[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dlatego, że pragnę gorąco posiąść cię jako moją prawowitą
małżonkę. To wcale nie oznacza, że pożądanie przygasało. -
Roześmiał się cicho. - Szczerze mówiąc, odkąd raz zasma-
kowałem w twojej słodyczy, nieustannie pragnę jej znowu
skosztować. Przysiągłem sobie jednak, że połączę się z tobą
dopiero wtedy, gdy będziemy mężem i żoną.
Spłoniona odwróciła głowę.
- Pamiętaj, że za dziesięć lat ja będę podstarzałą kobietą,
a ty osiÄ…gniesz dopiero swoje najlepsze lata.
- Na rany Chrystusa! Przestań wygadywać takie głup
stwa! - Uniósł jej podbródek i zmusił, żeby na niego spo
jrzała. Oczy mu pałały jak niebieskie płomienie. - Nale
żysz do tych szczęśliwych kobiet, dla których czas się zatrzy
mał, a dla mnie parę lat różnicy nie stanowi problemu. Wy-
glądasz jak szesnastolatka, a kiedy cię słucham, szczerze mó
wiąc, dochodzę do wniosku, że rozumu masz tyle co podlo
tek.
Te zapalczywe słowa ucieszyły Beatrice, choć równie do
brze mogłaby się za nie obrazić. Mimo wszystko nie była
jeszcze na tyle uspokojona, żeby pozbyć się wątpliwości,
i dlatego skarciła go surowo.
- Remy, to być nie może!
- Dlaczego?
Długie włosy zafalowały, gdy poruszyła głową i spojrzała
mu w oczy.
- Już mówiłam. Nie nalegaj.
- Czy chodzi o to - zaczął z ociąganiem - że jesteś taka
drobniutka, a ze mnie kawał chłopa? Boisz się, że sprawię ci
ból?
- Owszem, rycerzu - przytaknęła dla świętego spokoju. -
Cała drżę z obawy, kiedy myślę, że mógłbyś mnie posiąść. Po
winnam raczej poszukać twego przeciwieństwa, czyli cherlawe-
go starca z mnóstwem zmarszczek, który chętnie uczyni mnie
kobietÄ….
Pochylił głowę i całował jej szyję.
- Zapewne, lecz taki starowina nie da ci rozkoszy, a ja to
potrafiÄ™.
Odwróciła głowę i odepchnęła go. Zrozumiał, że niełatwo
mu przyjdzie zyskać jej przychylność, więc rozluznił uścisk
i opuścił ramiona.
- Jesteśmy gotowi do wymarszu, pani - oznajmił głoś
no. - Im prędzej dotrzemy do Carmarthen, gdzie przebywa
twój ojciec, tym szybciej zdołamy wszystko sobie wyjaśnić.
Beatrice była tak zawstydzona z powodu nocnego sam na
sam, że spłonęła rumieńcem na samą myśl o wyjściu z ukry
cia.
- Jak ja im spojrzÄ™ w oczy!
- Nikt się nie domyśli - zapewnił nieszczerze, spogląda
jąc na jej usta spuchnięte od pocałunków i czerwone policz
ki. - Naciągnij kaptur. Powiem im, że jest ci zimno.
Beatrice zwlekała do ostatniej chwili. W końcu jednak
opuściła namiot i nie rozglądając się na boki, podeszła do
Druha. Remy pomógł jej wsiąść. Ledwie na niego spojrzała.
Giermkowie dokończyli zwijanie obozu i pospiesznie spako
wali dobytek.
Przez całą drogę Remy układał suplikę, którą zamierzał
wygłosić przed dostojnym Thurstanem. Musiał go przeko
nać, że całym sercem miłuje Beatrice. Nie zamierzał wspo
minać o niedawnych karesach. Postanowił sobie, że przyzna
się do nich tylko w ostateczności.
Beatrice również zastanawiała się, co powie ojcu, kiedy
go wreszcie zobaczy, ale nie potrafiła zebrać myśli i ująć ich
w ciąg logicznych zdań, stanowiących wytłumaczenie
i usprawiedliwienie postępków Remy'ego St Legera. Za
miast ułożyć mowę, raz po raz zerkała na jego barczyste ple
cy i mocną, opaloną szyję. Nie powinna marzyć o ślubie.
Przecież to szaleństwo!
