili jakąś zamkniętą całość. Tylko obcy przybysz, nie posiadający żadnej ziemi,
wszędzie przyjmowany jak intruz, od początku pozbawiony był wszystkiego, na czym
oprzeć można szczęśliwe życie. Prawo stanowiło, iż mógł się osiedlić jedynie za zgodą
miejscowego władcy, który zawierał z nim kontrakt i zatrudniał go wedle jego
umiejętności. Pan ten dawał przybyszowi pewną sumę, za którą on mógł postarać się o
dach nad głową i którą spłacił pózniej własną pracą. Układ był ważny przez trzy
pokolenia; przybysz mógł wprawdzie opuścić nowy kraj, kiedy zechciał, przedtem musiał
jednak wykupić się, zaś nowemu swemu władcy winien był oddać cały posiadany przez
się majątek, ruchomy i nieruchomy. Przypomniawszy sobie to wszystko, Cadfael rzekł:
- Prawdą są twoje słowa. Zatem powiadasz, że Rhisiart przyjął na służbę tego chłopca i
zatrudnił go przy gospodarstwie?
- Tak właśnie uczynił. Było to dwa lata temu, może trochę więcej. Nigdy też nie
słyszałem, by którykolwiek z nich narzekał na taki stan rzeczy. Rhisiart, władca
wyrozumiały i sprawiedliwy, potrafi zaufać tym, którzy dobrze wypełniają swe
obowiązki. Jednakowoż, jak bardzo by nie szanował i nie cenił Engelarda, rzeknij mi,
czy widziałeś kiedy, by dumny, walijski bogacz zgodził się wydać swą córkę za banitę?
- Nigdy! - wykrzyknął Cadfael. - Nie jest to możliwe! Postępek taki byłby sprzeczny z
jego prawami, jego obyczajem, z każdą jego świadomą myślą. Wszyscy krewni długo
pamiętaliby mu tak znaczne sprzeciwienie się tradycji.
-Niech skonam, jeśli tak nie jest! - westchnął Cai ze smutkiem. - Lecz spróbuj rzecz tę
przedstawić upartemu, dumnemu młodzieńcowi, jakim jest Engelard! On ma odmienne
prawa i inne zwyczaje, przywiezione z kraju, w którym ojciec jego włada sporym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]