Minęło południe, gdy wjechali do niewielkiego miasteczka
Carmarthen. Stamtąd ruszyli prosto do zamku. Strażnicy wpu
ścili ich za mury, gdy tylko upewnili się, z kim mają do czy
nienia. Wielu na chwilę zeszło z posterunku, żeby popatrzeć
na kawalkadę przecinających dziedziniec jezdzców. U wrót
zamku powitał ich rycerz Giles Radley. Beatrice uściskała
go, ledwie zsiadła z konia. Natychmiast zapytała o ojca, ale
ku jej wielkiemu rozczarowaniu udał, że nie słyszy, odwrócił
głowę i popatrzył na Remy'ego.
- Chodzcie za mną - rzucił, prowadząc ich po schodach
do zamkowych drzwi i wielkiej sali. - Rycerzu Remy, mam
z tobą do pomówienia. Siądz przy ogniu, pani. Zaraz każę
przynieść jadło i napitek.
Beatrice z ociąganiem przycupnęła na brzegu dębowej ławy
przysuniętej do paleniska. Zaniepokojona i wystraszona, odpro
wadziła spojrzeniem odchodzących rycerzy. Wspięli się po spi
ralnych schodach i zniknęli jej z oczu. W ogromnej sali pano
wało wielkie ożywienie. Służąca przyniosła na tacy wino i pier
niki. Beatrice z wdzięcznością przyjęła poczęstunek.
- Witaj w Carmarthen, moja droga - usłyszała nagle ci
chy, łagodny głos i natychmiast podniosła się z ławy. Stała
przed nią dostojna Alys, żona kasztelana Hawortha, pani tego
zamku.
- Jestem córką Thurstana. Muszę się z nim zobaczyć. -
Beatrice odstawiła puchar z winem i odłożyła niedojedzony
piernik. Wstała i dygnęła wdzięcznie. - Błagam, pani, zech
ciej mnie do niego zaprowadzić.
Pani Alys spochmurniała i położyła dłoń na ramieniu pan
ny, jakby chciała ją zatrzymać.
- Nie teraz, drogie dziecko.
Beatrice przeraziła się nie na żarty.
- Wykluczone! Muszę go widzieć! Natychmiast! Nie
dam się zwodzić. - Podbiegła do schodów i popędziła na gó
rę, nim pani domu zdołała ją zatrzymać.
Biegła wąskim korytarzem, przydeptując obrębek sukni.
Jedne drzwi były uchylone. Padał z nich snop światła. Usły-
szała przyciszoną rozmowę i rozpoznała niski, głęboki głos
ukochanego ojca. Zawołała go po imieniu i wpadła do wy
pełnionej ludzmi komnaty. Remy klęczał na podłodze obok
niskiego posiania. Dostrzegł ją kątem oka, krzyknął, zacisnął
pięści, a potem wyciągnął ramię i wskazał drzwi.
- Przecz stÄ…d! - ryknÄ…Å‚.
Woodford i Fitzpons natychmiast chwycili jÄ… za ramiona
i wywlekli z komnaty.
Nie poddała się łatwo. Kopała i wrzeszczała ze złością:
- Idz do diabła, Remy! Jak śmiesz tak mnie traktować?
Ojcze, to ja, Beatrice!
W korytarzu czekała na nią dostojna pani Alys z dwiema
damami. Beatrice nadal dawała upust wściekłości. Krzyczała
piskliwym głosem, aż pani domu wymierzyła jej siarczysty
policzek.
- Posłuchaj, dziewczyno - skarciła ją surowo. - Twój oj
ciec jest umierający. W czasie bitwy z Walijczykami odniósł
siedem poważnych ran. Wątpliwe, żeby przeżył.
Beatrice patrzyła na nią bez słowa. Pokręciła głową, jakby
nie chciała przyjąć do wiadomości okropnej nowiny, a potem
wybuchnęła płaczem.
Gdy Remy zobaczył swego suzerena, był jeszcze bardziej
wzburzony niż Beatrice. Natychmiast pojął bezmiar cierpie
nia, który stał się udziałem rannego. Thurstan leżał za para
wanem, chroniącym go przed ciekawskimi spojrzeniami słu
żących. Pozwalał zbliżać się do siebie tylko ludziom najbar
dziej zaufanym. Remy należał do szczupłego grona wybra
nych. Z pochyloną głową i wielkim smutkiem w sercu klę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]